Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Samobójczy pęd do chałtur trwa

Andrzej Więckowski, publicysta "Odry", dawniej w Kolegium Karkonoskim
Andrzej Więckowski, publicysta "Odry", dawniej w Kolegium Karkonoskim
Andrzej Więckowski, publicysta "Odry", dawniej w Kolegium Karkonoskim Fot. Marcin Oliva Soto
Czy duże ośrodki akademickie zagrażają mniejszym uczelniom? Rozpoczynamy debatę

W III RP liczba studentów zwiększyła się pięciokrotnie, a kadra naukowa wzrosła tylko o jedną trzecią. Powstało mnóstwo szkół prywatnych i awansowano do rangi akademii i uniwersytetów uczelnie, które wcześniej były zaledwie wyższymi szkołami pedagogicznymi i studiami nauczycielskimi. Ten żywiołowy proces doprowadził do dramatycznego obniżenia poziomu szkół wyższych w Polsce i patologii w środowisku naukowym.

Poczynając od planu Balcerowicza, uczelniom publicznym przykręcano śrubę finansową. W ciągu bez mała 20 lat tylko dwukrotnie pracownikom nauki zwiększono pensje. By im osłodzić ten stan deficytu, pozwolono im uruchomić studia płatne. Ta sama kadra musi "ciągnąć" teraz studentów dziennych, wieczorowych i zaocznych.

Dlatego w szkołach wyższych przeważa dydaktyka taśmowa, prowadzona siłami ludzi, którzy wykładają w trzech, a nawet w czterech czy pięciu uczelniach. Ci ludzie chałturzą, odbywa się to kosztem ich pracy naukowej i kosztem wykładów w macierzystej uczelni.
Nawet dobrzy nauczyciele, ale marnie wykładający z braku czasu, produkują niedouczonych absolwentów, niektórzy z nich w tym systemie zostaje doktorami i tak za każdym obrotem tego błędnego koła poziom staje się coraz niższy. Dobry naukowiec zajęty pracą naukową, wykładami i niestety chałturzeniem nie jest na ogół zainteresowany uczestniczeniem w kierowaniu szkołą, bo to zajmuje dużo czasu, a nie jest odpowiednio honorowane finansowo.

Kierownictwo uczelni prowincjonalnych obejmują więc często ludzie o niedostatecznym poziomie akademickim, którzy doświadczenia zbierali w innych środowiskach, w innych, nieakademickich instytucjach. Bo np. mają opinię dobrych administratorów (nadzorowali np. budowę sali gimnastycznej w szkole podstawowej), albo są liderami postkomunistycznych układów.

Wyższe szkoły zawodowe powstały nie tylko dlatego, że łatwiej przywieźć na prowincję 50 wykładowców niż wysłać kilka tysięcy młodych ludzi z biednych rodzin na studia do dużych i drogich ośrodków akademickich. Powstały też, by dać zatrudnienie ludziom z likwidowanego aparatu władzy komunistycznej.
I ci ludzie często administrują wyższymi uczelniami na prowincji i często przynosi to tragikomiczne rezultaty. Nie chodzi tu zresztą o wskazywanie palcem na jakieś konkretne przykłady, tylko o mechanizmy, dzięki którym pełna pychy arogancja, ideologiczna ciemnota czy zwykła, powszednia i nawet skromna miernota w kierownictwie wyższej uczelni chcąc nie chcąc staje się miarą i rozprzestrzenia się z zawrotną szybkością.

Uczelnie często zamieniają się, zwłaszcza na prowincji, w bezduszne formalne mechanizmy, które doskonale by sobie radziły bez studentów, w których najwięcej czasu poświęca się dopasowaniu dokumentacji do przepisów i ustaw, a nie kształtowaniu rzeczywistości i kształceniu młodych ludzi, w których taśmowa dydaktyka jest wypadkową tępych formalnych wymogów po faryzejsku wypaczających ideę nauczania.

Samobójczy pęd korporacji akademickiej po chałturnicze pieniądze trwa. Nikt jeszcze nie pomyślał, by uczeni mogli godziwie zarabiać, nie podważając fundamentów systemu. Mało ważne jest, moim zdaniem, pytanie, kto, komu zabiera studentów: małe uczelnie dużym czy odwrotnie. Ważniejsze jest pytanie: jak zatrzymać upadek szkolnictwa wyższego. Odpowiedź nie jest łatwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska