Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Anna Guzik: Po pracy nie mam siły na ekscesy

Małgorzata Matuszewska
Anna Guzik
Anna Guzik Marcin Obara
O marzeniach związanych z Argentyną i... szkołą oficerską w Szczytnie, leniuchowaniu w ciepłych krajach i magii rodzinnych stron oraz o studiowaniu i gościnnych występach we Wrocławiu opowiada Anna Guzik, aktorka seriali "Hela w opałach" i "Agentki".

Dawno Pani nie było we Wrocławiu...

Przyjechałam na spotkanie z wrocławianami pierwszy raz po czterech latach. W mieście sporo się pozmieniało na lepsze. Kiedy tu studiowałam, remontowany był Rynek i nie tylko, bo Wrocław przygotowywał się do wizyty Jana Pawła II. Dziś mogę powiedzieć, że miasto kwitnie.

W szkole średniej przymierzała się Pani do egzaminów do szkoły oficerskiej w Szczytnie. Wspomina Pani, że zabrakło odwagi, żeby tam startować. Czy serial "Agentki", w którym gra Pani komisarz policji, jest choć trochę spełnieniem tych marzeń?

Szkoła oficerska była jednym z pomysłów na życie obok aktorstwa. Pozostawała w sferze marzeń. W "Agentkach" od czasu do czasu mam szansę się "wyżyć", pobiegać.

Lubi Pani komisarz Joannę Muzykę? Widzowie Panią lubią, także dlatego, że chcieliby żyć tak, jak Pani. Joanna Muzyka co prawda sama wychowuje synka, ale prowadzi kawiarnię połączoną z detektywistyczną agencją i pokazuje, że w życiu można dać sobie radę.

Joasia jest osobą bardzo samodzielną, daje sobie radę ze wszystkimi życiowymi i zawodowymi problemami. Bardzo lubię tę postać. I nie tylko postać, lubię pracę w tym serialu. Pewnie dlatego, że jest fantastyczna ekipa, fajny reżyser i koledzy aktorzy. Dobrze nam się razem pracuje. Podoba mi się plastyczna strona serialu, w którym są piękne zdjęcia, my mamy piękne makijaże i kostiumy. Nacisk położony jest właśnie na to: mamy dobrze grać i ładnie wyglądać. To ostatnie jest bardzo ważne.

"Agentki" to bardzo "wrocławski" serial. Reżyseruje Piotr Wereśniak, niegdyś wrocławianin, ojca Pani gra Krzysztof Dracz, który kiedyś był aktorem Teatru Polskiego. Pamięta ich Pani ze swoich wrocławskich czasów?

Piotra Wereśniaka poznałam dopiero na planie "Agentek", choć oczywiście wiedziałam, że jest twórcą "Kilera", "Kryminalnych" i "Zakochanych". Z kolei Krzysztof Dracz wykładał w mojej szkole teatralnej. Niestety, nie miałam z nim zajęć, znałam go przede wszystkim z teatralnych ról. Kiedy dowiedziałam się, że będziemy razem pracować, bardzo się ucieszyłam, bo zawsze ceniłam jego talent i nietuzinkowe podejście do ról. Lubimy się nawzajem i bawimy naszą pracą co, moim zdaniem, widać na ekranie.
Niedawno na ekranach kin znalazł się film z Pani udziałem "Mała wielka miłość", latem zapowiadana jest premiera "Miłości na wybiegu", w którym też Pani występuje. To dobra passa?

W obu tych filmach gram niewielkie role. Ale bardzo się cieszę, że miałam okazję wziąć w nich udział, bo cenię sobie każde nowe doświadczenie zawodowe. Spotyka się nowych ludzi, trzeba się ich nauczyć, coś zaproponować i mieć nadzieję, że projekt będzie udany. Jestem ciekawa efektów.

Kim Pani będzie w "Miłości na wybiegu"?

Szefową agencji modelek, która daje głównej bohaterce życiową szansę. Mogę śmiało powiedzieć, że na planie sprawdziłam się jako kierowca i aktorka (śmiech). Przed ujęciem dostałam nowy tekst, który musiałam opanować, i bardzo drogi samochód z automatyczną skrzynią biegów, którego wcześniej nie prowadziłam. Musiałam równocześnie grać, pamiętając o nowym tekście, prowadzić w centrum Warszawy, w normalnym ruchu drogowym i pilnować samochodu z lawetą jadącego obok, żebyśmy z partnerką obie były w kamerze. Poradziłam sobie, ale czułam się jakbym przebiegła maraton. To był taki sprawdzian moich umiejętności, m.in. koncentracji. Na szczęście go zdałam.

Pani od lat prowadzi samochód, więc chyba powinno być łatwiej?

Prowadzę, ale nie z automatyczną skrzynią biegów. Najważniejszy jest efekt, tzn. widz ma mieć poczucie, że dla aktora to jest zabawa i to wszystko jest niezmiernie łatwe. Widz nie może się męczyć.

Praca w filmach i serialach wymaga ciągłej obecności w Warszawie. Wciąż można Panią zobaczyć na scenie Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. Jak się Pani udaje to połączyć, żeby wszystko grało?

Teraz nie jest to tak trudne, jak np. dwa lata temu, kiedy musiałam kursować do Warszawy z Bielska dwa, trzy razy w tygodniu, a nawet częściej. Dzięki przychylności dyrektora teatru kursuję raz, dwa razy w miesiącu na spektakle, które grane są w transzach. Teraz podróż to przyjemność.
Jaki ma Pani sposób na przetrwanie, mając tak wypełniony kalendarz? O której Pani wstaje?
Jeśli mam plan filmowy, jak "Agentki" czy "Helę...", wtedy muszę wstać przed szóstą. Po godzinach spędzonych na planie, w domu uczę się tekstu. Po tak intensywnej pracy nie ma czasu i siły na żadne ekscesy (śmiech).

Co lubi Pani robić w czasie wolnym?

Lubię czytać. Ale kiedy muszę uczyć się tekstów, mam przerwy w czytaniu, bo nie mam już siły sięgać po słowo pisane. Lubię chodzić po górach, stąd też moje przywiązanie do Bielska. Chodzę na basen, spotykam się z przyjaciółmi.
Wakacje spędza Pani daleko od domu?

Zazwyczaj w ciepłych krajach, bo bardzo lubię pływać, opalać się i zwiedzać. Oderwać się od tego, co jest moim udziałem na co dzień. Nie zabieram telefonu, jedynie co kilka dni odpowiadam na ważne e-maile i odpoczywam.

Zaplanowała Pani już tegoroczne lato?

Na razie plany wakacyjne związane są z pracą. Urlop będzie musiał poczekać, chyba że nie wytrzymam i wyjadę gdzieś jeszcze przed wakacjami. Mam jedno marzenie, na które potrzebuję więcej czasu - chcę pojechać do Argentyny, do szkoły tanga. To moja idee fixe, którą może uda się kiedyś zrealizować.

Po co Pani argentyńskie tango? Przecież umie je Pani tańczyć.

Pokochałam tango po "Tańcu z gwiazdami". Zapadło mi w serce. Tango, które tam tańczyliśmy, było realizowaniem wyuczonego układu. A w tangu argentyńskim spotyka się obcy partner i obca partnerka, i tańczą. Tanga i zrozumienia intencji partnera uczy się latami. Takiego tanga chcę się nauczyć.

W "Heli..." towarzyszy Pani Mariusz Kiljan, także wrocławianin. Pamiętacie się Państwo z Wrocławia?

Mariusz nie pamięta mnie z wrocławskich czasów, a ja jego owszem. Kiedy byłam studentką, on był asystentem profesora w szkole teatralnej. Mijaliśmy się wtedy na korytarzu. Oglądałam go w teatrze i w telewizyjnym "Truskawkowym studiu" (śmiech).

Mariusz Kiljan prowadzi wrocławski Teatr Piosenki. Może wystąpi Pani u nas z recitalem?

Wszystko jest możliwe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska