Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mówili o mnie: "Frasyniuk to nieślubne dziecko Gulbinowicza"

Robert Migdał
Władysław Frasyniuk
Władysław Frasyniuk Fot. Janusz Wójtowicz
Rozmowa o miłości do boksu, bulterierów i szybkiej jazdy samochodem.

Lubi się Pan bić?

Nie, bo zdaję sobie sprawę ze skutków. Wiem, jaki to jest ból, więc unikam awantur.

Trenuje Pan jednak boks...

Boks to co innego. Trening bokserski pomaga utrzymać sprawność. Jest oceniany przez kardiologów jako najbardziej pożądane ćwiczenie ogólnorozwojowe. Sama walka bokserska może powodować ujemne skutki, ale już trening - nie. W świecie, w jakim żyjemy, w świecie stresów, pośpiechu - potrzebne jest takie miejsce, gdzie można rozładować emocje i psychicznie odreagować. I każdy wysiłek fizyczny w tym pomaga. Przy okazji boks uczy pokory: pokazuje naszą słabość, obnaża wszystkie nasze niedociągnięcia, uczy reagowania w stresie i odporności na ból.

W trakcie walki bokserskiej można upuścić sobie pary, wyżyć się na przeciwniku...

Na człowieku nie. Najlepiej wyżywam się na worku treningowym. Po pierwsze, nie zrobię nikomu krzywdy, a po drugie... worek mi nie odda (śmiech).

Boks uczy walki ze strachem?

Tak. Człowiek, który pierwszy raz przychodzi do sali ćwiczeń, ma opory, żeby trzasnąć w twarz, tak bez powodu, drugą osobę. Sparing jest walką, w której przełamuje się swój strach, a po drugie uczy się obserwacji tego, co się dzieje z drugiej strony. Bo strasznie trudno nie zamykać oczu, kiedy ktoś cię uderza. Trzeba umieć się zasłonić, trzeba wszystko widzieć, trzeba przyjąć cios i umieć natychmiast oddać. Sparing to nie jest wyniszczająca walka, to sprawdzian twojej psychiki i bokserskiego sprytu.

Uczy uników?

Uczy wszystkiego: strategii, przewidywania zachowań przeciwnika, ataku, obrony. Sparing to jest taki boks na 50 procent.

Pan walczy tylko na 50 procent czy też na ostro, na 100 procent?

Niekiedy na treningu można się zapomnieć. W człowieku siedzi coś takiego, że chce oddać przeciwnikowi. Problemem w boksie, i nie tylko, jest zapanowanie nad agresją, co nie zawsze się udaje.

Panu kiedyś nie wyszło? Powalił Pan przeciwnika na deski. Był nokaut?

Ja uchodzę za bardzo cennego przeciwnika, który panuje nad emocjami. Pamiętam kiedyś, że pojawił się na sali ćwiczeń młody człowiek: 190 centymetrów wzrostu, ponad 100 kilo wagi. Wpadał w walce w taką agresję, że nikt nie chciał z nim walczyć: bardzo mocno uderzał, robił krzywdę. I zrobił sobie taką złą sławę, że nikt nie chciał z nim na sali boksować. Pewnego dnia trener podszedł do mnie i zapytał, czy z nim zawalczę.
I co? Walczył Pan z nim? Jaki był na niego sposób?

Trzeba mieć szybkie nogi i powietrze w płucach. Ludzie na sali mieli satysfakcję, jak mu obijałem doły. Facet walił pięściami, aż wiatr wiał dookoła i nie mógł mnie trafić, a ja cały czas mu masowałem brzuszek.

Ma Pan mocniejszy lewy czy prawy sierpowy?

Zmieniłem pozycję. Jestem teraz fałszywym mańkutem.

Nie chciał się Pan zajmować boksem zawodowo?

Nie. Z drugiej strony ubolewam nad tym, że jest w Polsce niedoceniany. Ma złą sławę. Mamy wolą prowadzić dzieci na karate, gdzie się kopie nogą w twarz a nie zauważają brutalności karate.
No bo to boks kojarzy się z brutalnością: połamane nosy, leje się krew, rozcięte łuki brwiowe...
To bzdura. Wystarczy zobaczyć, jak wyglądają rękawice bokserskie. A w karate jest goła pięść, która robi straszne spustoszenie: to są ciężkie ciosy.

Boks ma ponurą sławę w Polsce...
Nie rozumiem, z czego to się bierze. Problemem jest to, że boks zniknął z małych miasteczek, które były kopalnią bokserskich talentów. A to jest przecież tani sport, nie wymaga dużych pieniędzy - poza salą i trenerem - nic nie kosztuje, ale ludzie nie lgną do sportów indywidualnych, bo to wymaga ogromnej siły w sobie, stąd kryzys w zapasach, judo czy podnoszeniu ciężarów.

Skąd się u Pana wziął ten boks?

W moim domu był od zawsze. Już jako mały chłopiec czytałem pismo "Bokser" - opisywane były w nim walki zawodowe, pisali o historii tego sportu. Wtedy jeszcze nie było transmisji w telewizji. Mój tato uprawiał boks, ale był przeciwny temu, żebym ja boksował. Marzył, żebym uprawiał szermierkę.

Posłuchał pan taty?

Nigdy nie byłem na treningu szermierczym. Odnosiłem za to sukcesy w innych dyscyplinach.

To niech się Pan pochwali, w czym był Pan taki dobry.

W lekkiej atletyce, byłem w drużynie mistrza Dolnego Śląska w piłce nożnej, podnosiłem ciężary, w piłce ręcznej stałem na bramce.

Boks jednak zwyciężył.

Tak, to moja pasja do dzisiaj. Ale nie tylko mnie fascynuje. Na treningi przychodzą różni ludzie, z różnych środowisk: policjanci, studenci, uczniowie. Ostatnio spotkałem dyrektora wrocławskiej filharmonii, który powiedział: "Mój syn chodził do Pana na boks"... I nawet nie bał się o palce syna muzyka.

Gangsterzy też są?

Wszyscy przychodzą. Taka średnia z miasta.

Złamał Pan komuś szczękę, nos?

Miałem kilka takich nieprzyjemnych przygód. Boks uczy pewności siebie i daje przewagę psychiczną. W dorosłym życiu, gdy siedziałem w więzieniach, to mi pomagało. Na przykład, gdy byłem zamknięty w celi z psychopatą. Jedyną rzeczą, jaką można było zrobić, to bójka - bo nieważne, kto wygra, zawsze po takiej zadymie zmieniali celę.

Wykorzystał Pan swoje umiejętności bokserskie do obrony kogoś?

Niechętnie o tym opowiadam. Zareagowałem kiedyś w centrum Wrocławia: koło lodziarni Tutti Frutti na Kościuszki, naprzeciwko Renomy. Wychodziłem z córką z samochodu, a obok nas ludzie, którzy brudną ścierką wycierali szyby, szarpali Panią z małym dzieckiem. Ona była spanikowana, dziecko koszmarnie przerażone. Ci ludzie próbowali od niej wyrwać 10 złotych. Dookoła ludzie jedli lody. Nikt nie reagował, więc ruszyłem z pomocą. Jednego odepchnąłem, drugiego uderzyłem. Pani się uwolniła, wsiadła do auta i uciekła. Napastnicy też. Po wszystkim wchodzę do kawiarni i co słyszę: "Patrz, to Frasyniuk, co za bandyta". Czułem się fatalnie. Parę razy reagowałem i zawsze się to kończyło negatywnymi uwagami pod moim adresem. Z mojego doświadczenia wynika, że się nie opłaca. Dobra jest szkoła amerykańska: "Nic nie rób, od tego są siły porządkowe". Generalnie uważam, że nie warto. Mam takie powiedzenie: "Bij szybko i szybko uciekaj, bo potem możesz mieć kłopoty".

Z drugiej strony pewnie ma Pan poczucie dobrze spełnionego obowiązku, że stanął Pan w obronie kobiety, w obronie dziecka...

Wcale nie, bo finał był taki, że ani ja, ani moje dziecko nie zjedliśmy lodów, bo musiałbym zareagować na chamstwo ludzi, którzy mnie od bandytów wyzywali. A ci ludzie mieli komfort: nie zareagowali, nic nie zrobili, wypili kawkę, a potem opowiadali znajomym, że widzieli tego bandytę Frasyniuka. Rozpuszczali plotki po mieście...
Niektórzy rozpuszczali nawet plotki o sobie, że byli uderzeni przez Frasyniuka, żeby - być może - być choć trochę popularnymi. Mówię tu o pośle Stryjewskim...

Tak, to prawda (śmiech). I powtarzam kolejny raz: ja go nie uderzyłem. Za duża różnica wagi. On był ode mnie 40 kilogramów lżejszy.

Boks i ta kondycja fizyczna przydała się Panu jeszcze kiedyś?

Byłem kierowcą autobusu linii 103 we Wrocławiu, jeszcze przed 1980 rokiem.
Jechałem ostatnim kursem w rannym szczycie. Widzę, że jest w autobusie zadyma. Podchodzi pasażer i mówi mi: "Tam jest taki agresywny facet, niech go pan wyrzuci". Powiedziałem: to go sami wyrzućcie. Oczywiście byli bezradni i tego nie zrobili, tylko zbili się w gromadkę koło mnie, na przodzie jelcza. Dojechałem na pl. Czerwony, ludzie wysiedli, ja w pośpiechu zamknąłem drzwi i w tym pośpiechu nie zauważyłem, że pijaczek agresor nie wysiadł. I on nagle podszedł do mnie, złapał mnie za szyję i krzyczy: "A teraz, kurwo, odwieziesz mnie do domu". Powiedziałem: "Spokojnie stary, zaraz cię podrzucę" i on cofnął się. Wtedy go chwyciłem za marynarkę, otworzyłem drzwi i wyrzuciłem go z autobusu. Facet się pozbierał, z pianą na twarzy, i wpadł do mnie, do środka. Wiedziałem, że bierze się do bicia, więc uderzyłem go pierwszy. Tak go walnąłem, że facet zemdlał. I co słyszę? Pasażerowie na przystanku zaczęli krzyczeć: "Kierowca - bandzior, bandzior". Więc jaki morał z tego? Nie wychylać się!

Mówi się, że bokserzy to chodzący testosteron. Frasyniuk też jest wypełniony po brzeg testosteronem?

To nieprawda (śmiech).

Bokserzy podobają się kobietom?

Myślę, że tak, w domu boksera to kobieta rządzi. Bo bokserzy mają taki nawyk, że potrzebują trenera, który im cały czas będzie mówił: "lewy, schodzisz na dół, prawy, lewy i odskakujesz". I tak mają do końca życia (śmiech).

Pan też ma tak w domu?

Kobieta jest szyją, co głową kręci...

Czuje Pan, że podoba się kobietom?

Wie Pan... nie narzekam. Nie mam problemów z płcią przeciwną. Lubię kobiety i się kobietom podobam. Każdy, kto ma luz, jest ciekawy, to się pewnie podoba.
Co Pan czuje, gdy czyta różnego rodzaju rankingi: Dureksa - że jest najprzystojniejszym politykiem na Dolnym Śląsku, kiedy magazyn "Elle" przyznał Panu tytuł najseksowniejszego mężczyzny po 40.

O..., o Dureksie nie słyszałem. (śmiech). Mam taką zasadę: za ludźmi, którzy szybko żyją, starość nie nadąża.

Pan szybko żyje?

Bardzo szybko.

Ma Pan 55 lat. Czuje się Pan już staro?

Starość to jest kwestia psychiki. W życiu ważna jest pasja: czy chce się nam wstać z łóżka, by coś ciekawego zrobić, zobaczyć. Satysfakcja z pracy, hobby, ciekawość życia. Ja stale coś bym zmieniał, poprawiał.

Czuje się Pan statusiały?
Jest taki trudny okres stabilizacji: żona, dziecko, piwko, TV. Łapiemy brzuszek, małe lenistwo. Mnie wtedy zafundowali stan wojenny, żadnej nawet małej stabilizacji. Teraz jest wiele możliwości, by nie dopuścić do tego, by statusieć, a następnie zdziadzieć. Fajnie jest widzieć w oczach tych małolatów w sali, jak na nas starszych patrzą, szacunek: kondycyjnie wytrzymujemy treningi, mamy refleks, szybkość. Ale trzeba uważać. Bo teraz podziwiają, ale szybko się uczą i wykorzystają bez skrupułów słabość "dziadków" i przyłożą.

Teraz tak jest wszędzie: kult młodości i pięknego ciała dominuje.

Tak naprawdę liczy się suma doświadczeń życiowych: czy to w polityce, czy w gospodarce. Przykład: kryzys, który teraz mamy. Wywołali go młodzi, wykształceni ludzie. Brak doświadczenia spowodował, że wirtualna gospodarka wzięła górę nad realną. Tak samo w polityce. Tylko dojrzali ludzie mogą podejmować dobre i ważne decyzje. Młodzi ludzie mogą robić rewolucje. Tak jak ja, gdy miałem 26 lat i zostałem przywódcą Solidarności. My byliśmy wtedy zieloni jak szczypiorki. Zagrożenie Związkiem Radzieckim? Dla mnie nie było realne. Mazowiecki je widział, Geremek je widział. Różnica pokoleń.
Solidarność pokazała, że trzeba czerpać od siebie. Młodzi od starszych, starsi od młodszych. Obok tych dynamicznych, muszą być ludzie doświadczeni, którzy zapanują nad czystym testosteronem.

Co dla Pana znaczy być męskim?

Męskość oznacza stanowczość, zdecydowanie, pewność siebie. Męski mężczyzna to nie taki, który nawala się na ulicy. Męski jest facet, który daje kobiecie poczucie pewności. Jest człowiekiem, który w razie jakiegoś niebezpieczeństwa reaguje ze spokojem.
Czyli niekoniecznie super-sylwetka, wymuskany wygląd, kaloryfer na brzuchu...
Nie, nie, nie. Musi być opoką dla dzieci, kobiety. Jak ktoś chodzi na siłownię i łyka anaboliki, to nie znaczy, że jest męski. Siła bierze się z psychiki. Nie z siły mięśni. Myślenie jest w cenie: jak w sporcie się myśli, to zostaje się mistrzem świata.

Pan jest opanowany w życiu?

W sprawach poważnych - tak, natomiast jestem furiatem w drobiazgach. Wystarczy na przykład, że muszę w kontakcie przykręcić małe śrubki, a one mi wylatują z palców, nie chcą się wkręcić. Wtedy mi się ciśnienie podnosi i dzieci mówią: "O, tatuś będzie zaraz rzucał "panienkami"". A gdy są rzeczy poważne: dziecko chore, krew się leje, to zachowuję się spokojnie.

Zdarza się Panu płakać?

Widziałem ten świat najgorszy - więzienie. Nie ma nic gorszego. Tam panuje kompletne bezprawie i jak się przejdzie oddziały specjalne, dla szczególnie niebezpiecznych, zamknięcie w izolatce, to doświadcza się ogromu nieszczęść. Więzienie zabija uczucia. Oswoiłem się z krwią, agresją, samookaleczeniami. Stałem się odporny.

Obrośnięty jest Pan pancerzem?

Tak, zwłaszcza gdy widziałem obok mnie, jak ktoś się wieszał. W więzieniu nie było tak, że od razu przyjeżdżała karetka i zajmowali się gościem. Ludzie z celi go nie odcinali, bo podjął decyzję, że nie chce żyć i inni to szanowali. Klawisze nie wchodzili, dopóki nie zebrali 15 kolegów, bo może akurat to całe powieszenie to prowokacja.

Śmierć na żywo?

Nie do końca. Widziałem dwóch powieszonych ludzi i... obaj przeżyli. Zrozumiałem wtedy, że nie jest łatwo odebrać sobie życie i nie jest też łatwo zabić drugiego człowieka. Organizm ludzki ma wielką chęć istnienia, walki o życie. Pamiętam ludzi, którzy wystawiali na okno rybę, żeby, gdy się zepsuje, ją zjeść i się otruć. Nie pomagało. Jeden z moich kolegów zjadł nawet ruszającą się z zepsucia rybę i przeżył. Ludzie się okaleczali nożami z puszek - i nie pamiętam, żeby ktokolwiek z nich miał zakażenie. Ale wracając do Pana pytania. Trudno mi o takie wzruszenie po tym, co widziałem, żeby płakać. To, co mnie wzrusza, to krzywda dzieci. Mam świadomość, że to są maleńkie istotki, które same się nie obronią. Wzrusza mnie to, że nie mają szans, gdy są bite, gdy skrzywdzi je jakiś zboczeniec. A ostatnio nie byłem w stanie zapanować na pogrzebie przyjaciela - Piotra Bednarza. On był chodzącą przyzwoitością.

Ma Pan jakieś słabości, nałogi?

Nie.
Nie pali Pan? Słyszałem, że gdy ukrywał się Pan u zakonnic, to się denerwowały, że im w zakonie śmierdzi papierosami...

To Józef Pinior (dziś eurodeputowany - przyp. red) palił gauloisy. Ja nie. Pamiętam, że jedynie w szkole paliłem, bo inni koledzy palili, w kiblu. To było ekstremalne doznanie. Ale mnie nie kręciło. I do dzisiaj nie palę.

Papierosy nie, a inne nałogi? Alkohol?

Też nie. Pochodzę z robotniczej rodziny, wychowałem się na ul. Żelaznej we Wrocławiu. Mój tato był robotnikiem, taka "złota rączka", i choć było powiedzenie: "Złota rączka za kołnierz nie wylewa", to tato nie pił. Mnóstwo moich kolegów miało problemy w dniu wypłaty, gdy tatusiowie się napili, a oni ze strachu koczowali po piwnicach. Ja nie miałem tego w domu.

Legenda Solidarności zagląda czasami do kuchni, żeby coś ugotować?

Lubię dobrze zjeść. Gotować nauczyłem się w więzieniu, choć to było zabronione. Mój współwięzień miał... ślimaki do jedzenia, ale nie umiał ich przyrządzić. Wiele lat spędził za granicą i mi opowiadał, jak to smakuje, jak to wygląda, z czym to się podaje w Paryżu, a że ja mam dużą wyobraźnię, to skombinowałem marchewkę, cebulę, pietruszkę z kuchni, przyprawiłem i wyszło super.

Rodzice mieli duży wpływ na Pana życie?

Wielki. Każdy z nas rodzi się czystą tablicą, na której każdy nam coś wpisuje. Rodzice przekazali mi swoje wartości. Mnie rodzina nauczyła ciekawości życia. Mama pochodziła z Warszawy, z bardzo bogatej rodziny. Uczyła mnie tolerancji. Pokazała mi, na przykład, co to jest polski antysemityzm. Tłumaczyła mi to tak: "W naszej kamienicy mieszka Mokka Rojzen, Żyd rosyjski. I co mówią sąsiedzi i sąsiadki? No mówią: Mokka Rojzen, dobry człowiek. A Jadzia, jego żona, Polka? Ta kurwa żydowska! To jest polski antysemityzm". Mój ojciec za to pochodził z biednej rodziny. I był bardzo spokojnym człowiekiem: miał duży dystans do wszystkich i wszystkiego. Miał w sobie dużą siłę, pewność.

To bardziej do taty czy do mamy jest Pan podobny?

Wariat po mamie jestem. Pierwszy, jak ona, do dyskusji politycznej. Pamiętam takie zdarzenie, gdy Gierek doszedł do władzy. Mama mówi o nim: "Wykształcony, z Francji, widział Zachód, teraz będzie dobrze" - stwierdziła. Na to tato, ze spokojem, jej odpowiedział: "Ależ Zosiu, nie nabieraj się. Każda miotła na początku dobrze zamiata".

To nie ma Pan żadnych wad?

Moje złe cechy są moimi dobrymi cechami. Energia, która we mnie drzemie, wybuchowość, charakter, który mam - zawdzięczam temu, że jestem osobą publiczną. Ale z drugiej strony wszystkie moje kłopoty biorą się właśnie z mojego temperamentu.
Ale charakter ma Pan dobry?
Chciałbym, żeby moje dzieci odziedziczyły go po mnie, bo charakter to jest coś, czego nie można się nauczyć. To się ma genetycznie, to jest pewna siła po rodzicach, dziadkach. Świat zmieniają ludzie z charakterem. Ci, którzy umieją podejmować decyzje. Najlepsze uniwersytety tego nie nauczą.

Pana krytycy mówią, że Frasyniuk najpierw strzela, a potem zastanawia się, czy dobrze zrobił...

To jest szczera prawda.

Że jest narwany, że lubi szybko jeździć autem.
To prawda. Ja mam kilka pasji w życiu. Kręci mnie jazda samochodem. Uwielbiam ciężarówki, motocykle.

Motocykle?

Marzyłem kiedyś, żeby mieć jawę a jeździłem WSK-ą. A dziś motocykle to szczyt techniki, cudeńka.

Ma Pan swoją błyskawicę?

Kiedyś miałem, ale z powodu kłopotów z łękotką, sprzedałem. Teraz jestem w trakcie zbierania pieniędzy na nowy motor. Ale czasem sobie myślę, że wybieranie motoru, jest fajniejsze niż posiadanie.

No, nie uwierzę, że Władysław Frasyniuk szaleje, jak ci inni wariaci, po ulicach, budząc popłoch na motorze?

Oczywiście, że nie. Ale przyznaję: lubię prędkość na drogach. Kiedy byłem w parlamencie, dwukrotnie udało mi się przekonać posłów do tego, żeby nie wprowadzać ograniczenia prędkości w miastach do 50. Dzięki mnie ten przepis upadł. Tadeusz Syryjczyk, który wnosił ten projekt, wtedy się na mnie obraził. Mówiłem do niego: "Tadziu, ja niewiele chcę od polityki. Żadnych prywatnych interesów dzięki niej nie załatwiam, ale w tym nie popuszczę".

Denerwują Pana te ograniczenia na drogach, zakazy, kamery?

Te rygory to powrót państwa policyjnego. Taka straż miejska wyłapuje kierowców, którzy chcą trochę nadgonić stracony w korkach czas. Mam czasem ochotę wyjść z samochodu i im nakopać. Uważam, że paintboliści, którzy bawią się strzelaniem kuleczkami wypełnionymi farbą, powinni się zebrać i strzelać do fotoradarów. Wzywam ich do powstania: Niech się przestaną bawić w lesie, niech się wezmą za fotoradary. A do rządu mam apel: drogi Panowie, drogi. To największe zagrożenie.
Może Pan jest taki wściekły na te fotoradary, bo w skrzynce pocztowej czeka plik wezwań do zapłaty?

(śmiech) Rzeczywiście, czeka kolejne.

Ta prędkość za kółkiem to potrzeba adrenaliny?

Nie. Trasy Wrocław - Warszawa nie da się pokonać w jeden dzień. Żeby jechać zgodnie z przepisami, to schodzi 14 godzin, a nie każdy może, jak żółw, żyć 300 lat, żeby w takim tempie jeździć.

Ale nie jest Pan wariatem na drodze?

Nie jestem kierowcą rajdowym, tylko zawodowym. Jeżdżę bezpiecznie. Poza tym auto to moje narzędzie pracy, które szanuję.

Ale na rowerze Pan jeździ bez kasku!

Mam liberalne poglądy: moja głowa, mój problem. Ktoś chce, to nakłada kask. Nie chce - to nie. Nadmiar rygorów odbiera nam wolność.

Wielu rzeczy Pan nie lubi. I fotoradary, i znaki ograniczające prędkość... Słyszałem też, że nie lubi Pan komputerów.
Jestem z pokolenia, które nie jest ufne wobec tego urządzenia. Korzystam, ale zawsze mnie wyprowadza z równowagi. Ja nie lubię rzeczy martwych, a one mi się odwdzięczają tym samym. Zawsze mam jakiś problem z komputerem, telefonem.

Woła Pan dzieci, gdy się pojawi jakiś komunikat na ekranie?

Wszystkich wołam na pomoc (śmiech). Ale chętnie z niego korzystam. Na przykład śledzę hodowle bulterierów na całym świecie: USA, Anglia, RPA i marzę, że kiedyś go sobie kupię.

Drogi jest taki pies?
W zeszłym roku szczeniak od topowej suki kosztował tysiąc funtów.

Ale ma Pan psa?

Mam. Młodego, sympatycznego.

A ja czytałem coś innego: że rzucił się na innego psa, że wcale to nie była taka miłość...

Starł się z terierkiem. Mój pies waży 38 kilogramów, terierek - 10. Terierek się nie przestraszył, bo to waleczna rasa. To było jak zderzenie rowerzysty z ciężarówką. Na szczęście nic się nie wydarzyło.
Często Pan jeździ na wieś?

Kocham wieś. Gdy byłem młodym człowiekiem, to rozważałem trzy zawody: albo kierowcy ciężarówki, albo leśnika, albo rolnika. Szukałem takich zawodów, żeby być sam organizatorem swojej pracy, żeby mieć wolność. Taki rolnik to ma dobrze: zasieje, zbierze, trochę pogoda może jedynie plany pomieszać. Ale nie wyszło z rolnictwem.

Pytam o tę wieś po tym, jak powiedział Pan, że chłopi zawsze grabili pod siebie, że z powstańców buty ściągali...
Dziś chłopów nie ma, są rolnicy, głównie przedsiębiorcy.

Na wieś się Pan nie boi pojechać, że widłami Pana pogonią?

Nie. (śmiech)

Powiedział Pan kiedyś o sobie: "barbarzyńca".

Tak, "barbarzyńca w ogrodzie" takich postaci, jak Mazowiecki, Geremek. Byłem wśród nich jak pistolet.

No właśnie - taka z Pana dusza buntownicza, a tu czytam o Panu, że działa w radzie fundatorów Wratislavii Cantans. Lubi Pan muzykę poważną?

Nie (śmiech). Jak muszę iść na koncert, to pytam muzycznie wyedukowanych kolegów, żeby mi doradzili taki, na który pójdę i dotrwam do końca. Aczkolwiek raz, w Gdańsku, uciekając przed milicją, trafiłem do filharmonii na koncert, schowałem się za sceną. Usiadłem i wyłączyłem się z rzeczywistości. Spodobało mi się. Oczarowała mnie muzyka.

Niech Pan nie robi z siebie takiego barbarzyńcy. Wiem, że uwielbia Pan teatr.

To prawda. W teatrze jest więcej życia niż w filmie. Teatr mi imponuje. Nie lubię nudnych, patriotycznych, nadętych sztuk. Pamiętam, jak ciągani byliśmy w szkole na takie wzniosłe przedstawienia i sobie kodowaliśmy w głowie: "Nigdy więcej do teatru. W życiu!". Teraz teatr lubię, choć nie zawsze trafiam na dobrą sztukę.

Ma Pan sprawdzonych przyjaciół. O Panu i o kardynale Henryku Gulbinowiczu chodziły plotki, że bardzo jesteście ze sobą związani, lubicie się...

Tak (śmiech), chodziły takie opowieści, że Frasyniuk jest nieślubnym dzieckiem Gulbinowicza. Jesteśmy zaprzyjaźnieni. On wierzył w Solidarność. Gdy w 1982 roku biskupi zaapelowali żebyśmy się ujawnili, kardynał Gulbinowicz wysłał mi liścik: "Niech Pan nie wychodzi. Niech Pan nie będzie Janosikiem. Ważne, żeby przywódca żył i był na wolności". Nie posłuchałem.

Jest też jeszcze jedna opowieść o tym, jak kardynał Gulbinowicz namawiał Pana, żeby... zrobił sobie syna.

Oj, tak. Wziął mnie kiedyś na rozmowę i pyta: "Ma Pan dzieci?". Więc mówię, że córki. Na to kardynał stwierdził: "Jest Pan symbolem narodowym, a symbol narodowy musi mieć syna, musi mieć dziedzica. Nieważne, czy z prawego, czy z lewego łoża. Ja ochrzczę!".

I?

Oprócz trzech córek jest dwóch synów (śmiech).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska