Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ja, flamenco

Marta Wróbel
Jesse Cook
Jesse Cook Fot. Materiały promocyjne organizatora
Z kanadyjskim gitarzystą Jessim Cookiem, który trzykrotnie zagra na Dolnym Śląsku rozmawiamy o miłości do gitary, niespodziewanej popularności w Indiach i braku pociągu do sławy.

Podobno Twoich kompozycji słucha prezydent USA - Barack Obama...

Mam nadzieję! A tak naprawdę, CBS Radio 2 - popularna kanadyjska stacja radiowa - przed wizytą amerykańskiego prezydenta w naszym kraju zorganizowała głosowanie wśród swoich słuchaczy na temat piosenek kanadyjskich artystów, które powinne znaleźć się w playliście Baracka Obamy. Słuchacze wybrali 49 utworów, w tym moją piosenkę "Mario Takes A Walk". Jestem dumny, bo znalazłem się obok takich gwiazd, jak Leonard Cohen. Amerykański prezydent piosenki przyjął, ale nic mi nie wiadomo, czy mu się podobały, bo nie pofatygował się z podziękowaniami. (śmiech)

A jak to się stało, że utwór "Mario Takes A Walk" stał się przebojem w Indiach?

To zabawna historia. Niedawno dostałem mejla od hinduskiego fana, który pogratulował mi bardzo w Indiach popularnej piosenki "Dhoom Dhoom Song". Zdziwiłem się i odpisałem mu, że nie napisałem takiego utworu. Potem jednak okazało się, że piosenka, która bazuje na linii melodycznej mojej kompozycji, znalazła się w hicie Boollywood "Dhoom".

To chyba teraz jesteś bardzo bogaty?
Niespecjalnie, ale nie narzekam. Dzwoniłem w tej sprawie do wytwórni, która wydała ścieżkę dźwiękową do filmu i nic nie wskórałem. Wytłumaczyli mi, że jeśli "Dhoom Dhoom Song" jest tylko "oparte na motywie" mojej piosenki, to nie mam co liczyć na pieniądze. Oczywiście, mógłbym dochodzić swoich praw w sądzie, ale szkoda mi na to czasu i pieniędzy. Jednak do Indii muszę wybrać się koniecznie.

Na razie wybierasz się do Polski. Pierwszy raz i od razu trzy koncerty: dwa w Lubinie i jeden we Wrocławiu.

Byłem pozytywnie zaskoczony tym, że w waszym kraju ktoś słucha skromnego gitarzysty flamenco z Kanady. Szczególnie cieszę się z występu 4 czerwca na Błoniach w Lubinie, bo koncert jest darmowy i będę mógł zaprezentować się szerokiej publiczności. No i okazja jest szczytna. Wiem, że dwudziesta rocznica demokratycznych wyborów w Polsce to dla was duża sprawa. Przyjadę do Polski z kilkuosobowym zespołem i obiecuję, że damy z siebie wszystko. Jestem też ciekaw waszego kraju. Będę mieć kilka dni wolnego, więc chętnie trochę pozwiedzam.

Więcej osób usłyszało u nas o Jesse Cooku dopiero dzięki Twojej koncertowej płycie "Montreal Live", wydanej pięć lat temu. A to przecież był Twój szósty krążek!

Co mogę powiedzieć? Lepiej późno niż wcale. A tak poważnie, nie jesteście jedyni. Dostaję dużo mejli, w których ludzie piszą, że dzięki płycie koncertowej sięgnęli po moje wcześniejsze albumy. Zdaję sobie sprawę, że muzyka instrumentalna, nawet jeśli jest inspirowana skocznymi rytmami flamenco, rumbą czy muzyką cygańską, brzmi na żywo o wiele bardziej energetycznie.
Tym bardziej, że piosenki podczas koncertów są inaczej zaaranżowane, jest miejsce na improwizację i kontakt z publicznością. Jest takie powiedzenie: "nie grasz flamenco, ale jesteś flamenco". Mam nadzieję, że w moim przypadku tak jest. "Ja, flameco" - dobrze brzmi? (śmiech)

W Kanadzie gwiazdą jesteś od ponad czternastu lat. Masz na swoim koncie wiele nagród, w tym Juno, czyli kanadyjskie odpowiedniki Grammy - najważniejszych laurów przemysłu płytowego na świecie. Jak się zaczęła Twoja przygoda z muzyką?

Urodziłem się we Francji, w Camargue, i tam po raz pierwszy zetknąłem się z gitarą. Blisko nas mieszkało wielu Cyganów, którzy grali na instrumentach przed swoimi domami. Chciałem być jak oni. Naszym sąsiadem był wtedy Nicolas Reyes, wokalista grupy Gypsy Kings. On i gitarzysta flamenco Manitas de Plata stali się moimi idolami. Sam namówiłem mamę, żeby posłała mnie na lekcje gry na gitarze, kiedy miałem sześć lat. Po rozwodzie rodziców przeprowadziłem się z mamą do Kanady i tam uczyłem się klasycznego stylu gry na gitarze. Potem były szkoły muzyczne, w których poznawałem różne style gry, ale to flamenco zawsze było mi najbliższe. Daje wolność i jest bardzo emocjonalne. Ostatnią płytę "Frontiers" nagrałem w Hiszpanii, gdzie przenieśliśmy się z żoną, która jest tancerką flamenco, na trzy miesiące.

Grałeś z wieloma gwiazdami: Rayem Charlesem, Isaacem Hayesem czy B.B. Kingiem. Marzy Ci się współpraca z kimś jeszcze?

Nie mam wydumanych marzeń. Jeśli mogę zagrać z kimś znanym i utalentowanym, to świetnie. Jeśli nie, też dobrze. Cieszę się z tego, że mogę nagrywać płyty, koncertować i jeszcze mi za to płacą. Nie marzy mi się też wielka sława, za bardzo sobie cenię prywatność. A wracając do gwiazd, przed którymi grałem, największe wrażenie zrobił na mnie Ray Charles. Nie mogłem się nadziwić, że każdy dźwięk, który zaśpiewał i zagrał na pianinie, brzmiał dokładnie tak samo, jak na jego płytach. Mimo że był już wtedy dobrze po siedemdziesiątce.

Gitarzyści lubią ze sobą współpracować. Na kolejnym albumie, nad którym właśnie pracujesz, znajdzie się jakiś gitarowy duet?

Chętnie nagrałbym coś z Paco de Lucią - jest jednym z moich ulubionych gitarzystów. Bardzo też cenię Johna McLaughlina i Ala Di Meolę, który zagra obok mnie na festiwalu gitarowym we Wrocławiu. Jednak na płycie, która się ukaże jeszcze w tym roku, nie przewiduję na razie żadnych gitarowych gości.

Cook na żywo
3 czerwca, Lubin, Centrum Kultury Muza (ul. Armii Krajowej 1), godz. 20, bilety: 60 zł
4 czerwca, Lubin, Błonia, godz. 18.30, wstęp wolny
28 listopada, Wrocławski Festiwal Gitarowy Gitara 2009, Wytwórnia Filmów Fabularnych (ul. Wystawowa 1), godz. 19, Ceny biletów na www.gitara.wroclaw.pl.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska