Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teatr jest najważniejszy

Krzysztof Kucharski
Krystyna Meissner
Krystyna Meissner Fot. Tatiana Jachyra
Rozmowa z Krystyną Meissner, dyrektor Wrocławskiego Teatru Współczesnego.

W recenzji z Pani premiery "...np. Majakowski" napisałem, że dała Pani młodszym kolegom próbującym robić "nowy teatr" profesorską lekcję, trochę posługując się ich chwytami. Potem urodziło się w mojej głowie pytanie: dlaczego Pani profesorem nie jest, choć mamy we Wrocławiu teatralną uczelnię.

Nigdy mnie jakoś do tego nie ciągnęło. Ja lubię robić to, co mi sprawia przyjemność, czyli teatr i festiwal. To wyzwala moją prawdziwą energię.

Wróćmy jednak do Pani premiery. Skąd się wziął pomysł na pokazanie Majakowskiego jako tragicznej postaci?

Dwukrotnie robiłam "Pluskwę". Pierwszy raz w czerwcu 1980, tuż przed sierpniem, to przedstawienie ostro wpisywało się rzeczywistość i bardzo się podobało. Potem wróciłam do niej w stanie wojennym. I miałam sporo kłopotów cenzurą. Coś musiałam wyciąć, coś dopisać, trochę klimatu z tamtych prób jest w pierwszej części mojego dzisiejszego spotkania z Majakowskim. Jego prześmiewcze i groteskowe dramaty świetnie pasują do każdej rzeczywistości. Można tym tekstem żonglować i na tym polega jego ponadczasowość.

Chciałam w teatrze mieć w repertuarze Majakowskiego. Nawet zaproponowałam to jednemu z reżyserów, ale rok się z tym nosił i zrezygnował. A ponieważ ów niepokorny rosyjski poeta chodził mi po duszy, rzuciłam wszystko, zakopałam się w książkach i wzięłam się za niego solidnie. Zaczęłam czytać jego wiersze i pomyślałam, że zrobię taką rzecz, po prostu o nim. Postanowiłam wykorzystać "Pluskwę" i "Łaźnię", ale z dopisaną postacią Majakowskiego.

Tak urodził się pomysł teatru w teatrze, żeby go bliżej określić pokazać jego walkę i desperację, kiedy pod koniec życia był marginalizowany, izolowany nawet w środowisku literackim, odsuwany i wręcz sekowany. On to odczuwał bardzo mocno. Był człowiekiem szalenie prostolinijnym. Jego żywiołem były spotkania ze słuchaczami, z którymi prowadził dialog przy pomocy wierszy.
Przejdźmy teraz do tych młodych, którzy u pani lekcje odrabiają. Wyszukuje pani młodych ludzi, niekiedy tuż po dyplomie, albo po ich drugim czy trzecim samodzielnym spektaklu. Zdaje się pani na intuicję?

Przede wszystkim oglądam, to co robią. Dzięki temu próbuję zdiagnozować młody teatr.Teraz wśród młodych panuje swego rodzaju wyścig, kto jest bardziej nowoczesny, co przeradza się w pewną modę, czasem naśladownictwo. Staram się wybierać tych, którzy próbują odważnie szukać w teatrze własnego miejsca.

Podejmuje pani ryzykowne decyzje.
To jest bardzo trudne. Choćby sam wybór takich ludzi i stworzenie im warunków, żeby im się dobrze pracowało. Zasada jest taka, że oglądam spektakl nawet jeśli jest jeszcze niedoskonały i jeżeli widzę, że ktoś ma potrzebę wyrażania się przez teatr, ma coś ważnego do powiedzenia i do tego poszukuje własnego języka teatralnego proponuję mu zrobienie spektaklu. Potem staram się czuwać w trakcie pracy. Przychodzę na próby, rozmawiam.

Te rozmowy sprawiają, że czasami o sto osiemdziesiąt stopni odwrócona jest, na przykład, interpretacja jakiejś postaci. Nie zawsze są to miłe rozmowy, bo zawsze mówię to co myślę. To nie znaczy, że mimo tego czuwania, czasem się nie pomylę. Moja zasada jest dość prosta - ważni są ludzie, którzy robią teatr, ale jeszcze ważniejszy jest sam teatr, jego artystyczna kondycja. Ma być komunikatywny, mądry, atrakcyjny formalnie i zrozumiały dla wszystkich.

Ten sezon był trochę nierówny.

Teatr to nie autostrada. Ja też mam takie poczucie, że przynajmniej dwie rzeczy mogły być lepiej zrobione niż zostały. Ale było też dla mnie trochę zaskoczeń. Bardzo pozytywnym okazał się "Kaspar" Petera Handke'go w reżyserii Barbary Wysockiej.

Dla mnie też było to ogromne zaskoczenie. Nie można przed dzisiejszą, ostatnią w tym sezonie premierą tego ogłaszać, ale do tej chwili to było najlepsze przedstawienie w Pani teatrze.

To świetna dziewczyna. Ja widziałam tylko jej pierwszą samodzielną sztukę w krakowskim Starym Teatrze, mówię o "Klątwie" Wyspiańskiego. Dodajmy, że jest bardzo utalentowaną i odważną aktorką. Podglądałam ją w trakcie pracy nad "Kasparem". Moi aktorzy mówili, że praca z nią nie była łatwa. Bardzo się cieszę, że będą mogła pochwalić się tym spektaklem na festiwalu.
Tak się zastanawiam, co oprócz "Kaspara" i "...np. Majakowski" zasługuje na wyróżnienie.

Nie każdy spektakl musi być na najwyższym poziomie w sensie artystycznym, ale może spełniać bardzo ważna rolę społeczną. Dla mnie takim spektaklem była koprodukcja polsko-izraelska "Bat Yam - Tykocin" podobnie jak "Transfer" w reżyserii Jana Klaty, który był prezentowany parę dni temu w Lille we Francji. Każda z dwóch części tego polsko-izraelskiego projektu została inaczej zrobiona i one się nie spotkały, choć twórcy się umawiali na wspólny finał. Ta wrocławska część "Bat Yam" jest narysowana wyraźnie groteskowo i brzmi bardziej interesująco od izraelskiego "Tykocina", który opowiadany jest niby nowocześniejszym językiem, ale nie do końca przemyślanym.

Nie wiem, czy się pani zgodzi dla mnie absolutną klapą był "Cement" wyreżyserowany przez Wojciecha Klemma?

Bardzo się bałam robić Mullera, ale dałam się namówić Wojtkowi Klemmowi. Tekst nie jest zły, ale nie można go robić w taki sposób. Przedstawienie zostało zdominowane przez ruch. To jest moje największe rozczarowanie w tym sezonie. Nawet zgodziłabym się, żeby ten spektakl był mniej udany, ale pod warunkiem, że byłby mądrzejszy. Klemm nie umiał nic z tego tekstu wydobyć. Natomiast najbardziej mi szkoda "Pasażerki" według powieści Zofii Posmysz nawiązującej do filmu Munka z piękną scenografią Anny Met.

Ja też sobie wiele obiecywałem i wyszedłem kompletnie rozczarowany.

Mnie się wydaje, że zarówno Klemm, jak i reżyserka "Pasażerki" Natalia Korczakowska za bardzo chcieli pójść za modą uprawiania nowoczesnego teatru. Dziś młodzi reżyserzy ścigają się między sobą, kto z nich jest bardziej odkrywczy. Sekunduje im część krytyków.

Żal mi jest jeszcze przedstawienia Piotra Kruszczyńskiego "Biedronki powracają na ziemię". Naprawdę, niewiele brakowało, by to był bardzo dobry spektakl.

Ja teraz z dużym napięciem czekam na "Króla Leara" w reżyserii młodego litewskiego artysty Cezarijusa Grauzinisa.

Ja też, bo grający Leara Bogusław Kierc jest w wyśmienitej formie. Zaciskamy kciuki?

Oczywiście. Czekamy na tę premierę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska