Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Radosław Gawlik: Opalanie nago? Dlaczego nie!

Robert Migdał
Radosław Gawlik
Radosław Gawlik Janusz Wójtowicz
Czemu jest przeciwnikiem budowy autostrad, kiedy, choć jest wegetarianinem, zje schabowego i czy Violetta Villas jest jego ciocią? Rozmowa z Radosławem Gawlikiem, działaczem podziemnej Solidarności, a obecnie wrocławskim politykiem Partii Zielonych.

Ma Pan lęk wysokości?

Na szczęście nie (śmiech). Kiedy byłem małym chłopcem, to już wtedy wspinałem się na drzewa i dorośli martwili się o moje życie i zdrowie. I tak mi zostało. A dzięki temu, że jak już wlazłem gdzieś wysoko i nie miałem drżenia łydek, to mogłem dorabiać sobie w latach 80. na tak zwanej wysokości...

Co to była za robota?

Szkliłem takie miejsce, którego dzisiaj już nie ma, przy ul. Grabiszyńskiej - Transbud - siedzibę państwowej firmy transportowej.

Szklił Pan, czyli co robił?

Wymienialiśmy z kolegami okna. I to były pierwsze okna energooszczędne. Śmieję się dzisiaj, że już wtedy, w latach 80., ciągnęło mnie do oszczędzania ciepła i ekologii.

Czyli jak żona mówi: "Radek, wskakuj na drabinę i zawieś mi firanki" lub "Radek, umyj okna" - to nie może Pan powiedzieć: "Kochanie, ależ nie mogę, bo mi się w głowie kręci...".

Pewnie, że nie, bo przecież widzi, jak łażę po dachu naszego domu. Najpierw kładę jedną drabinę, na niej drugą, a do tej drugiej dostawiam trzecią i dopiero wtedy wspinam się i już jestem na górze...

A po co Pan po tym dachu łazi? Życie Panu niemiłe?

Za kominiarza robię i sam komin czyszczę, bo niekiedy mi się w środku sadza zbiera i się zapala.

To nie lepiej prawdziwego kominiarza wynająć do takiej roboty?

On by nie wszedł na dach mojego domu. Bo trzeba być lekkim wariatem, żeby po takim dachu, jak mój, chodzić. Szkoła cyrkowa przydałaby się i lekkie buty, jakieś adidasy albo trampki, bo dach mam bardzo miękki, z wiórów osikowych. To pomysł z Suwalszczyzny. Takie deseczki łączy się w dziewięć warstw i gotowe.

Gdy Pan wchodzi na ten dach, to nie boi się, że się pod Panem zarwie? Ile Pan waży?

76 kilogramów. I dach wytrzymuje. Nawet się nie ukruszy. Jak się wspinam, to oczywiście odpowiednio rozkładam nacisk, między innymi poprzez ten system drabin, żeby go nie zniszczyć.

Pana dom cały jest jakiś dziwaczny: zbudowany z gliny, pokryty częściowo trawą...

Jest jedyny w okolicy. Chyba oryginalny. Wcześniej wynajmowałem różne pokoje, potem spółdzielcze mieszkanie, aż wreszcie zamarzyłem, żeby mieć dom poza Wrocławiem. I razem z kolegami wpadliśmy na pomysł, żeby postawić osiedle domów z gliny.
Sam Pan budował?

Można powiedzieć, że... maczałem w tym palce. Ale dom górale mi wybudowali. Co prawda "w glinie" robili po raz pierwszy, ale wybudowali i dom nadal stoi. Bo wiadomo, że górale są fenomenalni w ciesielce, w stawianiu rusztowań, więźby dachowe cudownie robią, ale już lepienie klocków z wybranej od sąsiada ze stawu gliny, mieszanie tej brei ze słomą i budowanie z nich domu... To niekoniecznie. Oni sami nie byli tym pomysłem zachwyceni, ale ich poprosiłem i się zgodzili.

Kolega też postawił sobie dom z gliny?

Z czasem "wymiękł" i postawił sobie normalny, z cegieł tzw. maxa. Ale moja gliniana część domu jest wybudowana zgodnie z normami powstałymi w latach stalinowskich, kiedy to stawiano w zimnej wojnie na samowystarczalność i zakładano, że domy z gliny to przyszłość budownictwa.

Nie boi się Pan, że kiedyś ta gliniana konstrukcja się Panu na głowę zawali?

Nieee. Na Dolnym Śląsku nadal stoją przedwojenne stodoły zbudowane w ten sam sposób. A i w Egipcie widziałem piramidy też zbudowane z mułu z Nilu, z sieczką, które miały 6 tysięcy lat. Więc obaw nie ma.

A przy domu stoi własna, trzcinowa oczyszczalnia ścieków, dom jest opalany drewnem.

Kominkiem, który ma płaszcz wodny, palimy i ogrzewamy cały dom. Ale można podnieść też szybę i ciepło ognia idzie bezpośrednio na pokój. Wino zimą inaczej smakuje w takich okolicznościach. Oczyszczalnia działa dobrze. Gdy żaby wpadną do zbiornika wody oczyszczonej, to żyją i co jakiś czas robimy akcję ich wyciągania na wolność.

Rodzina podziela te Pana ekologiczne podejście do świata?

Staram się ich wychowywać. Śmieci już segregują, chociaż żona ma problem z gaszeniem światła: idzie z pokoju do pokoju, zostawia zapalone...

I co? Krzyczy Pan na nią: "Gaś światło!".

Cały czas. Chodzę za nią krok w krok, wychowuję ekologicznie, czasem pomagają mi dzieci. Ale też jestem z niej dumny, bo razem z córkami i synem segreguje odpady.

To może trzeba zainwestować w energooszczędne żarówki?

I tu mnie Pan ma. Niektóre już mam wymienione, ale wiele żarówek mam starego typu. Ale już zamówiłem, słowo, i w całym domu wymieniam na energooszczędne, bo dostajemy coraz wyższe rachunki za prąd (śmiech).
Ma Pan w kuchni pojemniki - osobne na makulaturę, osobne na plastik...

I inny na zużyte baterie, a resztki ze stołu i kuchni lądują na kompostowniku. Najgorszy problem jest ze starymi farbami: nie za bardzo jest gdzie je oddać. Tak samo jak stary, rtęciowy termometr.

Rtęciowy może Pan oddać do apteki i przy okazji wymienić go na elektroniczny.

Ooo, to dobrze, że mi Pan mówi.

Na zakupy Pan chodzi z torbą szmacianką?

Oczywiście. Niekiedy, jak nie wezmę swojej torby, to zabieram ze sklepu kartonowe pudła i do nich pakuję zakupy. Ale ostatnio miałem z nimi problem, bo pojechałem do skupu i nie chcieli mi ich przyjąć. Wróciłem z górą kartonu do domu i paliłem nimi w kominku. Przez jeden wieczór w domu było gorąco... (śmiech).

Sąsiedzi nie patrzą na Was jak na dziwaków?

Nie, mieszkam wśród wielu młodych ludzi, i myślę, że doceniają ekologiczny sposób życia, dbanie o przyrodę.

Przyjechał Pan dzisiaj do pracy rowerem?

Nie, bo odwoziłem córkę na egzamin. To mnie może choć trochę usprawiedliwia. Ale zdarza się, że przyjeżdżam do pracy rowerem.

No ładnie. Auto jest chociaż na gaz?

Swój własny mam na gaz, ale ten, którym dzisiaj przyjechałem do centrum, to auto ojca - hybryda. Ma taki malutki komputerek, na którym na bieżąco jest pokazywane zużycie paliwa. Takie cudeńko powinno być wprowadzone w każdym aucie. I jak się widzi, ile "idzie" paliwa, to się automatycznie ściąga nogę z gazu. Ja w tym samochodzie palę 4,5 litra na setkę po mieście. Mniej zanieczyszczeń, większa oszczędność.

A ja, naiwnie myślałem, że Pan, jako ekolog, to wszędzie i zawsze jeździ rowerem albo tramwajem...

Powinienem (śmiech), ale na moją wieś, do Pruszowic, pięć kilometrów za Zakrzowem, to ani ścieżki rowerowej nie ma, a już na pewno żaden tramwaj nie dotrze. Ba. Nie możemy się doprosić, żeby nam jakiś autobus uruchomili. Jak się nie ma auta, to ciężko się z tej wsi wydostać. We wsi niektórzy ludzie mają co najmniej po dwa samochody. To głupia polityka miasta i gmin otaczających aglomerację, bo powinni oni wspólnie kilka kursów transportu zbiorowego uruchamiać do sąsiednich wiosek. Jak każdy będzie jeździł autem do Wrocławia, to miasto w końcu się zatka: bo nie ma siły, żeby wszystkie samochody, jakie mają wrocławianie i mieszkańcy sąsiednich gmin, wjechały do centrum. Korki się będą wydłużały, aż samochody nie ruszą się nawet o metr i może wtedy władze Wrocławia zainwestują porządnie w komunikację zbiorową.
Może wówczas parkowanie będzie jeszcze droższe, że się kompletnie nie będzie opłacało wjeżdżać do centrum, albo, jak w Paryżu, jednego dnia będą wjeżdżać samochody z numerami parzystymi, drugiego z nieparzystymi. Ale nie rozmawiajmy o polityce, proszę... Dookoła ludzie narzekają na to, że nie ma w Polsce autostrad, a Pan mówi :"I dobrze. Nie budujmy ich!". To dość kontrowersyjne stwierdzenie, jak na kierowcę.

Bo taniej jest poszerzyć i zmodernizować istniejącą drogę, budując obwodnice oraz zdobyć pozwolenie na rozbudowę, niż budować autostrady. Kilometr takiej drogi kosztuje trzy razy mniej od autostrady, jest dużo mniej konfliktów z przyrodą. Ostatnio ten kierunek poparli ekonomiści z Centrum imienia Adama Smitha. Dlatego nie jestem entuzjastą budowania autostrad.

A może jeszcze jest Pan zwolennikiem zamknięcia w ogóle centrum miasta dla samochodów?

Być może trzeba będzie wprowadzić takie radykalne przepisy. Albo wjazd do centrum tylko dla aut, które na swoim pokładzie mają cztery osoby - i wtedy właściciel auta dogaduje się z sąsiadami i jadą jednym autem do pracy. Jest bardziej ekologicznie? Jest! I oszczędniej.

Panu, jako ekologowi trudno jest żyć w Polsce?

Jakoś sobie radzę. Dużo jest jeszcze, na szczęście, niezniszczonej przyrody. To jest powód do dumy.

A jak czyta Pan w internecie komentarze: "ekolodzy to wariaci", "ekolodzy - oszołomy"...

Oooo, to jeszcze delikatnie. Małe, grzeczne epitety. Niekiedy takie niecenzuralne słowa się sypią pod adresem ekologów, że aż uszy więdną.

Pan się czuje takim oszołomem?

Kompletnie nie. Mnie to nie rusza.

Bo wiele osób uważa ekologów za takich wariatów, którzy w obronie motylka, ptaszka czy roślinki przykuwają się do drzewa i robią aferę o nic...

Te osoby wychodzą z założenia: "Zabetonujmy wszystko, a po nas choćby potop"! Ekolodzy i zieloni patrzą na te sprawy trochę dalej. Bo jeśli tych motylków jest w Polsce już tak mało, jakieś gatunki są rzadkie, ginące, to może warto je zachować choćby dlatego, żeby były, żeby żyły, żeby nasze dzieci i wnuki mogły je też zobaczyć na własne oczy, a nie tylko na zdjęciu w albumie. Człowiek nie jest jakimś ważniejszym, wyższym gatunkiem. Wielokrotnie wręcz pokazuje, że jest głupszy od tego przysłowiowego motylka, np. mordując swoich współplemieńców. Ale myślę, że ważną sprawą jest to, że wiele gatunków, które giną, nie jest jeszcze do końca rozpoznanych: i może zdarzyć się jakaś roślinka, której nie uratujemy od zagłady, będzie np. lekiem zwalczającym nowotwory. Mamy już faktyczne takie przykłady dzikich, rzadkich gatunków z lasów tropikalnych. Co powiedzą ci ludzie, którzy tak lekceważąco odnoszą się do innych gatunków zwierząt czy roślin, gdy się okazuje, że mogą one ich wyleczyć z ciężkiej choroby?
We Wrocławiu, na Dolnym Śląsku, są takie miejsca, gdzie ekolodzy mają albo będą mieli dużo roboty? Obrona drzew, blokowanie dróg? Przykuwanie się do koparek?

Nie zapowiada się na coś takiego, ale gdyby trzeba było stanąć w obronie przyrody, w obronie cennego siedliska, jakiegoś gatunku - to pewnie tak.
Co Pana, jako ekologa, doprowadza do szewskiej pasji?
Regulacja rzek i potoków - to jest barbarzyństwo. Mało jest dzikich rzek. Wkraczają melioranci, prują rzekę i robią proste cieki wodne.

Ale pogłębianie rzek chroni przed powodzią.

To jest bzdura. Demoluje się rzeki. Przez to wyprostowanie nurtu zwiększa się zagrożenie powodziowe. Poza tym robi się z niej pustynię wodną przez płaskie dno: niszczy rośliny, ryby. Na dodatek obniża się poziom wody i okolica jest wysuszona.

Ciekawe, co by Pana dzieci powiedziały, gdyby 52-letni tata się łańcuchami obwiązał i przed koparką Rejtana robił...

One się już przyzwyczaiły do mojego sposobu życia, bycia, ideałów, jakie wyznaję. Nie zdziwiło by ich to. Moje starsze dzieci chodziły ze mną, ubrane w czarne stroje, w protestach przeciwko budowie elektrowni w Siechnicach. One są więc w tym duchu wychowane. Ba. Najstarsza córka jest uwieczniona na zdjęciu, jak siedzi w wózku, gdy protestowaliśmy przeciwko wybuchowi elektrowni w Czarnobylu w kwietniu 1986 roku. Ekologię mają wyssaną z mlekiem matki, po mnie mają ją we krwi. Manifestacje nie są im obce. Wczoraj jedna z córek współorganizowała manifestację przeciwko napisom narodowo-socjalistycznym na synagodze we Wrocławiu. Dzieci miewam zaangażowane.

Jest Pan ortodoksyjnym wegetarianinem?

Rybę zjem, jajko też. Mleczne produkty.

Mięsa Pan nie tknie?

Niekiedy mi się zdarzy. Ale nie dlatego, że mam ochotę, tylko, że zmusza mnie do tego sytuacja...

Ktoś stoi nad Panem i mówi: "Jedz schabowego, jedz!"?

Nie (śmiech). Niekiedy, gdy jestem gdzieś z wizytą, to dłużej by mi zajęło tłumaczenie jakiejś starszej pani, która częstuje kotletem, że nie mogę, że jestem wegetarianinem i jeszcze na dodatek sprawiłbym jej przykrość - odmawiając, więc wtedy lepiej jest zjeść kawałek mięsa i uniknąć takiej krępującej sytuacji...

Nieźle Pan to sobie wykombinował. Nie dorabia Pan ideologii?

Ja naprawdę nie lubię mięsa. Już tak długo go nie jem, że mnie sam zapach odrzuca.
Zapach karkóweczki z grilla Pana odrzuca? Schaboszczak w panierce? Mniam. Nie wierzę.

Fuj… wolę serek francuski, biały, wyjątkowy, polski, warzywa, sałatka, coś pod beszamelem, na ciepło... Dzięki temu czuję się zdrowszy, wagę trzymam, nie męczę się, kiedy z dzieciakami w kosza gramy, kiedy piłkę klepiemy.

Kosz, jazda na rowerze. Co jeszcze?

Pływam, od wczesnej wiosny. W tym roku pobiłem rekord, bo wszedłem do wody 20 kwietnia.

To co? W stawie Pan pływa?

Tak, już niedługo to pewnie będę musiał się zapisać do klubu morsów, żeby w zimie pływać. Jak jest cieplej, to częściej mnie można nad wodą spotkać.

Jest Pan wtedy tak całkowicie blisko natury? Kąpie się Pan i opala nago?

W stawach koło domu nie ma warunków. Za dużo ludzi. Ale nad morzem to mi się zdarzało opalać nago. Kiedy tylko wiem, że nie będę budził publicznego zgorszenia, to zrzucam ubranie, na przykład na jakiejś plaży naturystów, i wtedy nie ma dla mnie żadnego problemu.

Między innymi dzięki Panu weszła w życie ustawa o ochronie zwierząt. Prywatnie ma Pan jakieś zwierzaki?

Koty. Dwa. Ale ja to "mały pikuś" jestem przy mojej cioci. Ona ma ich 16!

Violetta Villas jest Pana ciocią?

Nie, ale moja ciocia też ślicznie śpiewa. Skończyła konserwatorium. Ma coś wspólnego z Violettą Villas (śmiech) - jest taką kocią mamą: co jej ludzie podrzucą koty, to je przygarnia.

A Pana koty? To kanapowce czy włóczęgi?

Półdzikusy. Chłopak - Kuzia - jest leśny, swoimi ścieżkami chodzi. A dziewczyna - Ziuta - uwielbia dom. Latem to trzeba ją na siłę wyganiać z domu, bo by wcale nie wychodziła. Taka wygodna.

Innych zwierzaków Pan nie ma? Jakaś kura? Krowa?

Nie, nie, nie. Żona nie pozwala.
Jajka by Pan miał prosto od kury, świeże, ekologiczne.

Po dobre jajka chodzimy do sołtysowej i od niej kupujemy.

A wracając do sportu. Pływanie, kosz, rower...

I narty. Biegówki.

O, w Biegu Piastów brał Pan udział?

Pewnie, że tak, ale tam trzeba mieć kondycję. Bardziej biegam po okolicy. Oczywiście jak jest śnieg. Nawet 20 kilometrów dziennie. Po łąkach, polach.

No, jak Pana zasypie zimą na tej Pana wsi, to będzie mógł Pan na tych biegówkach przybiec do pracy.

No, tak (śmiech).

Tryska Pan optymizmem. Pana znajomi mówią o Panu "wieczny chłopiec". Skąd Pan tę energię bierze?

To chyba mam w naturze. Zawsze tak miałem. A dzisiaj? To pewnie dlatego, że kawy się napiłem przed Pana przyjściem. Ale bywa, że mam gorsze dni: jestem zmęczony. Dołuje mnie jak pada deszcz, jak nie ma słońca. Dołuje mnie siedzenie przed komputerem, przed telewizorem. Ja wolę jednak być bliżej ziemi, kiedy mogę: jeżdżę na łąki, chwytam za kosę, koszę trawę, chwytam za piłę spalinową i tnę drewno na opał. To mnie uspokaja, odrywam się wtedy od rzeczywistości coraz bardziej sztucznej i pośpiesznej...

Piła spalinowa? Myślałem, że zwykła, ręczna, ekologiczna. No, może jeszcze siekiera i rąbanie drewna na kołku!

Tej ilości drewna, co potrzebuję, żeby ogrzać dom, to nie dałbym rady siekierą pociąć - stąd piła do pocięcia na pół lub na trzymetrowe bale. Ale siekiera potrzebna jest też. Większe bale, na przykład bukowe lub dębowe, rąbię trzykilogramową siekierą, tak zwanym młotem. To taka męska robota...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska