Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od zmierzchu do świtu

Jacek Antczak
Piotr i Sylwia nocnymi markami zostali dwa lata temu
Piotr i Sylwia nocnymi markami zostali dwa lata temu Janusz Wójtowicz
Ania z Maciejem poznali się między działem konserw i alkoholi i od lat rzadko wychodzą ze sklepu. Za to nastolatki wpadają tu na chwilę - na kolację. Byliśmy o 3.15, na nocnych, przedświątecznych zakupach w hipermarkecie.

Wybija północ
Sylwia wybiera herbatę, Piotr kawę. To pierwsze produkty, które lądują w ogromnym koszyku. Półtorej godziny później, około 1.15, gigantyczną górę zakupów zwieńczą płyny do płukania i czyszczenia. No, chyba że stojąc pod napisem "Hit Wielkanocy" (tylko dlaczego "5-kilowy proszek Bryza"?) pani psycholog z wrocławskiej poradni i jej małżonek pracujący w prywatnej firmie przypomną sobie o lodach albo piwie.

Jedno jest pewne. W nocy z piątku na sobotę, wydali fortunę, a przynajmniej kilkaset złotych.
- Ale zaopatrzyliśmy się na co najmniej miesiąc - uśmiecha się ciepło Sylwia w najchłodniejszym miejscu ogromnego supermarketu. Na mrożonkach. W obrębie 100 metrów (chłodnie z pizzami i rybami oraz pasaż pieczywa) poza tą parą nie ma żywej duszy. No, może poza wróblami, które gromadką przyfrunęły pod pojemnik z bułkami (z firmowej piekarni) i spokojnie dziobią okruchy. To też nocni klienci współczesnej świątyni handlu.

- To prawda, nocne zakupy są trochę asocjalne - fachowo tłumaczy klientka psycholog.
- Ale za to, jakie utylitarne. W sklepie nie ma kolejek, na mieście korków. To, co w dzień zabrałoby nam dwie godziny, tu robimy dwa razy szybciej - dodaje Piotr.

Nocnymi markami zostali dwa lata temu ("Przychodzimy nocą na zakupy od czasu, gdy jesteśmy parą" - śmieją się). Z prostego powodu. Mieszkali przy Długiej - dwie minuty drogi od najstarszego hipermarketu we Wrocławiu. Wpadali tu rankami albo wieczorem, jak do osiedlowego sklepiku. Wyprowadzili się na Gaj (jakieś 10 kilometrów od sklepu), ale sentyment pozostał.

1.30 - Kolacja dla czwórki
Parking przed marketem. Zwykle stoi tu z tysiąc samochodów. Teraz może piętnaście. Głównymi drzwiami wychodzi energicznym krokiem człowiek, wyglądający jak agent Biura Ochrony Rządu. Rozgląda się i mówi coś do mikrofonu przyczepionego za uchem. Chyba... "Czysto".
- Proszę wybaczyć, nie mogę nic powiedzieć - zastrzega i dodaje. - A tak prywatnie? Rozglądam się, bo czasem małolaty popijają piwo przed sklepem. Ale tym razem jest spokój.

Tym razem czwórka małolatów, zupełnie trzeźwych, przysiadła wokół samochodu. Jedzą obiadokolację. Właśnie wyszli z zakupów.
- 7 złotych 93 grosze - z dumą pokazują paragon, pogryzając bagietki. - I za to najedzą się cztery osoby. I jeszcze w tym jest napój.
Zrzucili się na nocny posiłek, po trudach rajdu po mieście w poszukiwaniu "atrakcyjnych możliwości spędzenia wieczoru".
- Ale dzisiaj nuda. Ten piątek był słabo splanowany. No to zjechaliśmy na posiłek - krytykują się nastolatki Olek, Marcin, Adam i Łukasz.

Szef ochrony znów odmawia wypowiedzi.
- A tak prywatnie? Noc to wymarzona pora na zakupy dla taksówkarzy i kierowców MPK.
No i dla zmęczonego stoczniowca. Codziennie między 3.00 a 3.15 stałym klientem marketu jest pracownik pobliskiej stoczni rzecznej.

Choć ochroniarz konsekwentnie odmawia opowieści o niezwykłych sytuacjach w nocnym sklepie, dowiaduję się "tak prywatnie", że kiedyś zaniepokoił go klient, który o 5 rano jak burza wpadł do sklepu i biegł przez całą alejkę. Po kilkunastu sekundach pędził jak sprinter do kasy z... kartonikiem mleka.

Pytany o tę przyczynę tak pilnego zakupu odparł, że... jego żona jest w ciąży i czuła, że musi się natychmiast napić mleka.
- Kiedyś żona szwagra miała tak samo, tylko z ciemnym piwem - opowiada "już zupełnie prywatnie". - Ale to było trzydzieści lat temu. Wtedy i ciemne piwo było rarytasem, i nocny sklep był naprawdę tylko jeden, za to kultowy - na Dworcu Głównym. Cały Wrocław tam się spotykał.

2.45 - Skok po bikini
10 jajek, 2 energetyczne tigery i maślanka. Paweł i Łukasz zakupy zmieścili w małym koszyku.
- Ale jeszcze idziemy na stoisko alkoholowe - zastrzegają. - Jak to, dlaczego? Przecież jest piątek, trzeba go fajnie zakończyć - informują. Choć nieprecyzyjnie, bo już jest sobota. Paweł studiuje na politechnice, Łukasz jest dyplomowanym (po Akademii Muzycznej) perkusistą. Rockowym. Gra we wrocławskiej kapeli o angielskiej nazwie.

- Ostatnio jest job, jest granie, są koncerty i nowe kawałki - tłumaczy Łukasz sekrety branży, wybierając maślankę dolnośląskiej produkcji. Nie zdążyłem zapytać wielbicieli nocnej jajecznicy, czy chodzi o akcję "kupuj lokalne produkty w kryzysie", ponieważ studenci udali się po trunki.
Na kosmetykach 50-latek wybiera dezodorant, a przy stoisku z gazetami o jakieś 20 lat młodszy mężczyzna, od blisko pół godziny przez nikogo nieniepokojony robi prasówkę. Zaczytany nie zauważa, że przy stojaku ze strojami kąpielowych buszują dwie dwudziestolatki.

- Jesteśmy po pracy, wcześnie rano jedziemy do aquaparku, a Kasia nie ma stroju - tłumaczy zawstydzona Monika. Dziewczyny właśnie obejrzały sobie kilka filmów. Pracują niedaleko stąd, w multipleksie. Monika wybrała czarno-białe bikini. Jeszcze nikt nie był dziś w nocy w przymierzalni.

Nocną zmianą kieruje 26-letni Maciek Młoczyński. Spędza tę noc z żoną, Anią. Zresztą wszystkie noce w Tesco spędzają razem. Nie tylko noce, dnie również.
Poznali się kilka lat temu gdzieś między działem konserw a alkoholi. Na tym pierwszym Ania szefuje do dziś. Maciej od alkoholi zaczynał.

Oboje wiedzą chyba wszystko o supermarketach. Maciej pracuje we wrocławskim od 19. roku życia. Ale miał przerwę. Wyjechał do Anglii. Tam pracował w... Tesco. - Właściwie niczym się sklepy nie różnią, poza tym że tam klienci płacą funtami. Anglicy też w nocy robią zakupy. I też przed świętami na takie sprawunki wybiera się ich znacznie więcej - opowiada szef zmiany kierujący robotą kilkunastu osób, które "towarują" półki marketu.

W środku nocy jest ich na hali o powierzchni 8 tysięcy metrów kwadratowych znacznie więcej niż klientów. Panie układają kawę, metkują towary, mężczyźni jeżdżą po salach wózkami wypełnionymi towarami. Tylko około godz. 1.30 na kilkanaście minut robi się strasznie pusto i cicho (w nocy w sklepie muzyczka nie gra, lektor nie mówi o promocjach, światła są przygaszone). Załoga schodzi na przerwę. Pracują tylko dwie kasjerki. Przy nich... kolejka (tzn. po dwóch, trzech klientów przy kasie).

Pojedynczy kupujący ukryci są między regałami.
- Bo jeszcze tydzień do świąt. Bezpośrednio przed, nawet w środku nocy będzie tu niezły gwar - zapewnia Anna Młoczyńska, która pracuje w tym miejscu od 13 lat. Na początku ten supermarket był hitem w podwójnym znaczeniu. Po pierwsze, wówczas tak się nazywał. Po drugie, był pierwszym i jedynym w mieście wielkopowierzchniowym sklepem.
- Lubię tę pracę, lubię handel - tłumaczy Anna, dodając, że anonimowość i bezduszność takiej wielkiej placówki to stereotyp. - Mamy wielu stałych klientów, którzy przychodzą, żeby się wygadać, szczególnie nocą. Pewien pan, emeryt, przychodzi codziennie punktualnie o 5 rano po bułeczki i opowiada nam całe swoje życie. Zupełnie jakby to był jego ukochany, osiedlowy sklepik. Z kolei pewna starsza pani przychodzi po jeden, jedyny produkt. Tyle że codziennie wybiera inny. Zawsze coś wypatrzy w promocji.

Anna i Maciej robią zakupy o 6 rano. Gdy kończą zmianę. Na ich ślubie w pobliskim kościele była cała załoga hipermarketu, włącznie z dyrekcją. Dostali prezenty, ale nie był to wielki kosz wypełniony produktami. Odtąd kierownictwo idzie im na rękę - mają wspólne dyżury w supermarkecie. I wspólne wolne dni.

4.55 - Z Londynu na pierogi
- Gdzie mieszkamy? Pod Carrefourem - uśmiechają się pan Krzysztof i pani Kasia, wrocławscy prawnicy. - Ale pracujemy, tak jak wszyscy w tych czasach, od rana do nocy i na zakupy w pobliskim markecie nie ma czasu. W nocy, jak się skończą zapasy, można zostawić dziecko z babcią i przyjechać zaopatrzyć dom. Zresztą nocą jedziemy tu kilka minut - dodają.

Ich wózek wygląda imponująco: zgrzewki jogurtów, śmietany, cukru. Mięsa i ryb starczy na kilka obiadów.
- Dużo, dużo, ale to się tylko tak wydaje, damy radę, przecież idą święta - usprawiedliwiają się trochę. - Poza tym o tej godzinie spada czujność.

Mimo to Krzysztof zatrzymuje się obok reklamy najnowszego Bonda. Przegląda w koszu pełnym filmów DVD, czyta nawet opis akcji jakiejś sensacji (wiadomo, prawnik).
- W nocy nie trzeba zakupów robić w biegu, parę minut w tę czy w tę nie ma znaczenia - tłumaczy.

Obok przechodzi para z małym koszykiem.
- Właśnie przyleciałem z Londynu i musiałem natychmiast przyjść po coś ludzkiego do jedzenia - wyjaśnia Andrzej, z koszyka którego wystają pierogi "Od Jędrusia".
Konstruktor maszyn, na co dzień pracuje we Wrocławiu, ale jego firma wysyła go raz w miesiącu - na tydzień - do brytyjskiej siedziby firmy. Wszystko byłoby OK, tylko to tamtejsze jedzenie.

Noc, nie noc, po powrocie chce się zjeść coś swojskiego. A wrocławski hipermarket, choć też brytyjski, nie oferuje przecież Polakom bekonu. Partnerka Andrzeja, Beata, spaceruje po sklepie tylko z wypatrzonym na początku doniczkowym kwiatkiem.
- Na metce napisali, że to narcyz, ale gdzie tam, zdecydowanie żonkil. Prawda, że śliczny?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska