Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Doda: Jestem pyskata. Bardzo. Ale zawsze z uśmiechem na twarzy... (ROZMOWA)

Katrzyna Kaczorowska, wsp. Adam Kuźniarski
Doda - według szacunkowych danych z 2008 roku wartość wizerunku wokalistki wynosiła ponad 87 milionów złotych, a jej małżeństwo z Radosławem  Majdanem porównywano do związku Victorii i Davida Beckhamów
Doda - według szacunkowych danych z 2008 roku wartość wizerunku wokalistki wynosiła ponad 87 milionów złotych, a jej małżeństwo z Radosławem Majdanem porównywano do związku Victorii i Davida Beckhamów materiały prasowe
Twierdzi, że nigdy nie wydorośleje. Nie chce mieć dzieci i zawsze jest zaskoczona, gdy spotyka miłego rodaka. Doda - dla wielu symbol skandalu, nie kryje, że ma do siebie dystans, a życie wyciska jak cytrynę. Z Dodą rozmawia Katarzyna Kaczorowska.

Skończyła Pani 29 lat. To dużo czy mało?

Zależy, z jakiej perspektywy patrzeć. Dla mnie to zupełnie bez znaczenia. W ogóle nie wydoroślałam.

Bo nie chce Pani wydorośleć?

To nie jest kwestia chcenia czy niechcenia. Jak będę miała 60 lat, też będę miała naturę dziecka, bo taka już jestem. Ludzie nie dlatego przestają się bawić, że się starzeją. Starzeją się, bo przestają się bawić.

Są sytuacje, kiedy nie jest Pani Dodą, ale Dorotą?
W ogóle nie jestem Dorotą. Nikt do mnie tak nie mówi - rodzice: Doronia - ale pewnie chodzi o to, czy poza twarzą sceniczną mam też inne. Oczywiście, że mam i one się uaktywniają za każdym razem, kiedy schodzę ze sceny. Mam bardzo złożoną osobowość.

Zauważyłam. Ale zastanawiam się, ile w tym, co Pani mówi, jest kreacji, a ile autentycznych przekonań?

Za każdym razem jestem w stanie dać sobie obciąć głowę za to, co mówię, ale nie jestem też w stanie zagwarantować, że następnego dnia będzie tak samo. Kiedy mówię coś, to w danej chwili jestem pewna tego, co mówię, ale że jestem zmienna...

Lubi Pani prowokować, kłócić się o swoje. Płaci Pani za to?

Tak, ale wbrew pozorom nie jest to zbyt wysoka cena w porównaniu z tym, jaką daje mi to satysfakcję, wolność i niezależność. Oraz poczucie, że mam ten luksus, iż mogę mówić to, co myślę i to, co chcę - w przeciwieństwie do sporej części społeczeństwa, która jest, niestety, zahukana, wystraszona i gra w tę grę. Jedynie anonimowo, w internecie, ludzie mogą się odblokować, co skutkuje "puszczeniem ze smyczy swych frustracji". Jednak powtarzam - nigdy nie zaczynam pierwsza! Każdy, ale to absolutnie każdy konflikt jest wynikiem czyjejś zaczepki, a że ja nie dam sobie w kaszę dmuchać...

W piosence "Bad Girls" śpiewa Pani: "od życia biorę to co chcę, wszystkiego ciągle mi mało". Naprawdę zawsze Pani mało? I zawsze dostaje Pani to, czego chce?

No tak. Wychodzę z założenia, że życie jest tak naprawdę krótkim spacerem. Rodzice zawsze mi mówili, żebym wyciskała każdy dzień jak cytrynę, bo obudzę się i za chwilę będę już miała 50, 60 lat, będę miała totalnie chory kręgosłup, nie będę mogła robić tego, co będę chciała. Powtarzali, żebym doceniała każdą chwilę. I oczywiście to jest banalne i każdy tak gada, ale ja staram się to robić, bo widzę, że czas szybko ucieka. I lepiej robić i żałować niż nie zrobić i żałować, że się nie zrobiło.

Kilka lat temu uznano Panią za jedną z najlepiej ubranych Polek. "Tak, tak, to nie jest pomyłka, naprawdę widzicie to, co czytacie" - tak zaczynała się notka o tym, jak z fanki różowych pulowerków i białych kozaczków stała się Pani ikoną stylu.

Ale ja nie uważam, że różowy pulowerek i białe kozaczki były złe! Każdy etap w życiu charakteryzuje się czymś innym. Każda moda ma swoje uroki, a każde lata miały swoją modę! I nie wiem, czy jak pani ogląda swoje zdjęcia sprzed 10 lat, to nie łapie się za głowę.
To prawda, łapię, ale byłam wtedy nastolatką.

No właśnie, są ludzie, którzy są bardzo ostrożni w dobieraniu ciuchów, wyglądają nijako i boją się bawić modą. Jedynie jako nastolatki pragną wyrażać siebie poprzez strój, ale już z biegiem lat wolą nie rzucać się w oczy. A ja od dziecka do dziś dnia tego strachu nie czuję, zresztą moja babcia jest krawcową i szyła mi wszystko, co chciałam. Wychodziłam z założenia, że ubrania mają odzwierciedlać to, co mam w głowie i nie bałam się zakładać wszystkiego tego, co było inne. Poza tym w ogóle nie rusza mnie, jak przechodnie przecierają oczy ze zdziwienia, gdy widzą moją stylizację "na co dzień".

Powiedziała Pani kiedyś, że każdy artysta to performer i kreuje siebie i rzeczywistość. Można być performerem 24 godziny na dobę?

Trzeba zapytać kogoś, kto jest nim te 24 godziny na dobę. Każda przestrzeń, czas i chwila wymaga od nas innych rzeczy i innego nastawienia. Chwile dla siebie to już inna bajka...

Budzi Pani skrajne emocje. Jak sobie Pani z tym radzi? Już raz podała Pani kolegów z muzycznej branży do sądu, bo nazwali ją blacharą.

Przyzwyczajona jestem do tej agresji, która jest w Polsce od jakiegoś czasu przyjmowana z coraz większą aprobatą. Niektóre portale plotkarskie uczą języka nienawiści i specjalnie buntują ludzi przeciwko sobie. To smutne, ale widzę nadzieję dopiero dla naszych wnuków. Co najmniej dwa pokolenia muszą zabrać ze sobą w zaświaty wystukaną na klawiaturze niechęć do drugiego człowieka lub po prostu popełnionych zostanie kilka samobójstw i tak jak w USA, zacznie być promowana kampania przeciwko "hejterom", a bycie "hejterem" zacznie być niemodne. U nas jednak wszystkie mody zza oceanu przychodzą z kilkuletnim opóźnieniem, więc jeszcze poczekamy. Mało tego, zauważyłam u siebie nawet taką dosyć dziwną reakcję, że jak ktoś jest miły, to jestem zdziwiona i...

...czuje Pani podstęp?

Nie, jestem w szoku, że ktoś może być bezinteresownie uprzejmy. Jak jadę do innych krajów i ktoś po prostu ma dużą empatię w sobie, to nie mogę wyjść z podziwu. Tak mi ta Polska czasami daje w kość. Wszystkim indywidualistom jest tu pod górę...

Przeszkadza Pani polska specjalność - zawiść wynikająca z cudzego sukcesu?

Nie, po prostu biorę to na klatę, wiem, że tak jest, ale rzeczywiście, nie da się nie zauważyć, że to polska specjalność. Innym, słabszym jednostkom podcina to skrzydła i uniemożliwia zrobienie tego, o czym marzą. Sami przez to siebie wyniszczamy. I tyle.

Dlatego mówiła Pani, że wyjeżdża z tego kraju?

Tak. I wyjechałam. Mam swoje miejsce za granicą. Jestem tam i tu, staram się jakoś łączyć moje życie i sprawy zawodowe, ale rzeczywiście nie wyobrażam sobie, żeby wychowywać tu dzieci, albo zestarzeć się tutaj. Potrzebuję więcej słońca - na niebie i w sercu.

Jak kpiny z Pani, obrażanie, ataki znosi Pani rodzina? Jest z kamienia?

My jesteśmy po prostu inną rodziną, z ogromnym dystansem do wszystkiego. Naprawdę. Mamy poczucie humoru i nic nas nie rusza. Szczególnie, że te ataki mają miejsce głównie w internecie, który nie ma wpływu na moje realne życie.

Kiedy Krzysztof Zanussi zaprosił Panią do współpracy, dla wielu był to szok. Filmowy intelektualista i pyskata dziewczyna w białych kozaczkach.

To strasznie przykre, że nie mieli innych, ważniejszych spraw do przeżywania. Cóż, wszystko kręci się wokół Dody. A pan Zanussi to bardzo miły człowiek. Dużo więcej czasu spędziliśmy prywatnie niż na planie. Ma bardzo sympatyczną żonę, fajni ludzie.
Nauczyła się Pani czegoś od niego?

Całe życie mnie uczy. Nie wypadłam sroce spod ogona. Od 13. roku życia pracowałam w teatrze Buffo. Już wtedy miałam do czynienia czy z Januszem Stokłosą, czy Januszem Józefowiczem, to byli dużo starsi ode mnie nauczyciele. Wpoili mi dużo wartości, które pozwoliły mi na scenie czuć się jak ryba w wodzie i do tej pory odczuwam z tego jakieś profity. A później, no cóż, pojawiali się inni. Czy to Elżbieta Zapendowska, czy ktokolwiek inny, kto przyczynił się do tego, co potrafię.

Ale postanowiła Pani wyzwolić się spod tych skrzydeł.

Mistrz charakteryzuje się tym, że potrafi dopasować naukę do ucznia, to nie jest szablon. Elżbieta, kiedy już wiedziała, że więcej mnie nie nauczy, zakomunikowała mi, że to była nasza ostatnia lekcja. Wiedziała też, że jestem niepokorna i nawet jak polecała mnie do zespołu Virgin, to powiedziała, że jest taka jedna wariatka. "O Jezu, ma jeden z najsilniejszych wokali, jakie słyszałam, ale to jest wariatka i będziecie mieli z nią naprawdę ciężki orzech do zgryzienia". I nie myliła się, i w jednym, i w drugim. Ale artyści są nienormalni. Nie ukrywajmy tego, my jesteśmy do tego, by dostarczać publice jakichś wrażeń, ale przede wszystkim wyróżniamy się na tle innych ludzi, dlatego przecież jesteśmy artystami.

Naprawdę chciała Pani zostać psychologiem klinicznym?

Oczywiście. Dostałam się na studia, nawet je zaczęłam, ale uciekłam do Tel Awiwu.

Czemu?

Bo nie miałam czasu studiować, musiałam pielęgnować miłość.

I wypielęgnowała ją Pani?

Tak, nawet całkiem dobrze, bo zakończyła się małżeństwem, no ale że nie wszystkie nie kończą się rozwodami... No na to już nie mamy zbyt wielkiego wpływu.

Przyciąga Pani mężczyzn? Na pewno przyciąga plotkarskie portale, zaglądające pod kołdrę Pani i Radka Majdana czy Pani i Nergala.

To jest tylko i wyłącznie moja decyzja. Jak nie chcę, żeby ktoś pisał i wiedział o tym, z kim jestem, to nie wie. Tak jak teraz. A jak chcę, to wie. A wtedy chciałam. Byłam młoda, miałam dwadzieścia parę lat, wydawało mi się, że obnoszenie się z uczuciem jest naturalne.

Dzisiaj już by Pani tego nie zrobiła?

Nie i nie robię. Ale żeby było jasne - wcale tego nie żałuję. Po prostu kolejna lekcja.
Zanim trafiła Pani do sądu za naprutych gości z Biblii, wspierała Pani jedną z parafii w Polsce, dając sporo pieniędzy na działania charytatywne. Co się stało?

Byłam bardzo wierzącą osobą, ale wszystko się zmienia. Nie da rady pielęgnować w sobie wiary w momencie, kiedy ludzie, którzy powinni dawać świadectwo tej wiary, tego nie robią.

Ma Pani na myśli księży? Że nie są dobrym przykładem dla wiernych?

Nie analizuję tego w ten sposób. To, co jest dla mnie w jakikolwiek sposób puste, przestaje mieć dla mnie znaczenie. Więc odcięłam się od tego. Szukam głębszej ideologii.

Ale po poważnej operacji kręgosłupa i wynikającej z niej przerwie w pracy scenicznej, powiedziała Pani: "może Bóg tak chciał".

Przecież ja napisałam milion piosenek o Bogu i dla Boga. Teraz, jak je czytam, to rzeczywiście też mnie to zaskakuje, ale tak jak mówię, moja metamorfoza to nie jest efekt przemyśleń wynikających z wietrzącej spisek natury. Nie usiadłam przy kominku i nie stwierdziłam nagle "Bóg nie istnieje, bo coś mi się nie zgadza, że ta arka Noego tyle pomieściła". Wyniknęło to tylko i wyłącznie z procesów, które mnie zniechęciły, w jakiś sposób zastraszyły, na siłę wmawiały swoje racje, nie dając przestrzeni na własną zadumę… ba! Karząc mnie nawet za nią i tak dalej, i tak dalej.

Są momenty, kiedy chciałaby się Pani zatrzymać? Dać sobie trochę oddechu?
Cały czas daję sobie trochę oddechu. Nie jestem pracoholiczką, wręcz przeciwnie, mam świetnie wyważone proporcje w swoim życiu. I nie jestem też zmęczona, nie przelało mi się to. Nadal odczuwam wielką przyjemność z tego, co robię.

Mimo blisko setki nagród?

Rzeczywiście dostałam ich dużo, szczególnie biorąc pod uwagę, że kiedy wydałam pierwszą płytę - z Virgin - miałam 18 lat.

Jest Pani pyskata.

Tak. Bardzo.

Wobec tych, którzy Panią wkurzają?

Tak, i zawsze z uśmiechem na twarzy. Ale mało ludzi ma odwagę, żeby podjąć wyzwanie jakiejkolwiek konwersacji ze mną. Ludzie się boją prawdy, wolą lawirować między swoimi "faktami" niż podjąć rozmowę, która być może ujawni ich mankamenty. A ja mam dystans do siebie i lubię to robić.

I nie tylko Pani pyskuje, ale też śmieje się z siebie.

Już mówiłam, mamy rodzinnie czarne poczucie humoru.

I nigdy nie miała Pani chwili zwątpienia? Albo chociaż złości na ludzi?

Oczywiście, że miałam. Za każdym razem tak jest, ale za chwilę złość przechodzi w świadomość, że mam dużo szczęścia. Pochodzę z małego miasta. Nigdy nie miałam żadnych układów. Nie miałam też budżetu, który pozwoliłby mi się wybić. Wszystko osiągnęłam ciężką pracą i jak o tym sobie myślę, to wiem, że mam bardzo dużo szczęścia, bo mogę robić to, co chcę. Mogę sobie wstać o 12 w południe. Mogę posłuchać od swoich fanów, jak bardzo dużo zmieniłam w ich życiu i jak bardzo mnie kochają. Mogę wyjść na scenę ubrana tak, jak tylko chcę i robić to, co kocham - śpiewać. I to daje mi dużo satysfakcji.

W Ciechanowie powstanie Pani rzeźba. To też jest powód do satysfakcji? I czyjej - Pani czy rodziców?

Moi rodzice cieszą się ze wszystkiego, co udaje mi się osiągnąć. A rzeźba... mam niezłą, jak patrzę w lustro.

Ale nie ucieszą się z wnuków - powiedziała Pani, że nie urodzi dziecka.

Bo jestem zdeklarowany antydziecior.
Antydziecior? Ciekawe słowo.

Dzieci mnie bardzo lubią.

I mówią do Pani "ciociu Dodo"?

Dokładnie tak. I ciągną do mnie kolejkami, to niesamowite. Ja też je lubię, na jakiś czas. Lubię je obserwować i rozmawiać z nimi, szczególnie jeśli są błyskotliwe i mają swoje, nienasiąknięte dorosłymi naleciałościami podejście do życia. Ale jestem na tyle nieobliczalną osobą, że unieszczęśliwiłabym własne dziecko. Mam możliwość wynajęcia dziesięciu nianiek, urodzenia, zrobienia sobie super PR, wydania płyty z kołysankami i wyjechania na tournée z wózkiem pod pachą ochroniarza. Tylko że to jest bez sensu. Po co rodzić dzieci, które będą nieszczęśliwe?

Ale Pani była samodzielna - wyjechała do Warszawy, mając tylko 13 lat.

Mama do tej pory łapie się za głowę, jak mogła mi na to pozwolić, ale to już trochę po czasie... Swoją drogą to była naturalna kolej rzeczy: od 12. roku życia jeździłam do Elżbiety Zapendowskiej raz w tygodniu na lekcję śpiewu do Warszawy z Ciechanowa. Rok później dostałam się do teatru, jeździłam na spektakle i to już było bardzo uciążliwe. Zdecydowaliśmy z rodzicami, że przeniosę się i zacznę liceum w Warszawie.

Była Pani grzeczną uczennicą?

Nie, wyrzucono mnie z internatu.

Za palenie papierosów? Przychodzenie po nocy?

Przychodzenie po nocy i inne rzeczy.

Nauczyciele dzisiaj wspominają Panią jako diabła wcielonego czy symbol sukcesu?

Trzeba byłoby ich zapytać, raczej pewnie jako niepokorną osobę, ale ja byłam bardzo dobrą uczennicą. Miałam okropne oceny z zachowania, ale byłam świetną uczennicą i lubiłam się uczyć.

Sława Pani nie przytłacza?

Myślę, że człowiek się przystosowuje stopniowo. Zanim wygrałam pierwszy festiwal, minęło wiele czasu, mieliśmy już jedną płytę, później zaraz drugą, kawał ciężkiej pracy włożonej w każdy dźwięk. A na swoje zdjęcie na pierwszej okładce też musiałam zapracować na scenie. Nie dostałam tego w prezencie. Już nawet nie chcę, żeby mnie chwalono, bo przyzwyczajona jestem do tego, że chwalę się sama, ale fajnie by było, by do ludzi docierała choć prawda na mój temat, nawet szczątkowa, ale prawda, a nie zmanipulowane "fakty". A wtedy publiczność rzetelnie, swoim rozumem, będzie mogła ocenić sytuację taką jaka jest.

Chyba się Pani do czegoś przyznam.

Do czego?

Zyskuje Pani przy bliższym poznaniu. Opinię ma Pani fatalną, a tu spora niespodzianka.

Wiem, zresztą, gdyby było inaczej, nie powiedziałaby mi pani tego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Doda: Jestem pyskata. Bardzo. Ale zawsze z uśmiechem na twarzy... (ROZMOWA) - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska