Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Granicę ingerencji wyznaczamy sami

Katarzyna Kaczorowska
Beata Jarosz
Beata Jarosz Fot. Wojciech Wilczyński
Rozmawiamy z Beatą Jarosz, psychologiem z Towarzystwa Rozwoju Rodziny.

Czy istnieje granica ingerencji urzędników w życie rodziny, która ma problemy?

Ta granica istnieje w nas samych i to my ją wyznaczamy, tak jak decydujemy o tym, czy ją przekroczyć czy nie. I tak jak nierzadko mamy do czynienia z nadgorliwymi urzędnikami, którzy trzymają się ściśle litery prawa, nie widząc człowieka zza paragrafów, tak bywają też urzędnicy empatyczni, wrażliwi i tacy, którzy zwyczajnie zaniedbują swoje obowiązki.

A Pani w swojej pracy z jakimi urzędnikami spotyka się najczęściej?

Przede wszystkim w swojej pracy spotykam się z osobami, które w mniej lub bardziej - częściej niestety bardziej - dramatycznych sytuacjach szukają u nas ratunku. I to te osoby wspieramy, również poprzez pomoc prawną, w ich walce o normalność i godne życie. A z ich relacji wyłania się podział, o jakim wspomniałam.
Pytam tak uparcie o tych urzędników, bo kilkakrotnie już opisywaliśmy historię małżeństwa Piotra i Renaty Dzikowiczów z Legnicy, którym sąd odebrał 10-letniego syna i umieścił w pogotowiu opiekuńczym (przeczytaj), bo mówiąc w dużym uproszczeniu - miał zastrzeżenia co do stanu psychicznego matki.

Czy to nie nadgorliwość?

Podstawowe pytanie brzmi: czy urzędnik podejmujący decyzję o odebraniu chłopca rodzicom naprawdę wczuł się w jego sytuację, emocje, stan? Czy kierowano się dobrem dziecka, czy też zasłonięto się nim? Wreszcie, czy przewidziano konsekwencje takiej decyzji dla dalszego rozwoju emocjonalnego chłopca?Dobrze, że tą sprawą zajęły się media. Kiedy dziennikarz prosi urzędnika o wyjaśnienie jakiejś kontrowersyjnej decyzji, to trudno mu się schować za pieczątkę czy szyld z nazwą urzędu i wtedy mocniej dociera do niego ciężar jego decyzji.

A jeśli była ona zła?

Powiem tak: dobry urzędnik, dysponując odpowiednią wiedzą o konkretnej sytuacji, z jaką się styka, powinien zrobić, co w jego mocy, by wesprzeć rodzinę borykającą się z problemami. Jeśli konieczna jest terapia rodzinna - doprowadzić do jej rozpoczęcia, przekonać rodziców do jej wagi dla dobra całej rodziny, a więc i dziecka. Jeśli potrzebne jest leczenie farmakologiczne - uświadomić im jego znaczenie. Po prostu być trochę takim aniołem stróżem.

Pisaliśmy też o innej bulwersującej sprawie - w jednym z wrocławskich szpitali leczono dziewczynkę z rodziny zastępczej. Rodzice nie odwiedzili jej przez miesiąc, zasłaniając się brakiem czasu. (przeczytaj) A w rozmowie z dziennikarzem stwierdzili, że dziecko ich nie zaakceptowało. Uważa Pani, że nie powinni się już nim zajmować?

Oczywiście, że nie powinni. Nie można nikogo zmusić do miłości. Ta dziewczynka ma szansę na nowy dom, miejmy nadzieję, że lepszy, po co więc miałaby być gdzieś, gdzie nie ma dla niej akceptacji?

Wrócę jeszcze raz do pytania o granice ingerencji w życie rodziny - są tacy, dla których urzędnicy powinni się trzymać od ich problemów jak najdalej.

A potem, gdy dochodzi do dramatu, urzędnicy pierwsi krzyczą, że służby medyczne, sąsiedzi, opieka społeczna nic nie zrobiły, a mogły zapobiec tragedii. Powtórzę jeszcze raz - w takiej sytuacji trzeba umieć znaleźć równowagę pomiędzy paragrafami a konkretną sytuacją i nie zgubić w tym wszystkim człowieka.

Los 10-letniego Pawła Dzikowicza jest w rękach urzędników

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska