Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Walter Mosley: Ulubiony pisarz Clintona

Marta Wróbel
Z amerykańskim pisarzem Walterem Mosleyem z okazji wznowienia w Polsce jego debiutanckiego kryminału o sprawach rasowych, oparach LSD i o tym, jak to jest, być murzyńsko-żydowskim hipisem rozmawia Marta Wróbel.

Pana matka była rosyjską Żydówką, a ojciec Afroamerykaninem. To ciekawa mieszanka, biorąc pod uwagę żydowsko-murzyńskie animozje w Stanach. Czytałam kilka artykułów rozważających, czy Walter Mosley jest żydowskim, czy afroamerykańskim pisarzem. Nie drażnią Pana te próby zaszufladkowania na siłę?

Drażnią, ale musimy sobie wyjaśnić kilka rzeczy. W USA możesz być pół krwi kimś tam i pół krwi kimś tam jeszcze, ale jeśli wyglądasz bardziej jak czarny, jesteś postrzegany jak czarny. Kropka. W dzieciństwie obchodziłem z rodziną mamy żydowskie święta, znam dobrze tę kulturę i czuję się jej częścią, ale mam ciemną skórę. To dlatego w przeszłości policja zatrzymywała mnie bez powodu na ulicy - mam też takie doświadczenia. Moi bohaterowie mają więc z reguły ciemną skórę. Łatwo mi się o tym pisze i identyfikowanie kogoś tylko na podstawie jednej części tego, kim jest, mnie nie dziwi. Kiedy Niemcy prześladowali Żydów, Żydem dla nich był każdy, kto miał choćby domieszkę tej krwi. Mówię teraz o mentalności, nie porównuję dzisiejszej sytuacji Afroamerykanów w USA do nazizmu.

Easy Rawlins - bohater Pana kryminałów - jest weteranem II wojny światowej. Pana ojciec też był w armii. Czy to inspiracja dla postaci detektywa?

Mój ojciec też kiedyś zadał mi to pytanie. Odpowiedziałem, że niewielka to inspiracja. On nigdy nie walczył, był w latach czterdziestych ubiegłego wieku urzędnikiem państwowym w posegregowanej na czarnych i białych armii. Rzeczywiście, akcja pierwszej powieści o Easym toczy się w tym czasie, w Los Angeles, gdzie się wychowałem, ale na tym kończą się podobieństwa.

Jak wyglądało Pana dzieciństwo w Los Angeles w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych?

Moi rodzice, ze względu na uprzedzenia rasowe, mieli problem z zawarciem małżeństwa. Ja wychowałem się wśród czarnych, w przyjaznym otoczeniu. Kiedy miałem kilka lat, powiedziałem tacie, że "wszyscy ludzie, których znam, są czarni oprócz mamy i obcych w telewizji" (śmiech). Rodzice chronili mnie przed ulicznymi zamieszkami. Bliższa i dalsza rodzina wyprawiała przyjęcia przed domem, sąsiedzi siedzieli na zewnątrz i grali w szachy. O walce o równouprawnienie, Martinie Lutherze Kingu i Malcolmie X usłyszałem dopiero później.

Studiował Pan politologię, a zadebiutował dopiero w wieku 34 lat. Dlaczego tak późno?

Po skończeniu liceum właściwie nie wiedziałem, co chciałbym w życiu robić. Studiowałem przez chwile nauki humanistyczne w Goddard College w stanie Vermont. Potem podróżowałem po USA. Miałem wtedy długie włosy i byłem żydowsko-murzyńskim hippisem (śmiech). Kiedy skończyłem politologię, przeprowadziłem się do Nowego Jorku. Tam zacząłem tworzyć krótkie opowiadania i zapisałem się na kurs pisania na uniwersytecie w Harlemie. Moją mentorką została irlandzka pisarka Edna O'Brien, która zauważyła mój talent i zachęciła do napisania pierwszej powieści.

Podczas Międzynarodowego Festiwalu Kryminału, który zakończył się dwa tygodnie temu we Wrocławiu, odebrał Pan Honorową Nagrodę Wielkiego Kalibru. To miłe uczucie?
I bardzo ciekawe. Poczułem się trochę tak, jakbym wrócił do domu, w którym nigdy wcześniej nie byłem. Przecież część mojej rodziny pochodzi z tej części Europy.

W Polsce ukazuje się wznowienie Pana debiutanckiej książki z 1990 roku, a w Stanach Zjednoczonych niedawno wyszła dwunasta już po-wieść "Little Green", której bohaterem jest Easy Rawlins. Dlaczego zdecydował się Pan wrócić do jego postaci aż po sześciu latach przerwy?

Przestałem o nim na jakiś czas pisać, bo nie chciałem, żeby się czytelnikom znudził. Zająłem się więc pisaniem innych książek. Stwierdziłem jednak, że po takim czasie mogę do niedokończonych spraw Easy'ego wrócić. A lata sześćdziesiąte w Los Angeles, gdzie toczy się akcja także tej powieści, były przecież i ciekawe, i niebezpieczne. Szczególnie ta, ogarnięta hippisowskimi ideami, część miasta, nad którą unoszą się opary LSD. Easy dowiaduje się, że miłość jego życia wyszła za mąż za kogoś innego, szuka syna swojego przyjaciela, a ponadto musi rozwikłać zagadkę pewnego morderstwa. Ma dużo spraw na głowie.

Pana książki sprzedały się w milionach egzemplarzy na całym świecie i zostały przetłumaczone na wiele języków. Dla fanów Easy'ego Rawlinsa z innych niż Stany Zjednoczone krajów kolor jego skóry może się nie liczyć. Porozmawiajmy jednak chwilę o tym, jakie znaczenie ma to w USA. Prócz, bardzo popularnych w latach siedemdziesiątych pełnych przemocy filmów nurtu blaxploitation, książek Donalda Goinesa czy komiksów typu "Blade", bardzo mało w amerykańskim filmie czy literaturze jest silnych, czarnoskórych bohaterów, niezależnych w żaden sposób od białych.

Komiksów z tego typu bohaterami, prócz "Blade'a", jest dużo. W literaturze opisywał ich dla przykładu Langston Hughes (pisarz i poeta, lider Renesansu Harlemu - ruchu, który narodził się w latach dwudziestych ubiegłego wieku w Nowym Jorku i promował afroamerykańską kulturę - przyp. M.W.). To ciekawe, że mamy XXI wiek, a ja wciąż jestem jednym z niewielu, którzy piszą o czarnoskórych, silnych, dominujących postaciach. Dlaczego tak się dzieje? Bo Ameryka się ich po prostu boi. Czasami ich też nienawidzi i czuje się z ich powodu winna.

Kiedy w 1967 roku William Styron napisał "Wyznania Nata Turnera" - historię przywódcy największego powstania niewolników w dziejach amerykańskiego Południa, za którą dostał Nagrodę Pulitzera - najpierw miał problemy z jej wydaniem, potem czarni stwierdzili, że książka jest rasistowska, a biali zakazali czytania jej swoim dzieciom. Wydawać by się mogło, że te czasy daw-no mamy już za sobą.

Relacje rasowe w USA wciąż są napięte. Easy'ego Ameryka polubiła, bo jest czarny, ale stosuje przemoc tylko wtedy, kiedy to konieczne. Poza tym to rodzinny facet. Do tego nie udaje, kiedy nie trzeba, że jest najmądrzejszy i najsilniejszy w towarzystwie. Wie jednak, jak przechytrzyć przeciwnika. Zupełnie jak Muhammad Ali w słynnej walce z George'em Foremanem, która odbyła się w 1974 roku w Zairze. Po prostu był sprytniejszy.

Czy to dlatego Easy'ego pokochała też biała Ameryka? Były prezydent USA Bill Clinton powiedział, że jest Pan jednym z jego ulubionych pisarzy. Może coś takiego jak biała Ameryka nie istnieje?

Trudno mi dziś odpowiedzieć na to pytanie. Kiedy Clinton wspomniał o mnie w jednym z wywiadów, każdy dziennikarz w Stanach dowiedział się, kim jest Walter Mosley. Nigdy nie stałem się tak popularny, jak na przykład Tom Clancy, ale nie mogę narzekać. Na pewno wiele osób usłyszało o moich książkach, kiedy do kin weszła ekranizacja "Diabła w niebieskiej sukience" z Denzelem Washingtonem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska