Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z pomocą UE rozwiążemy problemy

Lidia Geringer de Oedenberg
Lidia Geringer de Oedenberg
Lidia Geringer de Oedenberg Fot. Tomasz Hołod
Polacy w różnym wieku w zjednoczonej Europie znajdą nowe możliwości. Drzwi są otwarte nie tylko przed młodymi.

Jest Pani liderką listy wyborczej do Europarlamentu. Były tarcia o to miejsce, może SLD wolałby umieścić na pierwszym miejscu kandydata z Warszawy?

O tym, że zostałam liderką, postanowiły wszystkie powiatowe rady Sojuszu Lewicy Demokratycznej. W sprawie mojej kandydatury nie było żadnych nieporozumień. Co więcej, od początku byłam jedyną liderką, która nie wzbudzała takich emocji. Czyli było nudno (śmiech).

W Pani biurach poselskich pracuje trzydzieści osiem osób. To także ich sukces.

W większości są to wolontariusze pracujący społecznie, którzy zgłosili się sami, bo chcieli pracować na rzecz UE i informować obywateli, jak mogą wykorzystać swoją szansę. Nie planowałam powstania aż 24 biur, sądziłam, że poza Brukselą i Strasburgiem wystarczy mi Wrocław i Opole. Ale nie wystarczało. Jeśli moja kadencja przedłuży się na następną, powiększę sieć.

Słyszałam opinię, że nie jest dobrze, skoro osoby pracujące na rzecz europosła są utrzymywane z pieniędzy podatników.

Mam ustalony taki sam limit wydatków, jak wszyscy europosłowie. Nie jest on zależny od ilości biur. Są posłowie, którzy nie mają żadnego, inni prowadzą 2 lub 3. Ja mam 24 biura i starcza mi na nie pieniędzy, które dostaję z parlamentu.

Jest Pani matematykiem, więc liczy Pani dobrze, a jako ekonomistka, na pewno dobrze liczy Pani pieniądze?

Umiem liczyć, co więcej, umiem obniżać koszty, negocjując np. wyjazdy rodaków do parlamentu europejskiego. Te wyjazdy są najlepszą lekcją, jaką można sobie wymarzyć, w przysługujących nam limitach. W pierwszym i drugim roku możemy zaprosić 90 osób rocznie, w następnych trzech latach 300 osób. To razem 480 zaproszonych. Ja zaprosiłam 1550 osób, płacąc za ich pobyt z takich samych funduszy, negocjując ceny, odpowiednio wcześnie rezerwując dobre, choć nie luksusowe hotele. Chcę, żeby ludzie wyjeżdżający często pierwszy raz zagranicę przy okazji zaproszenia posła, poczuli się oczekiwanymi gośćmi.
Czy trzeba jeszcze kogoś przekonywać, że jest nam dobrze w Europie? Bez UE nie moglibyśmy np. wyremontować opactwa pocysterskiego w Krzeszowie, nie mielibyśmy pieniędzy na mnóstwo inwestycji.

Spotykam się w parlamencie z dużą grupą sceptyków i wojujących wrogów UE. Przyzwyczailiśmy się do braku kolejek na granicach, lotniskach. Cieszymy się, że nie musimy za każdym razem pokazywać paszportu i lękać się, czy wizy są w porządku. Bardzo dobrze, że przyzwyczailiśmy się do udogodnień. Nie wyobrażam sobie już Polski poza UE, bo dużo nowych możliwości otworzyło się przed wszystkimi, nie tylko przed młodymi.

Zorganizowała Pani wiele szkoleń w zakresie pozyskiwania środków unijnych i budżetowych, w dolnośląskich miastach. Uważa Pani, że szkolenia przydają się w małych miejscowościach?

Tak. Najpierw chciałam zrobić szkolenie w dwóch dużych miastach i zaprosić wszystkich chętnych. Niestety, dla wielu wydanie kilkudziesięciu złotych na podróż jest barierą nie do przejścia. Odwróciliśmy relację: to my jeździmy do ludzi i szkolimy przede wszystkim organizacje pozarządowe. Demokracja potrzebuje, żeby społeczeństwo samo się organizowało. I dlatego wspieramy pozarządowe organizacje, ucząc zwłaszcza mniejsze, jak pozyskiwać unijne środki.

Cieszę się, bo już widzimy pierwsze dobre efekty. Przeszkoliliśmy ponad 600 liderów różnych organizacji na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie. Dolnośląska Szkoła Wyższa we Wrocławiu ufundowała bezpłatne studia podyplomowe dla liderów organizacji pozarządowych - 40-godzinne szkolenie, które zostało przeprowadzone od początku pomysłu projektu aż do kompletnego wniosku, sprawdzonego przez fachowców. Po nim 12 organizacji ma gotowy projekt w formie wniosku. Pracowali pod okiem fachowców i wiedzą, jak to działa. Następne projekty powinny im pójść jak po maśle. W przeciwieństwie do Urzędów Marszałkowskich szkolimy chętnych w soboty, żeby nie zabierać uczestnikom czasu pracy. Dlatego cieszą się wielkim powodzeniem.
Czego efektem jest Złota Odznaka Honorowa Polskiego Związku Głuchych, którą dostała Pani w zeszłym roku?

Jestem bardzo z niej dumna. Podjęłam inicjatywę w parlamencie europejskim, żeby we wszystkich publicznych telewizjach w całej Unii wprowadzić napisy do wszystkich programów, także reklam. Tak zrobiła już BBC, w której od ponad roku są napisy, oczywiście można je wyłączyć, jeśli nie są nam potrzebne. Wspomagają osoby niesłyszące i niedosłyszące, których w Europie jest 80 milionów. Wszyscy z wiekiem coraz gorzej słyszą, Europa się starzeje, więc ten trend będzie się nasilał. Moja wiedza o produkcji telewizyjnej wynika z wcześniejszej pracy w telewizji. Wiem, że wprowadzenie napisów na etapie produkcji programu nie kosztuje nic.

Oczywiście, opatrzenie napisami materiałów archiwalnych wymaga już pewnych nakładów. Dodatkowym społecznym zyskiem byłaby pomoc w nauce języków obcych, a także w nauce czytania w ogóle - nawet w Europie występuje zjawisko wtórnego analfabetyzmu. Moją inicjatywę wsparło wiele stowarzyszeń, zrzeszających osoby niesłyszące i niedosłyszące w całej Europie, a medal dostałam od Polskiego Związku Głuchych, z którym współpracuję do dziś. Razem pilotujemy, jak postępuje proces legislacyjny w komisjach europejskich. To jeszcze trochę potrwa.

Co Pani chce zrobić dla Dolnego Śląska?

Poza pracą w parlamencie, gdzie chciałabym kontynuować rozpoczęte już inicjatywy prawne (np. dotyczące wolności w Internecie), chciałabym przede wszystkim rozwinąć jeszcze bardziej sieć biur informacyjnych i organizować jeszcze więcej specjalistycznych szkoleń dla organizacji pozarządowych - przy wsparciu przeznaczonego dla tego celu europejskiego funduszu społecznego. Celem jest budowa prawdziwego społeczeństwa obywatelskiego na Dolnym Śląsku. Społeczeństwa świadomego i potrafiącego także dzięki wsparciu Unii rozwiązywać niektóre własne problemy.

Podobnie, jak to jest w rozwiniętych demokracjach, gdzie 80-90 proc. społeczności zrzesza się w różnych stowarzyszeniach, związkach, fundacjach. Na to przeznaczę weekendy, bo praca od poniedziałku do piątku powinna skupiać się na działaniach w parlamencie europejskim, czyli 1200 km stąd. Praca w regionie będzie dodatkowo w rękach współpracujących ze sobą moich asystentów.

Wróciłaby Pani do kultury, gdyby przegrała wybory?

Do Filharmonii Wrocławskiej pewnie bym już nie wróciła, jest już nowa dyrekcja. Miło wspominam czas dyrektorowania, byłam wybrana przez zespół, miałam wyjątkowo dobre warunki pracy, bo doskonale się rozumieliśmy. Podobnie myślę o Wratislavii Cantans, która była po części moim dzieckiem, sama wymyśliłam statut tej instytucji. To już rozdział zamknięty. Teraz dostaję wiele propozycji, niedawno zaproponowano mi objęcie opery w Lizbonie, ale nie skorzystam z tej oferty. Spotykam się przy różnych okazjach ze znajomymi artystami, agentami. Ale priorytetem jest parlament europejski. To plan A, mam też plany B.

Rozmawiała:
Małgorzata Matuszewska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska