9-letni Pawełek - bo pewnie tak mówili rodzice - miał to szczęście, że mieszkał w pałacu. W pałacu w Szczodrem (gmina Długołęka), a właściwie w tym, co zostało z wielkiego kompleksu pałacowego, który swego czasu nazywano "polskim Windsorem". Właśnie tam w październiku 1983 roku na zgrupowanie przed meczem eliminacji mistrzostw Europy z Portugalią przyjechała reprezentacja Polski Antoniego Piechniczka.
- Na tamte czasy to był bardzo dobry ośrodek. Tak się złożyło, że reprezentacja zamieszkała w tym samym budynku, co moi rodzice. Oni poznali kogoś ze sztabu szkoleniowego Piechniczka i potem przedstawili mu mnie - opowiada o początkach swojej fascynacji piłką.
Warto przy tej okazji wspomnieć o samym spotkaniu na Stadionie Olimpijskim. Polska przegrała z Portugalią 0:1, a kibice... wiwatowali na cześć rywali. Chodziło o to, żeby ekipa z Półwyspu Iberyjskiego awansowała na mistrzostwa Europy kosztem ZSRR. Tak faktycznie się stało.
Pierwszym ligowym spotkaniem, jakie Paweł Jasiewicz widział na własne oczy, był mecz WKS-u z Widzewem. - Z jednej strony Włodzimierz Smolarek, z drugiej Waldemar Prusik - wspomina.
Lata mijały, a fascynacja Śląskiem trwała. No i los tak szczęśliwie sprawił, że w dorosłym życiu Paweł jest bliżej wrocławskich piłkarzy niż przeciętny kibic. Trochę pomaga mu w tym praca. Nasz bohater jest bowiem kierownikiem serwisu jednej z samochodowych marek, z którymi Śląsk współpracuje. Paweł podkreśla jednak, że zawsze oddziela swoją pasję od biznesu.
- Tak się złożyło, że gdy Sebino Plaku trafił do Wrocławia, był tu zupełnie sam. W miarę możliwości pomagałem mu w różnych sprawach i tak się zaprzyjaźniliśmy. Jest ostatnio trochę krytykowany, ale wierzę, że wkrótce odpali - mówi Paweł. Dobrze zna się też z człowiekiem, który dał Śląskowi ostatnie mistrzostwo. - Rok Elsner to bardzo inteligentny facet. Zna pięć języków, można z nim porozmawiać o wszystkim. Dobre kontakty mam też z Mariuszem Pawelcem i Rafałem Gikiewiczem, który kiedyś odwiedził nas nawet w domu - opowiada Jasiewicz.
Piłkarską pasją udało się Pawłowi zarazić rodzinę, chociaż by to zrobić, trzeba było użyć podstępu. Przynajmniej w przypadku żony Magdy. - Obiecałem jej, że za każdy wygrany mecz Śląska dam jej 100 zł - uśmiecha się Paweł. - Ostatnio nie było tego dużo - nieco uszczypliwie dorzuca małżonka, ale z mężem dzielnie na stadionie się pojawia.
Oczywiście państwo Jasiewiczowie na mecze zabierają syna, 6-letniego Julka, który piłkę kocha szczerze, i to bez stówek od taty. Zresztą już dwa razy zdarzyło mu się wyprowadzać wrocławskich zawodników na murawę Stadionu Wrocław. Sam też oczywiście kopie piłkę w GKS-ie Mirków. To klub, w którym dzięki pasji miejscowych trenuje 70 dziewcząt i chłopców. - Szacunek dla tych ludzi, którzy swój czas poświęcają tym dzieciakom, żeby mogły trenować. Zajęcia prowadzą studenci, czasem odwiedza nas dr Ewa Bieć z wrocławskiej AWF. Wielką rzecz robi też Mariusz Kowalski, dyrektor szkoły w Długołęce, bo dzięki niemu mali piłkarze mogą zimą dwa razy w tygodniu trenować w sali - zaznacza Paweł Jasiewicz. Za takie działania to szacuneczek i od nas.
________________________________
Dołącz do Rodziny Śląska!
Czekamy na wasze historie i zdjęcia związane ze Śląskiem Wrocław.
[email protected] lub tel. 71 3748 199
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?