Pracownicy byli bici, wożeni do pracy w bagażniku samochodu osobowego, a nawet traktowani przez szefa jak służący. Gdy nie było pracy na budowie, musieli myć samochód szefa i sprzątać mu mieszkanie.
Tak wynika z ustaleń miejscowej prokuratury. Kilka dni temu właściciel firmy, Grzegorz Sz., został oskarżony między innymi o znęcanie się nad swoimi pracownikami. I to - jak twierdzą śledczy - ze szczególnym okrucieństwem.
Grzegorz Sz. od lipca ubiegłego roku jest aresztowany. Nie przyznaje się do zarzutów, które stawia mu prokuratura.
Jak wynika z dowodów zebranych przez śledczych, wraz ze szwagrem Radosławem O. bili i wyzywali pracowników, kiedy uważali, że ci źle albo za wolno pracują.
Codziennie około godz. 5 rano przyjeżdżali do domów swoich pracowników i samochodami zabierali ich na plac budowy. Jeśli w aucie nie było miejsca, to pracownicy byli pakowani do bagażnika. W ten sposób podróżowali na przykład spod Wołowa do Bielan Wrocławskich.
Jeden z pokrzywdzonych został tak skatowany, że ze złamaną ręką trafił do szpitala. Był bardzo zastraszony - dopiero po kilku miesiącach zdecydował się opowiedzieć prokuraturze, jak do tego doszło.
Ta wstrząsająca historia zaczęła wychodzić na światło dzienne w lipcu ubiegłego roku. Wtedy dwaj pracownicy firmy z Wołowa uciekli od Grzegorza Sz. Zatrudnili się w firmie budowlanej w Warszawie. Ich były pracodawca zorganizował pościg. Ustalił, że jeden z jego robotników kontaktuje się z uciekinierami. Pobił go, zamknął na noc w komórce i zmusił do udziału w prowokacji.
Zastraszony pracownik dzwonił do kolegów w Warszawie, mówiąc, że też chce przyjechać do nich pracować. W rzeczywistości do Warszawy przyjechał w towarzystwie Grzegorza Sz. i jego szwagra. Jeden z uciekinierów - którego znaleźli w mieszkaniu wynajętym w domku pod Warszawą - był bity i kopany. Właśnie wtedy złamali mu rękę.
Do jego kryjówki weszli przez okno, bo warszawski pracodawca nie chciał ich wpuścić do środka. Zamierzał nawet wykupić więźniów.
- To sprawa honoru - miał usłyszeć od Grzegorza Sz. - Jestem twardy. Nie pozwolę, by mi ludzie uciekali z pracy.
Uciekinierzy zostali jednak zapakowani do samochodu i odwiezieni do Wołowa. Ten ze złamaną ręką trafił do szpitala.
O całej sprawie prokuraturę zawiadomił urząd pracy. Na skargę przyszła tam matka dwóch prześladowanych braci zatrudnionych w firmie Grzegorza Sz.
Pracodawca został aresztowany 19 lipca. Tuż po posiedzeniu aresztowym próbował uciekać. Wykorzystał nieuwagę konwojujących go funkcjonariuszy i wyskoczył przez okno z gmachu komendy w Wołowie. Ze złamaną nogą dotarł aż do szpitala we Wrocławiu. Tu znaleźli go policjanci.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?