Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bilans jest pozytywny, ale dziś wiemy, że mogło być jeszcze lepiej

Hanna Wieczorek
Janusz Owczarek
Janusz Owczarek Magda Kołodzińska
Dwa dolnośląskie spojrzenia - przedstawiciela ówczesnej władzy i opozycji - na polski przełom 1989 roku. Rozmowa z Januszem Owczarkiem i prof. Janem Waszkiewiczem.

Rozmowa z Januszem Owczarkiem

W czerwcu 1989 roku był Pan wojewodą wrocławskim. Czy idąc do wyborów spodziewał się Pan tak zdecydowanego zwycięstwa Solidarności?

Oczywiście. Byłem o tym przekonany. Polacy mieli tego wszystkiego dosyć. Wiedziałem o tym, bo często bywałem między ludźmi.

A ludzie związani z PZPR, na przykład sekretarze komitetu wojewódzkiego, myśleli podobnie do Pana?
Nie wszyscy.

Niektórych to zaskoczyło?

Tak, niektórych wynik wyborów zaskoczył. Były wówczas prowadzone dyskusje, czy bronić do końca tej władzy. Czy też pójść na negocjacje z ludźmi. Bo mogło dojść wielu bardzo niebezpiecznych rzeczy. Nie myślę o stanie wojennym.

Nie o stanie wojennym? To o czym?

Takich, do jakich doszło na przykład w Hiszpanii. Z perspektywy dwudziestu lat można powiedzieć, że władze dokonały dobrego wyboru, kiedy podjęły decyzję, że należy pójść na negocjacje ze społeczeństwem. Myślę tu między innymi o Okrągłym Stole. Społeczeństwo poparło tę drogę i zdało egzamin z patriotyzmu.

Kiedy zobaczył Pan wyniki wyborów, pomyślał Pan, że to koniec jakiejś epoki?

Pomyślałem tak. Polska miała za dużo tych zakrętów historycznych, które się źle kończyły. Trzeba było i politykom, i nam wszystkim, wyciągnąć z tego wnioski. Bo przecież w nieskończoność nie dało się tego wszystkiego tak ciągnąć.

Nie bał się Pan reakcji Związku Radzieckiego?

Nie, nie bałem się. Dało się wyczuć, że żadnej groźnej reakcji ze strony ZSRR nie będzie. Ja przecież wcześniej pracowałem jako wojewoda legnicki, przyglądałem się temu, co się działo w Grupie Północnej wojsk Armii Czerwonej w 1981 roku, przed wprowadzeniem stanu wojennego. Widziałem wtedy, co się szykowało na Polskę. W 1989 roku takiego niebezpieczeństwa nie było.

Osiem lat później sytuacja wyglądała inaczej?

Zupełnie inaczej. Dlatego ja nie czekałem na to, co przyjdzie z Warszawy, nie czekałem na odwołanie, tylko jako jeden z nielicznych wojewodów, sam złożyłem rezygnację na ręce Tadeusza Mazowieckiego. Ówczesnego mojego - jeśli tak można powiedzieć - premiera. I napisałem w tej rezygnacji, że zmienił się ustrój i filozofia sprawowania władzy, wobec tego proszę pana premiera o zwolnienie mnie z pełnienia mojej funkcji. I dlatego we Wrocławiu władza została łagodnie, bezkonfliktowo przekazana. Uważam, że każdy funkcjonariusz państwowy, któremu powierza się stanowisko z nominacji, powinien mieć świadomość zakończenia swojej służby. Zwłaszcza, że jest to służba publiczna.

Ale jeszcze przez kilka miesięcy był Pan wojewodą.

Premier przetrzymał mnie jeszcze kilka miesięcy, do momentu wyboru mojego następcy.

Nie miał Pan żalu, że premier w końcu przyjął Pana dymisję?

Nie, zwłaszcza, że piastowałem to stanowisko przez piętnaście lat. Byłem wojewodą o najdłuższym stażu. Nie było w Polsce drugiego takiego, który by przez tyle lat był wojewodą. Przypłaciłem to zresztą utratą zdrowia. Byłem zmęczony. Wielu ludziom wydaje się, że to taka łatwa praca. Ale tak nie jest, a jeszcze w takich trudnych czasach, w jakich ja pełniłem tę funkcję. Było bardzo trudno. Zrezygnowałbym wcześniej, od razu po powołaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego, gdybym się nie dogadał i nie miał pomocy ze strony opozycji demokratycznej.

Z perspektywy dwudziestu lat uważa Pan, że zmiany, które zaszły, były potrzebne?

Oczywiście, że tak. Teraz zresztą widzimy, że wielu ludziom poprawiły się choćby warunki zamieszkania. Tylko za często są zmiany. Bo nie powinno tak być, że w ciągu 10 lat w Polsce było 10 premierów i 10 ministrów finansów. Czy w takiej sytuacji możemy mówić o dobrym budżecie? Ktoś powinien w kraju wyjść z inicjatywą pojednania narodowego, żeby ludzie zaczęli więcej pracować, a nie zajmować się kłótniami miedzy partiami.

Rozmowa z prof. Janem Waszkiewiczem

W czerwcu 1989 roku Pana ulotki wyborcze, jako niezależnego kandydata do Sejmu, wisiały w sklepie spożywczym na wrocławskim Zaciszu.

Tak, wisiały i jeszcze plakaty pewnie wisiały w całej dzielnicy.

Pan zawsze idzie tak trochę pod prąd?

Jakoś tak się składa, widać te prądy płyną nie w tym kierunku co trzeba.

Był Pan działaczem opozycji demokratycznej i Solidarności, ale nie kandydował Pan z listy Komitetu Obywatelskiego. Czy nie podobały się Panu ustalenia Okrągłego Stołu?

Moje podejście do tego zagadnienia było troszkę złożone. Bo tak de facto uważałem, że nie znamy ustaleń, ponieważ duża ich część była otoczona poufnością. Trudno mieć do czegoś pozytywny lub negatywny stosunek, jeśli nie wie się, o co do końca tam chodzi.

A do rozmów przy Okrągłym Stole?

Żeby było jasne, nikt mnie do Okrągłego Stołu nie zapraszał, nie byłem więc uczestnikiem tych dyskusji. Ale do rozmów miałem stosunek pozytywny - uważałem, że rozmawiać trzeba. Tyle, że troszeczkę się obawiałem, żeby się stronom nie pokręciło, kogo reprezentują. Tak się zdarza podczas tego typu negocjacji.

I pokręciło się?

Zdaje się, że do pewnego stopnia miało to miejsce. Uważałem, że ustalenia są jakie są i trzeba zrobić użytek.

A ten użytek to?

To był margines demokracji jaki nam wówczas ustalono. A to oznaczało między innymi korzystanie z wolności wyborczej. I z tego skorzystałem.

W Pana przypadku oznaczało to udział w wyborach...

Tak. I tutaj się bardzo nie zgadzałem ze sposobem, w jaki wyłoniono kandydatów społecznych do reprezentacji w Sejmie. Uważałem, że społeczeństwo powinno mieć w tej sprawie znacznie więcej do powiedzenia, niż wąskie grupy, które decydowały, kto ma być na liście, a kto nie.
Wąskie grupy, czyli Wrocławski Komitet Obywatelski?

Tak. To mi się zdecydowanie nie podobało. Jednak to nie było żadne ustalenie Okrągłego Stołu, a strategia przyjęta przez osoby dyrygujące tą, naszą stroną sceny politycznej.

Kandydując dał Pan wyraz temu, że nie podoba się Panu sposób wyłaniania kandydatów?

Z jednej strony dałem temu wyraz, ale z drugiej uważałem, że ludzie powinni mieć szansę wybierania. Proszę zauważyć, że wybory z 1989 roku wyglądały tak: jedna część listy była niesłuszna, druga była słuszna, na tej słusznej były słuszne nazwiska. De facto wyboru nie było, bo polegał on tylko na tym, że można było pójść, albo nie pójść do wyborów.

A Pan postanowił dać ludziom możliwość autentycznego wyboru?

Tak. Zresztą dałem temu wyraz. Na domu naukowca przy pl. Grunwaldzkim był duży plakat "Głosuj tylko na nich", a pod tym wywiesiłem: "Głosuj jak uważasz. Jan Waszkiewicz". Uważałem, i dalej tak uważam, że w tamtym momencie trzeba było przeprowadzić dyskurs nad sytuacją, w jakiej się znaleźliśmy, wyartykułować opcje polityczne i na tej podstawie wybierać. Gdyby tak się stało, już wtedy wykrystalizowałyby się opcje polityczne i dzisiaj nasza scena polityczna wyglądałaby zupełnie inaczej niż dzisiaj.

Jak Pan ocenia zmiany, które zaszły przez ostatnie dwadzieścia lat?

Zmiany są oczywiście pozytywne. Takim, którzy narzekają zawsze mówię: gdyby dwadzieścia lat wcześniej, dobry Pan Bóg przedstawiłby nam taką możliwość i cenę, jaką trzeba zapłacić, to powiedziałbym, że biorę z pocałowaniem ręki. Zmiany są w gruncie rzeczy pozytywne. Są niedociągnięcia, mankamenty, ale zawsze będą. To co mnie martwi, to fakt, że sporo rzeczy rozdłubaliśmy i nie pokończyliśmy. Rozdłubana jest prywatyzacja i reprywatyzacja, lustracja. To jest nasza słabość - pewnych spraw nie kończymy. Odkładamy je na bok i przestajemy się nimi martwić.
W 1989 roku Polacy powinni mieć większy wybór. Bo mogli jedynie decydować czy idą głosować czy też nie. Z perspektywy 20 lat można powiedzieć, że władze dokonały dobrego wyboru, kiedy podjęły decyzję o negocjacjach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska