Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jestem Dolnoślązakiem

Ryszard Sławczyński
Ryszard Sławczyński z żoną Ewą i synem
Ryszard Sławczyński z żoną Ewą i synem Fot. Tomasz Hołod
Od razu też rodzi się pytanie, kto to jest Dolnoślązak? Jakie przyjąć kryterium?

Dolnoślązak dziś to najczęściej osoba narodowości polskiej, bywa że z kresowym rodowodem i mieszkająca tu nie dłużej niż od trzech czy czterech pokoleń. Nie mam najmniejszych wątpliwości - jestem Dolnoślązakiem.

W 1978 roku przyjechałem do Wrocławia i zamieszkałem w internacie na ul. Toruńskiej, podejmując edukację w Technikum Żeglugi Śródlądowej nazywanym też Akademią Szuwarowo-Bagienną. Mój dom rodzinny został na Pomorzu Zachodnim, ale dzięki ojcu nie miałem kłopotu z określeniem kierunków geograficznych i od czasu do czasu patrzyłem w tamtą stronę.

W internacie łączyło nas to, że byliśmy z daleka, nie znaliśmy miasta i chcieliśmy je poznać. W soboty mieliśmy lekcje, więc na eskapady pozostawała niedziela. Wieczorami opowiadaliśmy sobie, gdzie co można zobaczyć. Każdy miał mapę a jednym z celów pierwszych wędrówek były giełda samochodowa na pl. Kromera i lotnisko. Regulaminowo chodziło się do Rynku, znaliśmy repertuar wszystkich kin, na czele z tym największym Gigantem w Hali Ludowej.

Po raz pierwszy do domu pojechałem na Wszystkich Świętych, następnie na Boże Narodzenie. Na początku wysyłałem listy, potem kartki - coraz rzadziej - choć wychowawca zachęcał. Listy przychodzące odbierałem chętnie. Były cząstką przeszłości - i co charakterystyczne - miały swój specyficzny zapach. Rodzice przed wyjazdem powiedzieli mi: "Jak będzie ci ciężko to nic się nie martw tylko wracaj do domu. My czekamy". Jak ja im jestem za te słowa wdzięczny.
Miasto wciągało z dnia na dzień, przyszedł czas na teatr (pierwszy spektakl to "Equus" w Teatrze Polskim), muzea, koncerty. Po wielu latach zorganizowałem z Darkiem Sperudą spotkanie klasowe. Z kolegami, z którymi nie widzieliśmy się wiele lat, rozmawiało się tak jakbyśmy rozstali się wczoraj.

W listopadzie 1979 roku na jednym ze spotkań harcerskich poznałem Ewę. Dzisiaj to dla nas jedna z ważniejszych dat, o ile nie najważniejsza. Tegoroczny jubileusz spędzimy w gronie najbliższych. Adam, nasz syn, miłośnik sportów motorowodnych, ma korzenie kresowe. Moja mama, przyjechała z Kazachstanu, gdzie została wywieziona z dawnego województwa wileńskiego w kwietniu 1940 roku. Z kolei babcia Zosia dotarła do Wrocławia z dawnego województwa lwowskiego powiat Sokal w 1951 roku, po realizacji umowy dotyczącej zmiany granic między Polską a ZSRR.

Po oswojeniu Wrocławia przyszedł czas na Dolny Śląsk. Karpacz, Szklarska Poręba, Lądek-Zdrój. Do dziś mam zezwolenie na pobyt czasowy w strefie nadgranicznej wystawione w czasie stanu wojennego na posterunku milicji w Stroniu Śląskim. W tej samej teczce mam bibułę solidarnościową, kartki żywnościowe z tajemniczym dziś oznaczeniem M-I.

Z tamtego okresu, oprócz 13 grudnia 1981 roku, utkwiła mi w pamięci wielka manifestacja - protest z 31 sierpnia 1982 roku w drugą rocznicę porozumień gdańskich. Czuło się szczególną więź, tak jak wtedy gdy 21 czerwca 1983 roku witaliśmy na Partynicach Jana Pawła II. Już w dzień poprzedzający wizytę staliśmy z Ewą na hipodromie. Wrocław nigdy wcześniej nie widział takich tłumów. Wzruszenie ogarnęło nas w trakcie śpiewania "Kiedy ranne wstają zorze", w dali zza horyzontu powoli wyłaniało się słońce - budził się nowy dzień. Parę godzin później był z nami papież.
Ale prawdziwym wrocławianinem stałem dzięki żonie. Wrocławianki są bardzo ładne i mają w sobie wiele specyficznego wdzięku. Ja uległem tym urokom. Po ślubie pierwsze lata mieszkaliśmy w wynajętym lokum na Powstańców Śląskich. We własnym już mieszkaniu przeprowadziliśmy remont, podczas którego znaleźliśmy drobiazgi z przeszłości: kawałki starej porcelany, strzępy starych gazet i opakowania po papierosach wyprodukowanych przed wojną w jednej z wrocławskich fabryk tytoniu.Znaleziska złożyliśmy do starej drewnianej szkatułki.

A z Archiwum Budowlanego wydobyłem dokumenty o naszym domu z 1905 roku, zezwolenia na budowę a przede wszystkim projekt. Nie mogłem nie spróbować dowiedzieć się, kim byli pierwsi jego mieszkańcy, no przynajmniej jak się nazywali. Udało się dzięki przedwojennym książkom telefonicznym. Którejś nocy dawna mieszkanka mojego domu, Frau Gizela, przyśniła mi się. Tak poznałem ciekawą historię jej życia. Mogę zdradzić tylko tyle, że była wdową a do Wrocławia przyjechała na początku XX wieku z Królewca.

Przez ostatnie czternaście lat zawodowo związany jestem z Klubem Muzyki i Literatury. Jego dyrektorem jest Stefan Placek, znany i lubiany przez wrocławian. Niegdyś teren placu Tadeusza Kościuszki nazywano Wygonem Świdnickim. W części południowo - zachodniej przez kilkaset lat istniał cmentarz św. Gertrudy założony przez rajców wrocławskich w 1318 roku. To na placu miała miejsce zwycięska potyczka pruskiego gen. Fridricha Bogislava von Tauentziena z Austriakami. Od jego nazwiska plac, na którym zgodnie z życzeniem generał został pochowany, nosił nazwę.
Ciekawy grobowiec, co widać na starych widokówkach, stał do 1945 roku. Sam plac wytyczony został za czasów administracji francuskiej w pierwszym dziesięcioleciu XIX wieku. Niegdyś na wysokości dzisiejszych Arkad stał hotel, w którym zatrzymał się w czerwcu 1848 roku Juliusz Słowacki. W liście do matki Salomei pisał, że po przyjeździe do Wrocławia ma zatrzymać się w hotelu Weisser Adler, a potem niech "poszle po mnie na ulicę Neue Schweidnitzer Strasse nr 3. d. na drugie piętro, dzwonek na prawo". W naszym mieście widzieli się ostatni raz.

W czasie powodzi 1997 roku ratowałem dobytek klubowy w tym dwa, wysokiej klasy, fortepiany - udało się. W tym miejscu gościło wielu znanych artystów: Mieczysława Ćwiklińska, Halina Czerny-Stefańska, Zbyszek Cybulski, Miron Białoszewski i Rafał Wojaczek. Lista jest bardzo długa. Tu obok Marianny Bocian, Janka Łuszczaka, Bogusia Michnika i Cześka Sobkowiaka debiutowałem jako poeta. Spotkanie przygotował i prowadził niezastąpiony Marek Garbala, który nazwał ten wieczór "Wielogłosy". W Klubie rozmawiałem po raz ostatni z Marianną Bocian, która następnego dnia pojechała do Bełcząca. Zaaranżowałem tu też - jak się okazało - ostatnie spotkanie poetyckie Lothara Herbsta. Był Romek Kołakowski z gitarą, który w jednym ze swoich utworów śpiewa "bo Lwów to dla mnie zagranica". Dla mnie Lwów to zagranica, ale w znaczeniu administracyjnym, ale nie kulturowym.

Czy jestem Dolnoślązkiem, wrocławianinem? Tak. I właśnie dlatego zachęcam wszystkich do zwiedzenia wystawy w Pałacu Królewskim we Wrocławiu na ul Kazimierza Wielkiego 35. Warto znać własną historię.


Autor jest poetą i fascynatem Kresów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska