Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ale rodzinka

Krzysztof Kucharski
fot. Marek Grotowski
Gdy biorę do ręki książkę kogoś znajomego, chwilę ją ważę.

To znaczy trzymam ją w dłoni i huśtam ręką, a przez głowę przebiegają mi Myśli, czyli Agenci Specjalni. Ja ważę, a oni biegają. Mają ustalić, ile literek na wydrukowanych stronach zaświadcza prawdę, a ile jest tylko fantazją autora. Państwo pytają, skąd taka podejrzliwość i co to ma za znaczenie?

Ano, ma. Dziewięćdziesiąt procent debiutanckich powieści opartych jest na biograficznych wątkach. Moja ciekawość felietonisty (felietonista to nie krytyk literacki) wynika z tego, że są to moi znajomi, po których najczęściej nie spodziewałem się, że mnie obarczą jakimś długiem. Rzucają we mnie książką i mówią: masz tu książkę, możesz nie czytać, ale coś napisz. To po pierwsze, a po drugie nie spodziewałem się po nich, że przyjdzie im do głowy pisanie książek!

Co robić? Siadam przed klawiaturą i ekranem. Dłubię w nosie; popijam jakieś dobre wino, żeby wena spłynęła; szukam recenzji w internecie; szperam po gazetach; robię porządek w szufladzie, jakby to miało jakieś znaczenie - wreszcie, macham ręką i zaczynam czytać ów wytrysk weny kartka po kartce.

Chciałbym zobaczyć minę posła Jurka, który czyta passusy o cioci Malinie bez kończyn.

Ostatnio ważyłem w dłoni debiutanckie dzieło mojego redakcyjnego kolegi w wieku chrystusowym pod tytułem "Fader". Dobrze Państwo kumają, tytuł pochodzi od słów father i fater, a to zgrubienie, dźwięczność jest pierwszą fanaberią językową. Stron w tej książce nie było tak dużo. Tylko 144. Z czego strona 142 i 144 były puste. Ponieważ książkę napisał dziennikarz - Robert Migdał - to można się domyślić, że te dwie strony zostawił na notatki. Żałuję, że spostrzegłem to po lekturze i w związku z tym zapisałem tylko jedno zdanie: Panie Robercie, ja bym skończył na stronie 137, przed trzema gwiazdkami, na słowach - "Poczułem ulgę".

Sami Państwo widzicie, że nie jest to jakaś merytoryczna recenzja. Nie będę tłumaczył, o co mi chodzi. Sami sobie przeczytajcie. "Fader" Roberta Migdała kosztuje tylko 23 zł. Nie sądzę, żeby ktoś z Szanownych Czytelników moich słów żałował tego zakupu. Każdy będzie szczęśliwy, że nie urodził się w takiej rodzince i po lekturze pójdzie dać na mszę, bo mniemam, iż statystyczna siła katolickiej rodziny nam się nie zmniejszyła. To znaczy, że stanowią 94 procent społeczeństwa.

Ta rodzina, którą opisuje Robert Migdał, to antychryści. Chciałbym zobaczyć minę posła Jurka, który czyta passusy o cioci Malinie bez kończyn. Dzięki temu swojemu znacznemu inwalidztwu została gwiazdą porno. W tej rodzince są tylko takie przypadki. Każdemu coś się nie udaje, choć wcale nie jest tak źle.

Nie pierwszy redaktor Migdał tak potraktował rodzinę. A co zrobił Pan nasz z Hiobem, żeby zacząć od Księgi Ksiąg, czyli Biblii? Potem już nikt nic straszniejszego nie wymyślił od tego, co można wyczytać w tej mądrej Księdze, w której znalazły się wszystkie znane dziś literackie wątki.

Nie będę ukrywał, że przeczytałem książkę Roberta M. jednym tchem ze względu na język. A właściwie języki, bo świadczy to o słuchu i pewnej wrażliwości. Starsza część rodziny posługuje się językiem sprzed lat, takimiż idiomami i związkami frazeologicznymi. Innym językiem są napisane komentarze narratora do niektórych zdarzeń. Dla kogoś, kto na takie zabawy zwraca uwagę, lektura ma dodatkowy smak. Treść jest tak samo nieprawdopodobna, jak możliwość spotkania takiej familii w realu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska