Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielka przyjemność z małą jałmużną

Krzysztof Kucharski
Krzysztof Kucharski
Krzysztof Kucharski Marek Grotowski
Kto psuje przyjemność świętowania, na grzechów odpuszczenie nie ma co liczyć.

Święta mamy z głowy, karnawał się zaczął, Walenty, rżnij oberka! Nie żadna dyskoteka i didżeje, ale zwykła ludowa kapela i młodzi tancerze z Piławy Dolnej "Poiana", którzy pewnie dyskotek nie omijają, ale wszystko da się pogodzić. Najpierw zatańczyli oficjalnie przed gośćmi Małej Wielkanocy, a potem grali i tańczyli, gdzie się zatrzymali otoczeni wianuszkiem gapiów, którzy nawet nie próbowali się dołączyć, żeby nie było poruty.

Byłem na wsi pod Jelenią Górą. W Łomnicy, a dokładnie w pałacu Elizabeth i Urlicha von Kusterów, potomków pruskiego ambasadora w Sycylii Carla Gustawa Ernsta von Kustera, który ten pałac odkupił w roku 1835. Jeżdżę tam od kilku lat zawsze w Niedzielę Przewodnią, czyli tydzień po Zmartwychwstaniu. W ten dzień z całego Dolnego Śląska oraz po sąsiedzku z Łużyc zjeżdżają nie tylko ludowe kapele i wiejskie chóry, ale też wyśmienite kucharki, które gotują tak jak ich prababki i babki z ziem polskich w przedwojennych granicach.

Pojawiają się palmiarze - największa palma miała z cztery metry, jeśli się nie mylę. Za stołami z woskiem i farbami zasiadają mistrzynie w zdobieniu pisanek. Trwa taka radosna smakowita zabawa ze świętami w tle przez parę godzin. Do ostatniego na stole okrucha i ostatniej nutki.
W tym roku jakiś czubek zaczadził atmosferę zanim zjechali goście. Na afiszach zapraszających okolicznych mieszkańców do Łomnicy wysmarował pisakiem swastyki. Czy to można racjonalnie wytłumaczyć w dzisiejszej Europie? To, że debili nie brakuje, nie jest argumentem.

Mam coś bardziej "smakowitego" w kraju z Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Urzędem Marszałkowskim, w którym jest specjalny dział zajmujący się tak zwanym produktem regionalnym, czyli potrawami sięgającymi w wiekową często tradycję. To naprawdę skromne spotkanie pod Karkonoszami jest kwintesencją dziedzictwa i tradycji. Ba, zjawiają się tu etnologowie i krzyczą, gdy ktoś od tradycji odstępuje. Za każdym razem, gdy tu przyjeżdżam, odkrywam kilka potraw, których nigdy nie jadłem. Ale chcę napisać o czymś żenującym. Poskromię ocean wrednych epitetów, który się czai pod moimi palcami wystukującymi te słowa. Tylko fakty, tylko cyfry. I tylko dwa przykłady...

Autorka wielkanocnych palm z Mirska, pokazująca na miejscu, jak się te cuda robi, w nagrodę dostała aż 100 złotych. Dwie panie z Lubiechowej przez parę godzin malujące pisanki nagrodzono tą samą sumą (dostały aż po 50 zł). Te nagrody pachną jałmużną. Może lepiej, żeby ich w ogóle nie było?
Urzędnicy, nie licząc lokalnych dobroczyńców, dołożyć się do tego nie chcieli. Autentyczne dziedzictwo i tradycja lokalnej społeczności kompletnie ich nie obchodzi. Albo znają inną definicję tych terminów. Żałowałem, że nie jestem milionerem. Albo może nie jestem milionerem, bo właśnie nie żałowałbym pieniędzy na takie spotkania... Ale w końcu to tylko raz do roku. Tyle że zawsze... Niestety, na tym polega tradycja.

PS. Jutro napiszę o kwintesencji tego spotkania, czyli kulinarnych wyczynach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska