Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koszykówka: Trzecie srebro dla Zgorzelca

Michał Lizak
Gracze PGE Turowa Zgorzelec mogli podziwiać wyczyny rywali z Asseco Prokomu
Gracze PGE Turowa Zgorzelec mogli podziwiać wyczyny rywali z Asseco Prokomu fot. Przemek Świderski
Asseco Prokom Sopot - PGE Turów 96:74 (4-1). Qyntel Woods najlepszym graczem finałów

Nie było sensacji w Trójmieście - koszykarze PGE Turowa wywalczyli srebrne medale, przegrywając piąty mecz finału z obrońcą tytułu - ekipą Asseco Prokomu Sopot 74:96 i zarazem całą rywalizację 1-4.

Ale za ostatni pojedynek należą im się słowa uznania. Końcowy wynik nie odzwierciedla dramaturgii meczu i sporej ilości nerwów, jakiej dostarczyli goście kibicom i zawodnikom z Sopotu. Skazywano ich na porażkę, ale podjęli walkę - trzeba im pogratulować.

Sopot wygrał, bo miał w składzie lepszych graczy, a do tego na czele drużyny był wielki lider - Qyntel Woods. Gdy ogłaszano, komu przypadnie ta nagroda, nikt nie miał wątpliwości, że trafi ona w ręce niesfornego Amerykanina, który nigdy nie trafiłby do Polski, gdyby nie jego problemy pozaboiskowe. Przyjechał, wzmocnił w połowie rozgrywek drużynę Asseco Prokomu, a w fazie play-off pokazał, że na warunki polskiej ligi jest graczem wręcz kosmicznym, po prostu z innej planety. W kluczowym starciu, w ciągu 30 minut gry, zaliczył 28 punktów, 9 zbiórek i 6 asyst, a przy tym cały czas sprawiał wrażenie, jakby jedynie bawił się w koszykówkę.

Robert Witka: W naszym zespole nie było takiego gracza, jak Woods, który w tym finale był prawdziwą gwiazdą.

Na pewno w karierze Woodsa, typowanego na gwiazdę NBA, złoty medal z ligi polskiej nie będzie najważniejszym osiągnięciem. Ba - może nawet nigdy go naprawdę nie doceni. Ale pewnie właśnie w Polsce zdołał się odbudować i być może teraz jego kariera, naznaczona problemami z narkotykami czy zarzutami o organizację nielegalnych... wyścigów psów, potoczy się zupełnie inaczej.

- W naszym zespole nie było takiego gracza, jak Woods, który w tym finale był prawdziwą gwiazdą. On miał absolutnie decydujący wpływ na wynik finału - przyznał Robert Witka, kapitan Turowa.
Sam mecz zaczął się dla gości fantastycznie. Podczas rozgrzewki gracze Turowa - z Brantem Baileyem w składzie - byli skupieni i zmobilizowani.

W gronie rywali panowało absolutne rozluźnienie - jakby głównym tematem były kreacje na wieczorny bankiet. I to odbiło się na pierwszych minutach.
Nim dobrze gospodarze zdali sobie sprawę, że zaczęła się poważna walka - już przegrywali 5:17. Turów grał składnie, skutecznie i szalenie uważnie - zarówno w ataku, jak i w obronie. Zapachniało sensacją...
Przebudzanie obrońców tytułu trwało kilka minut, ale w końcu, głównie za sprawą Woodsa, stało się faktem. Pierwszą kwartę goście wygrali 24:16, ale w drugiej trwała prawdziwa dominacja rywali. Grę napędzał Tyrone Brazelton, a Woods udowadniał, że zatrzymać to się może tylko on sam. Nic nie dało wprowadzenie Baileya (szacunek, że zdecydował się na grę z niedoleczonym urazem - w treningu dzień przed meczem praktycznie nie uczestniczył).

Drugi zryw gości nastąpił na początku drugiej połowy. 6:0 dla Turowa i kolejne "złapanie dystansu". Ale to było wszystko, na co wczoraj stać było energetyczny zespół. Sopocianie odjechali na bezpieczny dystans i kibice zaczęli przygotowywać się do fety.
- Trzy miesiące temu nikt by nie powiedział, że zagramy o medal, jednak ponownie walczyliśmy o złoto. To nasz sukces i tak będziemy ten medal traktowali - podkreślał, odbierając srebro, Robert Witka.

Przebudzanie obrońców tytułu trwało kilka minut, ale w końcu, głównie za sprawą Woodsa, stało się faktem.

- Gratuluję rywalom. Z mojego zespołu jestem dumny. Przegraliśmy finał, ale nawet w tym ostatnim meczu podjęliśmy walkę i pokazaliśmy profesjonalne podejście do rywalizacji. To trzeba docenić - podkreślał Jan Michalski, prezes PGE Turowa. - Warto było tracić siły, pot i nerwy, by znowu sięgnąć po tytuł. Na rekord Śląska nie ma co się oglądać. Tym bardziej że ten klub pewnie wróci - i to już wkrótce. I znowu będzie groźny - stwierdził po meczu Filip Dylewicz z Asseco Prokomu.

I to był ostatni akord sezonu 2008/2009. Kolejny w październiku, ale ligowe wakacje będą szalenie emocjonujące, bo czekają nas letnie przygotowania do turnieju Eurobasket 2009 w Polsce i same mistrzostwa Europy we Wrocławiu!

Asseco Prokom Sopot - PGE Turów Zgorzelec 96:74 (16:24, 32:13, 21:19, 27:18).
Stan : 4-1. Asseco Prokom mistrzem Polski.
Prokom: Woods 28 (2), Logan 17 (3), Ewing 14 (2), Brazelton 11 (1), Burrell 8, Łapeta 7, Dylewicz 5 (1), Burke 4, Szczotka 2, Kostrzewski 0, Świentoński 0, Hrycaniuk 0.
Turów: Edney 18, Miljković 18 (2), Witka 9 (2), Daniels 9, Turek 5, Drobniak 5 (1), Radonjić 5 (1), Roszyk 4, Strzelecki 1, Bochno 0, Stefański 0.

Mała, włoska niespodzianka w Sopocie
W gronie wielu VIP-ów zaproszonych na mecz (m.in. Ryszard Krauze, Adam Góral, właściciel Asseco, Dariusz Michalczewski czy Ania Przybylska) znalazł się - nieoczekiwanie dla wszystkich związanych z Turowem - Renato Pascuali.

Włoski szkoleniowiec na początku roku był bliski objęcia funkcji trenera tej ekipy.
- Zostałem zaproszony przez szefów klubu z Sopotu. Chciałem zobaczyć dobre spotkanie. Trudno mi oceniać szanse ekip, bo tak naprawdę ich nie znam - mówił Włoch przed meczem, po przywitaniu się ze swoim znajomym, Tyusem Edneyem (razem pracowali w Bennettonie). Co ciekawe, przed meczem trenera widziano w hotelu, w którym mieszkał Turów.
- Zapewniam, nie prowadzę żadnych rozmów z klubem - zarzekał się.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska