Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żadnych komunikatów o burzach i wichurach nie powinniśmy lekceważyć

Magdalena Kozioł
Rozmowa z Romualdem Grockim, dziekanem wydziału służb publicznych Dolnośląskiej Wyższej Szkoły Służb Publicznych "Asesor" we Wrocławiu

Wojewódzkie Centrum Zarządzania Kryzysowego kilka razy w tygodniu ostrzega przed zagrożeniami, ostatnio niemal codziennie. Robi to tak często, że ludzie przestają na takie sygnały reagować.

Ja każdy taki komunikat traktowałbym zupełnie serio. Powinniśmy w niego uwierzyć i być czujni. Lekceważąc takie sygnały, możemy stracić życie. Wyznaję zasadę, że lepiej kilka razy się schować, niż raz niepotrzebnie wyjść.

Ale częste informacje usypiają naszą czujność. Burze, wichury i powodzie są niemal codziennie. Mamy się tych zjawisk bać czy się do nich przyzwyczaić?

Mamy być świadomi zagrożeń. Nie da się dokładnie przewidzieć, że ogromna nawałnica czy trąba powietrzna pojawi się dokładnie we Wrocławiu, w Legnicy czy Obornikach Śląskich. Wiatr, który wieje z prędkością ponad 100 kilometrów na godzinę, przychodzi nagle i nie ma wtedy czasu na reakcję, bo łamie on drzewa i zrywa dachy. Proszę zauważyć, że najwięcej ludzi ginie poza domem. Przykład? W czwartek życie stracił człowiek, który podczas burzy pływał łódką. To zachowanie, które zwiększa prawdopodobieństwo wypadku.

Śledzi Pan na bieżąco informacje o pogodzie i te z centrów zarządzania kryzysowego?

W czwartek w żadnym serwisie radiowym i telewizyjnym nie słyszałem o nadchodzącym zagrożeniu. Kiedy zerwał się wiatr i nadciągnęły chmury, poczułem, że to będzie coś większego niż zwykle. Ja mam doświadczenie, ale każdy z nas powinien mieć taki instynkt.

A może powinny go mieć tylko służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo w gminach i powiatach?

To one muszą nas przygotować na zagrożenie. Robią to, wysyłając ostrzeżenia. O tym, co się może stać, wie najpierw Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej, który informację przekazuje do centrów kryzysowych. Potem trafiają one do mieszkańców regionu. Tak naprawdę nasze bezpieczeństwo zależy od nas samych. Kiedy w ogródku posadzimy sobie wielki dąb, musimy wiedzieć, że wiatr może go przewrócić i wyrządzić szkody. Jeśli nie zamkniemy okien, możemy ich już nie zobaczyć. Ale urzędnicy w miastach i gminach, straż pożarna i policja też mają swoje zadania - informowanie o niebezpieczeństwie najlepiej sprawdza się w małych społecznościach. Pamiętam, że w pewnej miejscowości na Dolnym Śląsku do akcji włączył się ksiądz. Nauczył ludzi, że jeżeli słyszą bicie dzwonów, a nie ma wtedy mszy, to mają się schować w domach.

W wielkich aglomeracjach, takich jak Wrocław, podobny pomysł sprawdzić się nie może. Jest jakiś inny sposób, by ustrzec się przed nadchodzącym niebezpieczeństwem?

Niektóre miasta wykorzystują do tego celu telefonię komórkową. Tą drogą docierają do ludzi wiadomości o porywistym wietrze czy gradobiciach. Gminy inwestują też na przykład w specjalne megafony i w ten sposób próbują dotrzeć do swoich mieszkańców. Ale to jest system zawodny, bo przy wielkich nawałnicach mogą one nie zadziałać.

Co nam wtedy pozostaje?

Każdy z nas powinien zachować zimną krew i zdrowy rozsądek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska