Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łukasz Śmigiel: Szukam pierwotnego strachu

Małgorzata Matuszewska
Łukasz Śmigiel
Łukasz Śmigiel Michał Pawlik
Rozmowa z Łukaszem Śmiglem, autorem powieści "Muzykologia czyli the best of... spraw damsko-męskich", pracującym w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na Uniwersytecie Wrocławskim.

W nowej Pana książce "Muzykologia czyli the best of... spraw damsko-męskich" łamie Pan stereotyp myślenia o młodych ludziach. Wcale nie zajmują się wyłącznie rozrywkami, skoro Pana bohater przeżywa zawał matki, wątpliwości związane z pracą naukową i własne przewlekłe choróbsko.

Ten fragment książki brzmi, jakby pochodził z dramatu, a "Muzykologia" jest powieścią obyczajową z elementami komediowymi. Życie młodego człowieka stającego na własnych nogach i próbującego coś w życiu robić, nie jest wolne od problemów. W dzisiejszym świecie wszystko tak strasznie pędzi!

Z jednej strony chcę doceniać życie, jak potrafią je doceniać moi rodzice, pracujący blisko domu i mający swój las, swojego psa bernardyna. Każdy mój powrót do rodzinnego domu jest konfrontacją z trudną codziennością. Biegam w poszukiwaniu tematów naukowych, dziennikarskich, w biegu piszę własne książki i jeszcze staram się utrzymać dobre relacje z najbliższymi.

Zderzenie dwóch światów pokazuje, że muszę poradzić sobie z problemami. Oczywiście, nie zawsze mi to wychodzi, podobnie jak mojemu bohaterowi. On też pędzi, a z drugiej strony usiłuje znaleźć mocny punkt oparcia i zrozumieć, czego się trzymać, żeby wszyscy w życiu go nie zawiedli.

Młodzi ludzie nie tylko piją piwo w Rynku?

Na pewno nie robią tego studenci. Pracuję ze studentami, znam ich problemy. Dorasta się i szuka autorytetów w liceum. A na studiach, żeby się ustawić w życiu, trzeba już myśleć o przyszłości. Szczególnie, jak się jest humanistą. Jeżeli humanista chce przetrwać w rzeczywistości, z której królują umysły ścisłe, musi się nieźle nakombinować, żeby np. ktoś zechciał przeczytać jego książkę, albo wysłuchać audycji radiowej. Wielu moich znajomych staje na co dzień przed takimi problemami. Normalna rzecz.

Debiutował Pan zbiorem opowiadań grozy "Demony". Dlaczego zaczął Pan od grozy?

Uwielbiam grozę. W następnych dwóch książkach wrócę do mrocznych klimatów. Powieść, którą planuję na późną jesień, będzie bardzo mrocznym thrillerem, pomieszanym z kryminałem. Grozę uwielbiam, bo codziennie muszę bać się o przyszłość, o rachunki, o to, że wrócę do domu i zadzwoni do mnie ktoś z moich najbliższych, że np. ktoś z rodziny miał zawał, albo wpadł pod samochód. To są przerażające rzeczy. Nie chcę się ich bać, o wiele bardziej wolę bać się kosmatego potwora pędzącego za bohaterem korytarzem. To jest zdrowy odruch, poszukiwanie naturalnego, pierwotnego strachu, głęboko zakodowanego, do którego bardzo lubię wracać.
Akcje wszystkich Pana powieści i opowiadań, także tych zapowiadanych, dzieją się we Wrocławiu?

Tylko jedno opowiadanie z "Demonów" toczy się we Wrocławiu, ale w czasach Sherlocka Holmesa. Reszta miała złamać polską konwencję grozy i dziać się w krajach anglosaskich. Chciałem zyskać efekt filmowy. Piszę thriller "Cmentarzysko", rozgrywający się we Wrocławiu, z retrospekcjami z czasów II wojny światowej i wycieczkami do Izraela. Głównymi bohaterami są: Ernest Alt, młody doktor antropologii, mający obsesję na punkcie tanatologii, wszystkiego, co ma związek ze śmiercią. Partneruje mu podstarzały komisarz policji, którego zawsze sobie wyobrażam jak zmęczonego życiem Janusza Gajosa, zafascynowany młodością Alta.
Gdybym miał tę opowieść do czegoś porównać, zestawiłbym ją z niesamowicie mrocznym "Panem Samochodzikiem" dla dorosłych.

Druga książka to opowieść o czasach, w których panującą religią jest śmierć. Głównych bohaterów poznajemy w chwili powstania z grobów zmarłych. Panująca religia mówi, że są ludźmi doskonałymi, ostatnim ogniwem ewolucji i powinni zapanować nad światem. Tymczasem garstka ludzi zgromadzona wokół królowej i biura do spraw nieumarłych chce się im przeciwstawić. Główni bohaterowie: Jon w typie naukowca i Simon - typ rewolwerowca, znający wszystkie legendy mówiące, w jaki sposób zmarłego zatrzymać w grobie, starają się przeciwdziałać zalewowi żywych trupów.

Akcja będzie się toczyć na Osobowicach, przy Bujwida, czy innym wrocławskim cmentarzu?

Nie, w nibylandii. Choć bardzo czuć klimat słowiański. Wierzenia są autentyczne. Dziś ludzie często nie wiedzą, dlaczego na pogrzeb ubieramy się na czarno, dlaczego są kwiaty (często róże), dlaczego groby mają taką a nie inną głębokość. Wszystko to wyjaśniam, bo fascynują mnie wierzenia związane ze śmiercią, umieraniem, możliwość zastanowienia, co dzieje się z człowiekiem i dlaczego wierzymy w to, co wierzymy, choć momentami wydaje się to strasznie naiwne. Uwielbiam antropologię, bo ona bardzo mocno otwiera głowę i pozwala człowiekowi nabrać dystansu do wielu rzeczy.

Gdzie Pan mieszka? Zamieszczony w "Muzykologii" opis dzielnicy, w której po wojnie zamieszkało wielu naukowców, wskazuje na Biskupin. Potem wspomina Pan jednak Park Południowy...

Dzielnica z "Muzykologii" nie jest wprost przerysowaną dzielnicą, w której się wychowałem. W dużej części portretuję Oporów, z rzeką Ślęzą i starymi poniemieckimi domami przy pustych uliczkach, którymi zimą można sobie spacerować, nie bojąc się samochodu jadącego z naprzeciwka. Dziś aut jest coraz więcej, a do tego na Oporów zawędrowała nawet kanalizacja. Wszystkie moje wspomnienia z dzieciństwa wiążą się z brakiem lęku przed wybieganiem na ulicę. Oporów się zmienia, nowe domy wokół wyrastają, jak grzyby po deszczu, ale podstawa osiedla zostanie ta sama.

Jakie są Pana ulubione miejsca we Wrocławiu?

Przede wszystkim parki. Niewiele osób wie, że większość parków była kiedyś cmentarzami. Szczególnie lubię park Grabiszyński. Grabiszynek to specyficzne miejsce. Mój nieżyjący już dziadek był szefem zieleni miejskiej, opiekował się tam drzewami. Dom, w którym mieszkał i w którym mieszkała moja mama, stoi tuż przy cmentarzu Grabiszyńskim. Kiedy mama pierwszy raz umówiła się z ojcem na randkę, powiedziała mu: "pokażę ci, gdzie mieszkam" i przyprowadziła pod cmentarną bramę, to zostało na zawsze w jego wspomnieniach.
Najbardziej lubię miejsca, w których mogę spacerować, znaleźć stare kamienie między drzewami. Wiele godzin spędziłem ze znajomymi w okolicach górki żołnierza na spacerach, podczas których omawiało się ważne sercowe sprawy. To, co ze mnie jest prawdziwego w książce, to są przede wszystkim wspomnienia. Świat przedstawiany oczami muzykologa wygląda tak, a nie inaczej. Choć pewnie żaden ze mnie muzykolog.

Z kart książki wyziera mnóstwo wiedzy o współczesnej muzyce. Wspomina Pan Scorpions, Phila Collinsa, Iggy Popa, a najczęściej Stinga. Ich muzyka jest Pana ulubioną?

Starałem się wymyślić współczesnego romantyka i znaleźć coś, co by go definiowało. Muzyka jest bardzo ważnym elementem mojego życia, nie jestem w stanie nie słuchać jej codziennie, szukać ciekawostek. Z powstaniem słynnych piosenek wiąże się mnóstwo fascynujących historii. Spiker w radiu dziś ma jakieś 30 sekund, by zmieścić się z powiedzeniem czegoś między wiadomościami a reklamą. W mało której stacji opowiada się dziś o muzyce.

A jeszcze pamiętam, jak na radiomagnetofonie starszego brata słuchałem pierwszych audycji Trójki, pełne ciekawostek. Mam wszystkie kasety, które przez lata kolekcjonowałem, nagrywając z radia piosenki. Myślałem wtedy, że nie mam zielonego pojęcia, kim jest wspaniale brzmiąca Eva Cassidy, nawet nie wiedziałem, jak zapisać jej nazwisko. Moim absolutnie ukochanym muzykiem jest Sting, tuż za nim plasuje się Peter Gabriel. Wychodzą poza bycie muzykiem. Robią niesamowite rzeczy w życiu, mówią mnóstwo mądrych rzeczy.

Przyzwyczaiłem się, że warto ich słuchać i zagłębiać się w teksty. Robią coś takiego, że wierny muzykolog ma cały czas pełne ręce roboty. Żeby znaleźć płytę Stinga, którą wydał wiele lat temu dołączoną do jakiegoś pudełka cukierków sprzedawanych wyłącznie w jednej sieci supermarketów w Stanach Zjednoczonych, tylko przez miesiąc, trzeba się natrudzić tak, że z tego trudu robi się mała przygoda, żeby znaleźć tę płytę i mieć ją w swojej kolekcji.

Dlatego wielu fanów Stinga, których znam głównie przez internet, to są już wręcz stingolodzy. Jego fanem można być przez cały czas, bo on cały czas poszukuje nowych sposobów wyrażania swojej twórczości. Dopiero była reaktywacja The Police, w międzyczasie śpiewał XVI-wieczną poezję, grywał na harfie, potem zaśpiewał jedną z głównych ról w operze. Po następnej płycie nie wiadomo, czego się spodziewać. Niby Sting, ale po jego płyty sięga się nie dlatego, że to punk rock, albo inny gatunek. To Sting, koniec i kropka.

W literaturze podobną funkcję pełni Nick Hornby, sięgający po kryminał i powieści obyczajowe, dramatyczno-obyczajowe. Ludzie czytają jego książki, bo to Nick Hornby. Ciekawe, co tym razem opowie? W Polsce nie spotkałem się z określeniem w naszym języku storytellera, czyli opowiadającego fajne historie. Może to byłby bajarz, choć to do końca nie pasuje, bo opowiada się nie tylko bajki.

Myśląc o sobie w przyszłości, myślę o książkach, które być może kiedyś napiszę i chciałbym myśleć o sobie - człowieku, który opowiedział kilka fajnych historii i ludzie mieli z nich frajdę, czytając w tramwaju, autobusie lub w czasie przerwy w pracy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska