Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ryszard Legutko: Musimy pilnować polityki spójności

Katarzyna Kaczorowska
Prof. Ryszard Legutko
Prof. Ryszard Legutko Dariusz Gdesz
Rozmowa z prof. Ryszardem Legutką, kandydatem PiS do Parlamentu Europejskiego.

Nie boi się Pan startować we Wrocławiu?

Nikt ani razu nie zwrócił się do mnie per "spadochroniarzu". Nie spotkałem się z żadną nieżyczliwością i przypomnę, że bywałem we Wrocławiu jako akademik. A ja w miastach akademickich po prostu dobrze się czuję. Kiedy zaproponowano mi start z Dolnego Śląska i Opolszczyzny to nawet się ucieszyłem, bo mogę sobie wyobrazić inne okręgi w Polsce, gdzie bycie profesorem uniwersytetu niekoniecznie byłoby dobrym argumentem.

I jest jeszcze pewien wzgląd natury historyczno-sentymentalnej - Kresy. Moja rodzina pochodzi z Krakowa, ale moja starsza siostra urodziła się w Przemyślu, a rodzice są z Sambora. Kiedy jechali na Zachód, po drodze zatrzymali się właśnie w Krakowie. Były pomysły, żeby jechać dalej, ale ojciec był przekonany, że będzie wojna i wrócą do Sambora. Kresy sprawiają więc, że dobrze się tutaj czuję. Zupełnie inaczej niż w Warszawie, gdzie ciągle czuję się obcy.

Wielu wyborców narzeka, że nie wiedzą, czym zajmuje się europarlament. Zbigniew Ziobro, który również startuje do PE, zadeklarował, że chce zmieniać prawo. A co Pan chciałby tam robić?

Ja akurat wiem, czym zajmuje się europarlament i jak działają instytucje europejskie. Wiem na przykład, że Parlament Europejski, co nie jest rzeczą powszechnie wiadomą w Polsce, nie jest do końca parlamentem, nie da się go porównać z parlamentem krajowym - nie powołuje rządu i nie ma inicjatywy ustawodawczej, a to, co się w nim robi, nazywa się w politycznym żargonie

Nikt ani razu nie zwrócił się do mnie "spadochroniarzu" i nie spotkałem się z nieżyczliwością.

współdecydowaniem. Więc nie można iść do europarlamentu z przekonaniem, że będzie robiło się to co w Sejmie. Instytucją ustawodawczą Unii jest Rada Unii Europejskiej i parlament może się ustosunkowywać do tego, co mu zaproponuje i tu rzeczywiście są już pewne możliwości.

Rola europarlamentu od jego powstania 30 lat temu wzrosła.

Rzeczywiście wzrosła, kiedyś Margaret Thatcher nazywała go parlamentem Myszki Mickey, inni twierdzili, że jest to klub dyskusyjny. Inną sprawą, o której w Polsce się zapomina, jest to, że w Parlamencie Europejskim działa się poprzez kluby.

Które nie mają charakteru narodowego, ale polityczny.

Ale interesy narodowe w tych klubach też są. Przegraliśmy na przykład w głosowaniu korzystną dla nas definicję wódki, polegliśmy przy dyrektywie usługowej.
Czy te klęski nie wynikają też z tego, że akurat posłowie Prawa i Sprawiedliwości w Parlamencie Europejskim są w niewielkiej frakcji? Bo Unia na rzecz Europy Narodów to 44 posłów, podczas gdy Europejska Partia Ludowa, do której należy Platforma Obywatelska, ma ich 238.

Oczywiście najlepiej byłoby należeć do frakcji dużej i mieć w niej większość. Jak się jest w dużej grupie, to ta grupa oczywiście może coś przegłosować. Ale równocześnie w takiej grupie jest się w mniejszości i nie można się przebić, bo o ważności podnoszonych kwestii decyduje większość. A jak się jest w małej grupie, to wtedy można się przebić na sesji plenarnej, jak poseł Marcin Libicki z raportem o Gazociągu Północnym. Platforma Obywatelska takiej możliwości nie wykorzystała, choć zapewne mogła - zadziałały interesy całej grupy politycznej. Tak więc posłowie Unii na rzecz Narodów Europy okazali się równie, jeśli nie bardziej, skuteczni w jednej z najważniejszych kwestii dla Polski.

Ale proszę pamiętać, że debata nad raportem posła Libickiego zbiegła się w czasie z kryzysem energetycznym, który bardzo mocno wpłynął na postawę krajów zachodniej Europy wobec Rosji i jej interesów.

Moim zdaniem jest to przede wszystkim przykład współdziałania: nasz poseł zwrócił uwagę na problem, którym zajęli się wszyscy pozostali. I o to przecież chodziło.

Wróćmy jednak do pytania - czym chciałby się Pan zająć w Parlamencie Europejskim?

Mam już swoją rolę przypisaną - to sprawy zagraniczne.

Którym ton nadaje poseł z PO, Jacek Saryusz-Wolski, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych.

To, że udało mu się objąć tę funkcję i jak to się mówi w PE, przerwać erę Broka (Elmar Brok, niemiecki chadek, był wieloletnim przewodniczącym KSZ - przyp. red.), to był wielki sukces Polski. Ale oprócz komisji są jeszcze inne sprawy, dwie wręcz strategiczne, do przypilnowania. Obie łączą się z kolejnym okresem finansowania, budżetem i realizacją polityki spójności. Ze względu na kiepskie wykorzystanie dotychczas przyznanych nam środków pojawiają się głosy wpływowych osób na Zachodzie, by zrewidować politykę spójności. A w czasach kryzysu to może być - niestety - nośne hasło.

A może kryzys doprowadzi Unię do większej integracji, bo wymusi myślenie o wspólnym dobru, a nie o tym, jak samemu zjeść jak największy kawałek ciasta w sytuacji, kiedy tego ciasta zbyt wiele do dzielenia nie ma.

Polityka spójności polega na wyrównaniu poziomu cywilizacyjnego i jest często traktowana jako szlachetny gest ze strony podatnika zachodniego, który płaci do puli dużo, a dostaje mało. I ja bym tej szlachetności nie deprecjonował. To niełatwe zadanie - przekonać ludzi, że takie dzielenie się ma sens. Ale nie zapominajmy, że kraje Europy Zachodniej skorzystały z rozszerzenia Unii. Bały się o swoje rynki pracy. A tymczasem wszystkie wskaźniki makroekonomiczne pokazują, że na nim zyskały.

Jest pan eurosceptykiem?

Powiedziałbym raczej, że jestem europragmatykiem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska