Podnieśli krzyk i naskarżyli na posła do marszałka Sejmu. Otóż Piotr Cybulski z PiS zagnał do roboty ponad tysiąc osób: kazał im posprawdzać dokumenty (12 tysięcy teczek) i kilka razy tyle sprawozdań w komputerach: ile osób z Lasów Państwowych kupiło mieszkania, ile w tym czasie Lasy sprzedały gruntów, a wszystko to w najdrobniejszym rozbiciu na lata, nadleśnictwa, w przeliczeniu na metry kwadratowe...
Przygotowanie odpowiedzi dla pana posła kosztowało, bagatela, 3,5 miliona złotych. Wszystko po to, żeby pan poseł mógł się orientować, o czym mówi na posiedzeniu komisji ochrony środowiska, na której zabierał głos. Taaak. Szkopuł w tym, że raport dla pana posła dotarł miesiąc po posiedzeniu komisji. Czyli robota i 3,5 miliona poszły w las... przepraszam..., znaczy się w błoto.
Szefowie Lasów Państwowych mówią, że żądania pana posła (wrzucenie im na plecy mrówczej roboty), to zemsta za to, że poszli z nim kilkanaście miesięcy temu na wojenkę (gdy dostał się do Sejmu, Lasy kazały mu wybierać: albo mundur leśnika, albo posłowanie - a na dodatek kazały mu się wynieść ze służbowej leśniczówki, którą to poseł niechętnie oddawał). Cybulski mówi krótko: "To bzdura".
Bardzo bym chciał wierzyć posłowi, że to bzdura, że to nie jest jego partyzantka w stosunku do byłego pracodawcy, że nie robi tego ze złośliwości, z zemsty. Bo dla mnie 3,5 miliona złotych i zagnanie ponad tysiąca ludzi do pracy to nie jest byle co.
Mam nadzieję, że władza nie uderzyła mu do głowy i że nie wyrównuje starych porachunków za nasze, podatników, pieniądze. Bo jeżeli tak jest, to mam nadzieję, że i jego ktoś bardzo szybko podliczy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?