Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cała Polska w cieniu Śląska

Bartłomiej Knapik (kibic WKS Śląsk)
Z tysiąca gardeł słychać śpiew o Śląsku: "Czy wygrywasz, czy nie, ja i tak kocham cię..."
Z tysiąca gardeł słychać śpiew o Śląsku: "Czy wygrywasz, czy nie, ja i tak kocham cię..." Grzegorz Hawałej
Ulica Oporowska 62 to nie jest zwykły wrocławski adres. Dla prawdziwego kibica WKS Śląsk to świątynia. Miejsce bitwy. Piłkarzy na murawie, ale i kibiców na trybunach. Bo kto ani razu nie był na odkrytej trybunie i nie zdarł gardła, przekrzykując fanów gości, nie wie, co znaczy być kibicem Śląska.

Dla kibica mecz nie zaczyna się od pierwszego gwizdka sędziego. Ani od wyprowadzenia jedenastek na murawę. Prawdziwy fan jest na stadionie 45 minut przed rozpoczęciem spotkania. I to nie tylko dlatego, że później są kłopoty z parkowaniem (każdy ma swoje ulubione miejsca na okolicznych uliczkach). Trzeba być wcześniej, bo wtedy zaczyna się kibicowanie.

A kibicowanie to poważna sprawa. I to niezależnie od tego, z kim gramy.
- Prawdziwy kibic jest ze swoją drużyną na "dobre i złe", bez względu na klasę rozgrywkową i rangę przeciwnika - mówi Czarek Polakiewicz, informatyk, który na odkrytej trybunie pojawia się od 20 lat.

Dla tych, którzy nie rozumieją się na klasach rozgrywkowych i rangach, dodaje, że doskonałym przykładem są tu różnice między frekwencją w dawnej II czy III lidze a obecnymi spotkaniami w Ekstraklasie.
- Jeżeli ktoś uzależnia swoje przyjście na mecz od tego, czy przeciwnikiem jest Swornica Czarnowąsy, czy Wisła Kraków, już na wstępie odbiera sobie prawo bycia prawdziwym kibicem - dodaje.

Kto w takim razie ma prawo przyjść "na odkrytą" i nazywać siebie prawdziwym kibicem? Oni sami mają prostą odpowiedź: ten, kto rozumie przekaz piosenki: "Czy wygrywasz, czy nie, ja i tak kocham cię, w sercu moim to Śląsk najwspanialszym klubem jest".

Kibic sukcesu
Z tego wynika także niechęć "starej gwardii" do "kibiców sukcesu". W slangu stadionowym to właśnie ci, którzy o Oporowskiej przypomnieli sobie dopiero, gdy Śląsk wrócił do Ekstraklasy. Wierni fani nie lubią ich nie tylko dlatego, że nie było ich, gdy klub miał kryzys i ich potrzebował.
- Kibicem się jest, a nie bywa - podkreśla Tomek vel Tommason. Dziś dwudziestopięciolatek, na Oporowską przychodzi od 6. roku życia.
Najpierw zabierał go ojciec, potem jako trampkarz Śląska był "chłopcem od podawania piłek".
- To było dla mnie zawsze ogromne przeżycie - wspomina Tomek, który od lat, już jako w pełni świadomy kibic, chodzi "na odkrytą". - W przeciwieństwie do pikników, kiełbasożerców i słonecznikodłubaczy prawdziwy kibic całą swoją energię podczas meczu poświęca na doping, doping i jeszcze raz doping - dodaje.

I to wystarczy, żeby nowy fan został na Oporowskiej zaakceptowany. Jeśli będzie zdzierał gardło razem z innymi, dopingując trójkolorowych: zielono-biało-czerwonych (tak bowiem dziś mówią o swoim klubie kibice, dawny przydomek "wojskowi" nie jest przez nich zbyt lubiany).

Zwłaszcza że na wrocławskim stadionie z meczu na mecz robi się coraz bezpieczniej (i nie jest to tylko opinia kibiców) i fan w obowiązkowej dla wspierających Śląsk zielonej koszulce (może być też biało-zielona Lechii Gdańsk) nie powinien się niczego bać. Nawet jeśli większości wrocławian kibice Śląska wciąż kojarzą się z 30 marca 2003 roku. Ze starciami przy ul. Grabiszyńskiej.

"To my, kibice Śląska, zna nas cała Polska, za Śląsk, za WKS..."

- Wszystko zaczęło się w końcu lat 80. Wtedy to na polskich stadionach, wzorem angielskich i holenderskich, zaczęli się pojawiać ludzie szukający pozasportowych wrażeń. Na stadionach nie było monitoringu ani nic z tych innych rzeczy, które mogłyby poprawiać bezpieczeństwo. Ludzie biorący udział w bójkach byli praktycznie bezkarni - przyznaje Czarek Polakiewicz.

Z czasem to się zaczęło zmieniać, a i sami kibice dbali o to, żeby ewentualne animozje rozwiązywać poza terenem stadionu. Już w tym sezonie na Oporowskiej 62 było zupełnie inaczej niż jeszcze przed rokiem, gdy podczas meczu z Odrą Opole doszło do starć. I dodajmy od razu, że to nie zasługa służb porządkowych.

- Chcąc zmienić obraz kibiców, sami zaczęliśmy dbać o bezpieczeństwo na stadionach - mówi Przemek Piwowarski, szef stowarzyszenia kibiców. I wylicza zmiany, które zaszły na Oporowskiej: kibice oddelegowani do pilnowania porządku, zakaz palenia czegokolwiek na płocie (kiedyś paliło się na nim symbole drużyny przeciwnej) czy wymóg ubierania się na zielono.
- Zmiany wprowadzamy po kolei, jedną po drugiej. Żeby na stadion przychodziło coraz więcej osób - dodaje.
- Ważne, żeby na stadion zaczęły przychodzić też rodziny, bo jak taki np. 5-letni chłopczyk wkręci się w Śląsk, to jest duża szansa, że zostanie z nim już na zawsze - dodaje Tomek.

Najlepsza oprawa
Zmiany widać. Na meczach z ligowymi tuzami: Wisłą Kraków (mimo mrozu), Lechem Poznań (którego kibice wciąż nazywają Amicą - od połączenia klubów) czy Polonią Warszawa (DiskoPolo - skrót od połączonych ekip Dyskobolii i Polonii) był nadkomplet. Choć akurat wierni fani mają za złe sezonowym, że tylko na tych spotkaniach. Podobnie będzie pewnie na ostatnim spotkaniu, z Legią Warszawa.

- Szykujemy na ten mecz najlepszą oprawę, jaka była w sezonie - zapowiada Przemek Piwowarski.
O tym wszystkim z prawdziwymi kibicami z odkrytej można porozmawiać, zanim jeszcze nasi wyjdą na rozgrzewkę. Potem zaczyna się praca - wspieranie swoich. W zaangażowaniu w wydarzenia na trybunach nie chodzi tylko o śpiewanie.

Więc wstań, do góry głowę wznieś, śpiewaj naszą pieśń: WKS, WKS, WKS...

Niektóre sytuacje wymagają jeszcze gestów. Trzeba na przykład usiąść na hasło z gniazda (o nim niżej) i wstać, śpiewając z tysiącami innych gardeł: "Więc wstań, do góry głowę wznieś, śpiewaj naszą pieśń, śpiewaj naszą pieśń, WKS, WKS, WKS...". To właśnie oprawa. Widzieliście ją na pewno na większości stadionów świata. Kiedy wszyscy kibice podnoszą kolorowe kartoniki, z których układa się wzór, albo całą trybunę zakrywa wielka flaga - to jest oprawa.

Słuchać gniazda
Ale gdy nasi są na rozgrzewce, na myślenie nie ma czasu. Kibic musi uważnie patrzeć na gniazdowego, żeby równo z innymi śpiewać. Kim jest gniazdowy? To człowiek stojący tyłem do boiska, na specjalnej wieżyczce - zwanej gniazdem. Jego zadaniem przez całe spotkanie jest dyrygować dopingiem.

To on decyduje, kiedy robimy Twierdzę (odkryta krzyczy: "twierdza", a kryta, a przynajmniej jej aktywna część, odpowiada "Wrocław"), kiedy zacząć śpiewać: "To my, kibice Śląska, zna nas cała Polska, za Śląsk, za WKS, pójdziemy aż po życia kres!", a kiedy krzyczymy znacznie prostsze: "Cała Polska w cieniu Śląska". Zadaniem kibica jest więc wspólny doping z tysiącami innych gardeł. O ile się da.
- Przyznaję, że jest kłopot z nagłośnieniem, które przerywa, i nie zawsze wszyscy słyszą gniazdowego - mówi Przemek Piwowarski.
Wygląda to tak. Przykładowo siedzę bliżej sektora gości, na czerwonych krzesełkach (na odkrytej od wejścia są najpierw zielone, potem białe i na końcu czerwone krzesełka), i wiem, że środek, czyli młyn, w którym siedzą najbardziej zagorzali fani, coś śpiewa. Może to być np.: "Nie dla nas jest porażki smak, nie dla nas forma zła, najlepszych Śląsk kibiców ma i najlepiej w piłkę gra. Com'on Wrocław, com'on Wrocław...".

Kibic rozpoznaje melodię, ale już przy akustyce na Oporowskiej nie ma pojęcia, czy środek jest na "najlepszych kibicach", czy już na " Com'on Wrocław". Ktoś zaczyna więc śpiew. Najczęściej nie w tym miejscu, co trzeba. Przy okazji, nie słysząc gniazdowego, często przyspiesza. I wychodzi z tego kakofonia, a nie doping.

Słowne wojenki
A jeśli jeszcze, jak z Amicą-Lechem, Śląsk szybko traci pierwszą bramkę, to część kibiców w ogóle przestaje się starać śpiewać równo z młynem. I albo milczy, ograniczając się do nagradzania dobrych zagrań, krzycząc: "WKS", albo wdaje się w utarczki słowne z kibicami gości.
Z fanami większości polskich klubów Śląsk albo ma tzw. zgodę (czyli trzymają sztamę, obecnie z Wisłą Kraków i Lechią Gdańsk oraz z Motorem Lublin, Miedzią Legnica i Slezsky Opava), albo przynajmniej jest na stopie neutralnej.

Prawdziwy kibic jest ze swoją drużyną na "dobre i złe".

W takim przypadku doping dla gości przekrzykuje się dopingiem dla własnej ekipy. No, chyba że przyjezdni zaczną sami. Tak było na przykład z Jagiellonią Białystok. Wszystko szło dobrze, dopóki przyjezdni nie zaczęli obrażać Lechii Gdańsk. Ponieważ Śląsk jest blisko z gdańszczanami, rozpoczęły się słowne wojny. Gdy fani gości ściągnęli koszulki, odkryta krzyknęła "pedały". A potem śpiewano, że "Jagiellonia jest zboczona, stara k... pier...".

Z Amicą-Lechem do utarczek doszło szybko. Gdy po "Twierdzy Wrocław" zakrzyknęli: będzie zdobyta, zdenerwowali odkrytą. Pojawiły się przyśpiewki: "Sprzedali się, sprzedali się za AGD" (czyli zezwolili na połączenie Lecha z Amicą Wronki).
I jeśli nawet najwierniejsi kibice przyznają, że dzieci na mecz zabierać nie warto, to nie dlatego, że jest niebezpiecznie. Raczej dlatego, że nasłuchałyby się podwórkowej polszczyzny. Zbliżonej do tej ze szkolnych korytarzy. Bo Oporowska się zmienia. Na lepsze.

Najbliższy mecz na ulicy Oporowskiej we Wrocławiu, WKS Śląsk kontra Legia Warszawa, w sobotę o godzinie 17.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska