Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Terlecki: Teczki w internecie, ale nie za cenę IPN-u

Anna Gwozdowska
Prof. Ryszard Terlecki
Prof. Ryszard Terlecki Wojciech Barczyński
Rozmowa z prof. Ryszardem Terleckim, historykiem, byłym dyrektorem oddziału IPN w Krakowie.

Czy teczki powinny się znaleźć w internecie?

Jestem za tym, aby dostęp do archiwów IPN-u był możliwie jak najszerszy. Internet taką szansę daje, ale pozostaje problem techniczny: jak to zrobić i kto miałby to zrobić.

Brzmi to jak wymówka. Słyszałam, że od września 2008 r. ślimaczy się przetarg na digitalizację materiałów zgromadzonych w instytucie. Może komuś zależy na wydłużaniu tego procesu bez końca?

Ja takich informacji nie mam. Są zaskakujące. Pracowałem jednak w IPN-ie i wiem, w jakim tempie można skanować dokumenty. Trzeba wziąć każdą teczkę i strona po stronie ją zeskanować, a następnie przenosić na komputer. To jest mrówcza praca. Jeden pracownik może w ten sposób dziennie zeskanować zaledwie kilka teczek. Potem wszystko trzeba opisać i uporządkować na dysku. Tymczasem IPN dysponuje około tysiącem pracowników, z czego znaczna część to prokuratorzy, pracownicy pionu edukacyjnego, administracja i ochrona. Archiwistów jest zaledwie kilkuset. Nawet jeśli wszyscy przestaną badać archiwa i je udostępniać i zajmą się tylko skanowaniem, będzie to trwało dziesiątki lat.

Fachowcy zajmujący się digitalizacją dokumentów w instytucjach komercyjnych twierdzą, że materiały w IPN-ie można zeskanować w ciągu 5 lat. Trzeba tylko zatrudnić grupę 150 osób, która zajmie się tylko tym.

Tylko że na czas trwania tej operacji archiwa zostaną zamknięte. W każdym razie dostęp do nich będzie bardzo ograniczony. Poza tym, archiwa IPN-u to nie jest bank, gdzie dokumenty mają dwa lata, są dobrej jakości i można je bez problemu fotografować. W instytucie niektóre materiały się rozsypują, wymagają szczególnego traktowania.

Czyli jest Pan za udostępnieniem archiwów w internecie, ale równocześnie uważa Pan, że jest to technicznie niemożliwe?

Publikacja esbeckich materiałów w sieci jest potrzebna, ale może na lata zablokować pracę instytutu.

Obawiam się po prostu, że tego rodzaju pomysły zmierzają w rzeczywistości do utrudniania dostępu do archiwów IPN-u. Digitalizacja może spowodować, że na najbliższe 20 lat IPN zostanie wyłączony z użytku publicznego. Tymczasem w tej chwili dostęp do archiwów jest w gruncie rzeczy łatwy.

Ale ogranicza się do profesjonalistów: historyków, dziennikarzy. To za mało.

Można by wybrać z zasobów IPN-u te materiały, które są najbardziej interesujące, bo dotyczą osób, które odgrywają jakąś istotną rolę w życiu publicznym, i umieścić je w internecie. Na pierwszy ogień mogą iść akta agentury. W tym jednak kryje się pewne niebezpieczeństwo. Bezpieka w latach 1989-1990 niszczyła swoje dokumenty, w tym akta agentury. Żeby ją teraz rozpoznać, nie wystarczy korzystać z teczek pracy, bo one często nie istnieją. Czasem trzeba sięgnąć do czwartorzędnych materiałów, żeby znaleźć ślady współpracy. Dlatego to pozory, że umieszczenie teczek operacyjnych agentów w internecie wszystko nam powie. Nadal nie będziemy wszystkiego wiedzieć, bo informacje są rozsiane w oceanie papierzysk. Potrzebna jest więc żmudna, detektywistyczna wręcz praca.
Czuję, że internet kojarzy się Panu z samymi przeszkodami.

Ależ jestem za tym, żeby umieścić w internecie jak najwięcej się da. Wyciągnijmy przy okazji z budżetu jeszcze 100 mln zł. Zatrudnijmy 100 osób, żeby zajmowały się tylko skanowaniem, a nie np. przygotowywaniem dokumentów do odebrania emerytur byłym esbekom. Im więcej tych materiałów będzie w internecie, tym lepiej. Absolutnie się z tym zgadzam. Jestem tylko przeciwny zamknięciu IPN-u po to, żeby przepisać archiwa do internetu. To działałoby na korzyść osób publicznych, które chcą ukryć swoją przeszłość.

Czy jest jakiś inny sposób, żeby upowszechnić wiedzę na temat teczek?

Można zachęcić uniwersytety do napisania stu czy dwustu prac doktorskich na temat wielorakich aspektów funkcjonowania agentury. W różnych środowiskach i w różnych okresach. Po 4-5 latach otrzymamy ogromną wiedzę na temat teczek.

Ale czy można liczyć na uczelnie, które przecież sprzeciwiły się lustracji?

Niestety, uczelnie nie są zainteresowane badaniem archiwów IPN. Najczęściej ludzie z IPN-u piszą coś o najnowszej historii w oparciu o archiwa po bezpiece. Notabene, ciekawe, że według projektu nowelizacji ustawy o IPN autorstwa Platformy Obywatelskiej senaty uczelni mają opiniować członków kolegium instytutu. A przecież to one stworzyły front antylustracyjny. Na polskich uczelniach nie było rozliczenia ze spuścizną komunizmu. A nie chodzi przecież tylko o współpracę z SB, ale także o dorobek naukowy. Źródła karier wielu znanych dziś uczonych są kompromitujące. Wszyscy jednak machnęliśmy na to ręką. Skutki są takie, że tacy ludzie są we władzach wielu uczelni.

Jeśli nie uczelnie, to kto jeszcze mógłby pisać o archiwach IPN?

Dziennikarze. Wystarczy, żeby wyciągali teczki i - korzystając z pomocy archiwistów - opisywali to w gazetach. Niestety, dziennikarze wolą zajmować się gotowymi materiałami.

Czy w świetle obecnego prawa można uniemożliwić manipulację teczkami, której ostatnio dopuścił się poseł Janusz Palikot?

Nie ma takiej potrzeby. Jeśli poseł Palikot lubi takie happeningi, niech je sobie urządza. Sęk w tym, aby dziennikarze następnego dnia po jego konferencji mogli złożyć zamówienie na materiały IPN i szybko je otrzymali. Mam zresztą nadzieję, że kilka polskich gazet właśnie tak postąpiło.
Tylko że zanim media cokolwiek zdementują, do opinii publicznej mogą się przedostać jakieś nieprawdziwe dane, dotyczące w dodatku osób trzecich. Rzeczywiście, mogły się zdarzać konfabulacje konfidentów. Ktoś kogoś np. nie lubił i doniósł na niego nieprawdę. Dlatego materiały gromadzone przez bezpiekę na temat osób przez nią śledzonych trzeba weryfikować. Natomiast esbecy sami siebie nie oszukiwali, dlatego akta dotyczące samej rejestracji agentury są absolutnie wiarygodne.

Lobby ludzi, którzy boją się przeszłości, jest wpływowe. Wmówili innym, że na każdego coś może się znaleźć.

Może więc dane dotyczące życia osobistego, chorób etc. powinny być zastrzeżone?

W ten sposób tylko utrudnimy dostęp do archiwów IPN. Trochę tych akt czytałem i na takie drażliwe dane nie natrafiałem. One oczywiście istnieją. Bezpieka zbierała np. informacje o homoseksualistach czy o ludziach popełniających zdrady małżeńskie. Ale akta agentury, a to ludzi najbardziej interesuje, to już jest taka delikatna materia. Trzeba po prostu użytkowników o tym ostrzegać. Osobiście nie przejmowałbym się, gdybym natknął się na jakieś donosy na swój temat. Myślę, że moja rodzina również podeszłaby do takiej sytuacji spokojnie. Wiadomo, jaki był mechanizm powstawania donosów.

Czy można się więc spodziewać jakiegoś przełomu w sprawie otwarcia archiwów?

Niestety, lobby ludzi, którzy boją się przeszłości, jest bardzo wpływowe. Oni tylko marzą, żeby zamknąć IPN. Zalać betonem lub wysadzić w powietrze. Mam na myśli nie tylko byłych TW, bo to już nie robi na wielu ludziach wrażenia, ale osoby, których fortuny powstawały w niejasnych okolicznościach w końcówce komuny i w czasach transformacji. Takim ludziom udało się wmówić opinii publicznej, że na każdego można coś znaleźć. Archiwa IPN-u pełnią więc rolę straszaka, którym szantażuje się opinię publiczną.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska