Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kardynał Gulbinowicz. Oto Henryk zwany Cierpliwym

Katarzyna Kaczorowska
Kardynał Gulbinowicz świętuje 90 lat
Kardynał Gulbinowicz świętuje 90 lat fot. Tomasz Hołod
W Białymstoku nazywali go Henrykiem Cierpliwym. We Wrocławiu dał się poznać jako prawdziwy mąż stanu. O kardynale Henryku Gulbinowiczu, który świętuje swoje dziewięćdziesiąte urodziny, nie tylko urodzinowo pisze Katarzyna Kaczorowska.

Henryk Gulbinowicz
Urodził się 17 października 1923 w Wilnie. W 1944 został przyjęty do Arcybiskupiego Wyższego Seminarium Duchownego w Wilnie. Święceń prezbiteriatu udzielił mu 18 czerwca 1950 w Białymstoku arcybiskup metropolita wileński Romuald Jałbrzykowski.

W latach 1951-1955 odbył studia w zakresie teologii moralnej na Wydziale Teologicznym Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. W 1953 uzyskał licencjat na podstawie pracy "Problem niewolnictwa u św. Ambrożego", a studia ukończył z doktoratem na podstawie dysertacji "Zagadnienie niewolnictwa, własności i pracy w pismach św. Ambrożego".
W latach 1956-1959, był wikariuszem parafii prokatedralnej w Białymstoku. W tym czasie przy kościele św. Rocha zorganizował duszpasterstwo dla studentów Akademii Medycznej.

Od 1959 do 1970 był pracownikiem Wyższego Seminarium Duchownego "Hosia-num" w Olsztynie. W latach 1960-1962 był prefektem ds. wychowania, w latach 1962-1963 wicerektorem, w końcu w latach 1963-1970 pełnił urząd rektora tego seminarium.

12 stycznia 1970 papież Paweł VI mianował go administratorem apostolskim części archidiecezji wileńskiej w granicach Polski z siedzibą w Białymstoku i biskupem tytularnym Acci. Urząd objął kanonicznie 17 stycznia 1970. 8 lutego 1970 otrzymał święcenia biskupie i odbył ingres do prokatedry Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Białymstoku. Konsekracji dokonał kardynał Stefan Wyszyński, prymas Polski. Jako zawołanie biskupie przyjął słowa "Patientia et caritas" (Cierpliwość i miłość).
15 grudnia 1975 został mianowany, a 3 stycznia 1976 prekonizowany arcybiskupem metropolitą wrocławskim. Archidiecezję objął kanonicznie 12 stycznia 1976, zaś ingres do archikatedry św. Jana Chrzciciela we Wrocławiu odbył 2 lutego 1976.
Powołał dolnośląskie pismo katolickie "Nowe Życie" oraz Katolickie Radio Rodzina. W 1981 założył Arcybiskupi Komitet Charytatywny z zadaniem opieki nad internowanymi, więźniami i biednymi, a w 1990 Komitet ds. Pomocy Parafianom z terenu Związku Radzieckiego.

Dwukrotnie podejmował we Wrocławiu papieża Jana Pawła II w trakcie jego podróży apostolskich do Polski - w 1983 roku, po zniesieniu stanu wojennego oraz w roku 1997 na zakończenie 46. Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego. Od 2004 arcybiskup senior archidiecezji wrocławskiej. Kawaler Orderu Orła Białego.

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNYCH STRONACH:
Z raportu tajnego współpracownika ps. Głowacki dotyczącego opinii kardynała Stefana Wyszyńskiego na temat biskupa Henryka Gulbinowicza, Warszawa 23 stycznia 1970 roku: "Na temat bp. Gulbinowicza Wyszyński mówił do księży, że jest to młody i obrotny człowiek, mający dar łatwego kontaktowania się z ludźmi. Jest uprzejmy i taktowny".

Pięć lat później do Kazimierza Szablewskiego, w latach 1974--1982 szefa zespołu do spraw kontaktów roboczych ze Stolicą Apostolską przy ambasadzie po-lskiej w Rzymie, z Warszawy wysłano szyfrogram. "Spotkajcie się z Casarolim i przekażcie: Rząd wyraził zgodę na obsadę Wrocławia. Kandydatem jest biskup Gulbinowicz z Białegostoku. Wniesiono zastrzeżenia do kandydatury Jeża, który jest oceniany dobrze, ale jego odejście otworzyłoby niebezpieczeństwo konfliktów wokół obsady Koszalina. Nie jest to rozwiązanie najlepsze, ale chcieliśmy przerwać impas (...)".

Wielki Starzec

Listopad 1984 roku. W drzwiach rezydencji metropolity wrocławskiego stanęli Władysław Frasyniuk i Józef Pinior. Arcybiskup Henryk Gulbinowicz zaprosił ich na kolację. Mieli rozmawiać o tym, co zrobić z funduszami zdelegalizowanej Solidarności, które Pinior ukrył u arcybiskupa 3 grudnia 1981 roku, na 10 dni przed wprowadzeniem stanu wojennego. Metropolita zaproponował zamianę złotówek na dolary, ale zanim zaczął tłumaczyć szczegóły, wyszedł na chwilę z jadalni. Kiedy wrócił, miał w ręku wydanie "L'Espresso" z 16 września 1984 roku.

- Zobaczcie, jak o mnie piszą we Włoszech! "Grande Vecchio". "Wielki starzec" - to zdaje się jakieś określenie wielkiego bossa w mafii - arcybiskup był wyraźnie zadowolony z tego, jak nazwał go włoski dziennikarz Giancesare Flesca, choć pokręcił głową z dezaprobatą, że okazał się "paffuto", czyli "pyzaty".

Artykuł Giancesare Flesca, który ukazał się w wydaniu z 16 września, zatytułowany był "Krety Boga. Watykan i katolicy w ZSRR". Dziennikarz napisał w nim, że także Watykan ma swojego Wielkiego Starca (od-wołał się do postaci Wielkiego Starca z Gór, Hassana ibn-Sabbaha, przywódcy sekty asasynów, uważanej za pierwszą w historii grupę terrorystyczną).

"Oczywiście nie chodzi o terrorystę, ale o 60-letniego duchownego, anielskiego i pyzatego posiadacza nadzwyczajnego poczucia humoru, arcybiskupa Henryka Gulbinowicza, metropolitę Wrocławia. Oficjalnie jest tylko numerem 2 w hierarchii Kościoła katolickiego w Polsce, ale w rzeczywistości ważniejsze są jego nieformalne wpływy - został wyznaczony przez Wojtyłę do organizowania i koordynowania pracy ewangelizacyjnej Kościoła za żelazną kurtyną, przede wszystkim w tych republikach radzieckich, gdzie żyje 10 milionów katolików" - relacjonował włoskiemu czytelnikowi, podkreślając, że Gulbinowicz, tak jak Wielki Starzec, jest reżyserem strategii Kościoła w tej części świata, a za swoje inicjatywy odpowiada tylko przed Bogiem Ojcem i Papieżem Polakiem. Przed tym papieżem, który podczas swojego pontyfikatu stal się orędownikiem odrodzenia wiary w krajach realnego socjalizmu.

"Z terroryzmem monsignore Gulbinowicz ma wspólne tylko tajne reguły, a więc konspiracyjne zasady i życie pełne przygód, nie wolne od ryzyka". Flesca uznał też, że warto włoskim czytelnikom napisać, że zaledwie dwa tygodnie przed jego rozmową z metropolitą wrocławskim, podpalono mu samochód.

"Kiedy przyszli z milicji od Jaruzelskiego i obiecali mu, że wytargają winnych za uszy, odpowiedział: - Jacy winni? Dobrze wiecie, lepiej niż ja, że mój samochód zapalił się sam. Teraz opowiada tę historię ze swadą i talentem wielkiego gawędziarza nie przestając uśmiechać się ani na chwilę".

Samochód arcybiskupa został podpalony 19 maja, kilka miesięcy przed zabójstwem księdza Popiełuszki, w Złotoryi, gdzie ordynariusz pojechał na bierzmowanie.
Wysłannik z misją
Lato 1975 roku. Henryk Gulbinowicz od pięciu lat jest biskupem w Białymstoku. Jeszcze nie wybiera się do Wrocławia. Pojawiające się wśród purpuratów plotki zbywa śmiechem i drobnymi złośliwostkami. Na giełdzie potencjalnych następców kardynała Bolesława Kominka pojawia się nazwisko Józefa Glempa i Ignacego Jeża.

- Podczas jednej z sesji episkopatu któryś z biskupów pomocniczych diecezji pelplińskiej powiada do mnie: "To prawda, że ty idziesz" - tu użył bardzo niecenzuralnego słowa - "do tej diecezji?". Ja wtedy do niego: "Słuchaj, nie mam szans. Ty jesteś bliżej, lepiej znasz niemiecki" - czas pokazał jak bardzo ksiądz Gulbinowicz, wtedy jeszcze biskup, się mylił.

Któregoś razu, w czasie wizyty w Warszawie, prymas Stefan Wyszyński mówi do ordynariusza diecezji białostockiej: "Heniu, pojedziesz do Rzymu na zjazd Roku Świętego Polonii. Będziesz reprezentował Episkopat. My, starzy, tych upałów włoskich nie wytrzymamy. I załatwisz pewną sprawę u Ojca Świętego".

Arcybiskup zapytał krótko "jaką?". Usłyszał wtedy, że diecezja pińska będzie obchodzić 50-lecie istnienia, lwowska zbliża się do 600-lecia, więc Gulbinowicz ma poprosić papieża Pawła VI o to, by włączył się w uroczyste obchody.

- A pismo jakieś będzie?
- Nie. Musisz wszystko sam załatwić.
- Tylko, że nie znam włoskiego, to jak załatwię?
- Spotkasz się najpierw z arcybiskupem Poggim i on cię dalej pokieruje.

Luigi Poggi od 1973 roku był wysłannikiem z nadzwyczajnymi pełnomocnictwami do przywrócenia relacji z państw-ami zza żelaznej kurtyny - Polską, Węgrami, Czechosłowacją, Rumunią i Bułgarią. Dwa lata później stanął na czele delegacji Watykanu do spraw stałych kontaktów roboczych z Polską.

Po przyjeździe do Watykanu, arcybiskup Gulbinowicz rozpytał znajomych Polaków, co zrobić, by uzyskać audiencję na wysokim szczeblu. Doradzili, że musi napisać pismo, ale najwyżej na półtora strony, bo dłuższego nikt czytać nie będzie.
Gulbinowicz pismo złożył. Czekał cztery doby na audiencję u arcybiskupa Poggi.

Tajny przedstawiciel
W marcu 2011 roku, kiedy zbierałam materiały do mojej książki "80 milionów. Historia prawdziwa", kardynał nie tylko dał mi kserokopię artykułu z "L'Esp-resso", ale też po raz pierwszy opowiedział o spotkaniu z Poggim, bo cała watykańska misja była sekretna i nigdy wcześniej dziennikarzom o niej nie mówił: - Poszedłem z tłumaczem, bo on po niemiecku mówił słabo, po rosyjsku i litewsku jeszcze gorzej, a ja wtedy po włosku ni w ząb. Jak przeczytał moją prośbę dotyczącą udziału papieża w jubileuszach tych diecezji znajdujących się w granicach Związku Radzieckiego, to aż podskoczył. "To nowy akt polityczny Episkopatu Polski! Pińsk jest na Białorusi, a Lwów na Ukrainie!". Prawdę mówił, ale we mnie wstąpił Duch Święty albo wszystkie diabły i zacząłem mu tłumaczyć - opowiadał kardynał z wyraźną dumą w głosie.

Poggi usłyszał od niego: "Proszę waszej ekscelencji, jeżeli ja, pracujący w Białymstoku, na Bo-że Narodzenie, Wielkanoc i na Boże Ciało w kazaniu nie wspomnę o tych naszych archidiecezjanach, którzy żyją poza granicami Polski, to zaraz mam delegacje z Litwy albo z Białorusi i słyszę "czy wy już nas sprzedaliście bolszewikom?".
- Audiencja dobiegała końca i wtedy on mnie zapytał, czy chciałbym rozmawiać z sekretarzem stanu. Ówcześnie był nim Jean-Marie Villot, Francuz, i wie-lki monsignore. Oczywiście, że chciałem. Ale okazało się, że muszę napisać raport powtarzający to, co powiedziałem arcybiskupowi Poggi, żeby tak ważnej personie nie zabierać cennego czasu.
Biskup Gulbinowicz wrócił do domu. Zjadł obiad, a około godziny 16 przyszło do niego dwóch księży z zaproszeniem na następny dzień. Kardynał Vil-lot zaproponował spotkanie w samo południe. Rozmowa trwała 43 minuty.

- Kiedy wychodziliśmy z tłumaczami, to sekretarz sekretarza stanu, zapytał jednego z nich, co to za biskup, bo koronowane głowy to na audiencji są najwyżej 15 minut - nawet ponad 40 lat po tym zdarzeniu łatwo wyobrazić sobie zdumienie kościelnego urzędnika. Tym bardziej, że to na tym spotkaniu watykański sekretarz stanu zaprzysiągł biskupa Henryka Gulbinowicza jako odpowiedzialnego ze strony Rzymu za sprawy Kościoła katolickiego na terenie całego Związku Radzieckiego. Tajnie i tylko przed Watykanem.

Giancesare Flesca, dziennikarz "L'Espresso", który blisko dziewięć lat później jednym z bohaterów swojego artykułu uczynił arcybiskupa Henryka Gulbinowicza, musiał mieć bardzo dobre źródła informacji w samym sercu kurii rzymskiej.
Wrocław? A jak nie dam tam rady, nie podołam?

Nie chciał przychodzić do Wrocławia. Był ordynariuszem diecezji białostockiej, skąd bliżej mu było do korzeni - ukochanej Wileńszczyzny. To w białostockiej farze 8 lutego 1970 roku Prymas Tysiąclecia kardynał Stefan Wyszyński powiedział: "Daję wam biskupa na 40 lat". - W obecności prawie 6000 wiernych, a ja uważałem, że prymas wie, co mówi. Wiedziałem też, że diecezja wrocławska to nie jest miejsce dla biskupa, który zaczyna swoją drogę. Ogromna, wtedy ponad 2 i pół miliona ludzi, wymagała i wiedzy, i doświadczenia - opowiadał mi kardynał Gulbinowicz na krótko przed jubileuszem swoich 85. urodzin.
Dostał jednak list z zaproszeniem na spotkanie do prymasa Wyszyńskiego na Miodową w Warszawie. Krótki, lapidarny, bo korespondencja była kontrolowana. - Kardynał mnie poprosił do gabinetu. On był zawsze charmant, więc otworzył drzwi i każe mi wchodzić pierwszemu. "Eminencjo, ja, szary biskup...". Usłyszałem zdecydowane "proszę!". Nie znosił sprzeciwu, wielcy ludzie mają to do siebie. Wszedłem. Prymas usiadł na swoim miejscu, a ja vis-a-vis nie-go. I powiedział, że nareszcie, po pertraktacjach trwających dwa lata, władze godzą się, bym poszedł do pracy do Wrocławia. A ja wtedy: "Proszę Jego Eminencji to chyba niemożliwe!". "Dlaczego?". "No bo ksiądz kardynał publicznie powiedział, że daje biskupa do Białegostoku na 40 lat! No to co teraz?". Prymas popatrzył na mnie: "Pamiętam, co powiedziałem. Sprawa wymaga zmian".

Biskup z Białegostoku przyznał wtedy, że jest to ponad jego siły, on wschodniak na Dolnym Śląsku był zaledwie kilka razy w życiu. Czy da radę? Prymas był zdecydowany: "Dwa lata diecezja jest bez biskupa, nareszcie się zgodzili. I co? Ksiądz weźmie to na sumienie?". Nie wziął. Poprosił tylko: "Jeżeli ksiądz prymas uważa, że potrafię tę służbę dla Kościoła spełnić, a będę miał od Waszej Eminencji zapewnienie, że ilekroć będą trudne sytuacje, to mnie wesprze, no to w imię Boże".
2 lutego 1976 roku rozpoczęła się era panowania arcybiskupa Gulbinowicza we Wrocławiu. Dzisiaj trudno wyobrazić sobie historię Wrocławia i Dolnego Śląska bez niego.

Przede wszystkim wilniuk

Rodzinne Szukiszki na Wileńszczyźnie. To one wpisane były w metrykę jako miejsce jego urodzenia, choć przyszły kardynał, syn Antoniego i Walerii z domu Gajewskiej przyszedł na świat w szpitalu św. Jakuba w Wilnie 17 października 1923 roku. Taką metrykę miał w każdym razie do 1941 roku, do wkroczenia Niemców do Związku Radzieckiego. Ale wtedy, w 1923 nikt jeszcze o wojnie nie myślał, zaledwie pięć lat wcześniej skończyła się ta, która zmieniła Europę.

- W naszej rodzinie ważne były nie gesty, ale prawdziwie chrześcijańska postawa. Pamiętam, jak raz jechaliśmy bryczką z ciotką Sophie - Zofia jej było, ale kazała tak do siebie mówić z francuska - i jej mężem Franciszkiem Lachowiczem do kościoła. I po drodze mijaliśmy Agatkę, taką starą kobietę, bardzo zniedołężniałą, która do tego kościoła szła na kolanach podpierając się łokciami. Wujek kazał stangretowi stanąć, nam, dzieciom, wysiąść, po czym poszedł po tę Agatkę, wziął ją na ręce, posadził w powozie i zawiózł do kościoła. Byłem dumny, że tak postąpił, bo szacunek dla człowieka w gorszym niż my położeniu jest bardzo ważny - wspominał kiedyś w rozmowie ze mną kardynał Gulbinowicz.

Ale tych wspomnień jest znacznie więcej. Pierwszy ważny prezent, który zapamiętał mały Henio, to różaniec. Bo w nowym roku miał pójść do pierwszej spowiedzi świętej i komunii, a poważnego zadania przygotowania go do tych dwóch sakramentów podjęła się przyjaciółka mamy, siostra Wanda Boniszewska, stygmatyczka, późniejsza więźniarka stalinowskich więzień.
Ale późniejszy metropolita wrocławski zapamiętał nie tylko siostrę Bonaszewską i pierwszy różaniec. W Szukiszkach i okolicznych majątkach dzieci trzymane były krótko, a zasady etyczne im przekazywane jasne - najważniejsze jest wzajemne poszanowanie i otwartość na drugiego człowieka. Dlatego takim szokiem było dla niego spotkanie z wileńską Falangą.
- Szedłem z ciotką i zobaczyłem całą grupę chłopców w charakterystycznych koszulach, z przypiętymi do piersi mieczykami Chrobrego. Skandowali: "Falanga walczy, Falanga czuwa, Falanga z Polski Żydów usuwa". Cofnęliśmy się z ciotką na skraj chodnika. Tą samą ulicą szła starsza Żydówka, którą oni popchnęli tak, że się przewróciła. Pamiętam, jak ciotka zaczęła na nich kląć. Zjawili się też inni ludzie, którzy pomogli kobiecie wstać. Bo takie rzeczy nie były akceptowane. Może to ostatni znak pamięci... - zastanawiał się kardynał znany w Polsce również i z tego, że słowo "ekumenizm" przybrało we Wrocławiu jak najbardziej realny kształt w postaci Dzielnicy Wzajemnego Szacunku.

Dzieci jednego Boga

Dokładnie w tym samym czasie, kiedy archidiecezję wrocławską, jedną z najważniejszych w Polsce, obejmował arcybiskup He-nryk Gulbinowicz, do Wrocławia przyjechał biskup luterański Ryszard Bogusz.Wydarzenia, jakich był świadkiem, jeszcze dzisiaj uznaje za szokujące. Stosunki Kościoła katolickiego z przedstawicielami innych kościołów chrześcijańskich były oględnie mówiąc, ostrożne. A no-wy metropolita zaproponował ówczesnemu luterańskiemu biskupowi seniorowi Waldemarowi Lucerowi spotkanie. Takich rzeczy nikt wtedy nie robił.

W analizie sporządzonej w kwietniu 1976 roku przez starszego inspektora Inspektoratu Zastępcy Komendanta Wojewódzkiego Milicji Obywatelskiej ds. Służby Bezpieczeństwa kpt. Manfreda Kubisa, a dotyczącej sprawy o kryptonimie "Bastion", w której figurantem był arcybiskup Gulbinowicz, odnotowano ze zdziwieniem, dającym się wyczytać między wierszami: "Kontynuując kontakty z mniejszościami wyznaniowymi, metropolita wrocławski poczynił dalszy gest w kierunku współpracy z Kościołem (sic!) prawosławnym. Osiągnięcia diecezji wrocławskiej na polu działań ekumenicznych podnosił na posiedzeniu Polskiej Rady Ekumenicznej".

Z małych gestów zrodziła się we Wrocławiu wielka sprawa, która dzisiaj znana jest jako od-rębna marka - Dzielnica Czterech Wyznań. I tak ważna, że kiedy wiele lat temu proboszcz parafii św. Mikołaja kościoła pw. św. Atoniego, ks. Żytowiecki, odchodził w nowe miejsce, biskup Bogusz pojechał do kardynała zaniepokojony, co będzie dalej.

- Parafię mieli objąć ojcowie paulini i nikt z nas nie wiedział, czy podejmą to wyjątkowe dzieło, czy będą chcieli się spotykać, rozmawiać, dyskutować, wreszcie modlić z niekatolikami - opowiadał mi biskup Bogusz kilka lat temu. I ze śmiechem dodawał: - Kiedy kardynał usłyszał to pytanie "jak będzie?", spojrzał i powiedział krótko "Jak to jak? Jak źle będzie, to ich wyrzucę!". To wyjątkowa postać. Są słowa, które uchodzą tylko jemu, za które nikt się nie obraża - podkreślał biskup Bogusz.
I to właśnie kardynał był pierwszym duchownym katolickim, który przekroczył progi kościoła protestanckiego. Luteranie zaprosili go na uroczyste nabożeństwo po zakończeniu remontu świątyni Opatrzności Bożej we Wrocławiu. Stanął przed ołtarzem i powiedział "Ten kościół jest jak panna młoda!". Ale największe wrażenie zrobił na nich, kiedy odbywała się rekonsekracja poewangelickiego kościoła w Bukówce koło Środy Śląskiej. Kardynał Gulbinowicz zaprosił biskupa Bogusza, by podziękować za wszystkie kościoły ewangelickie, jakie katolicy przejęli na Dolnym Śląsku po wojnie. Zaprosił też na uroczystości prawosławnego biskupa Jeremiasza. Kiedy goście zjechali do Buków-ki, nad wejściem wisiał wielki transparent "Sanktuarium Ekumeniczne". Czy coś więcej trzeba dodawać?

W kraju dzieciństwa
Miał szczęśliwe dzieciństwo. Ciotki, które go rozpieszczały, mamę, która uczyła, jak ważne jest bycie grzecznym Heniem, ale i krowę Popendysię, do której w wigilię szedł z opłatkiem i którą można było głaskać między oczami, ba, nawet palce jej do ucha włożyć, a ona stała jak przymurowana, patrząc wielkimi, łagodnymi oczami na małego chłopca.
Kiedy we wrześniu 1939 roku wybuchła wojna, skończyła się beztroska. Pojawiły się strach i niepewność jutra. Dorastający Henryk pamiętał, jak we wrześniu wysłali go do wileńskich koszar do ojca, z paczką świeżej bielizny, a ojciec kazał mu wziąć kartki pocztowe, pójść z nimi do żołnierzy i od każdego napisać do rodziny: gdzie jest, i czy cały i zdrowy. To był szok, kiedy okazało się, że ci chłopcy z Polesia ani czytać, ani pisać nie potrafią, a nierzadko i własnego adresu nie znają. Ale wykonał polecenie ojca. A potem przyszedł 17 września i do Polski wkroczyli Rosjanie. Zaczęły się wywózki, szykany, aresztowania. Gulbinowiczowie też byli na listach proskrypcyjnych - datę ich wywózki wyznaczono na 24 lipca 1941 roku. Ich dom był stałą kwaterą partyzanckiej Armii Krajowej. A kościół w Bujwidzach pod okiem proboszcza ks. Aleksandra Dulki, byłego oficera, który Henrykowi udzielił pierwszej komunii, był miejscem uroczystych zaprzysiężeń żołnierzy Polski Podziemnej. To na terenie Bujwidz działali tak legendarni przywódcy jak rotmistrz Zygmunt Szendzielarz "Łupaszko" czy porucznik Czesław Grombaczewski.
Rosjanie nie zdążyli jednak wywieźć Gulbinowiczów. Dwa dni wcześniej Niemcy hitlerowskie zaatakowały Związek Radziecki.
Po wkroczeniu nazistów mały Henio nagle stał się młodszy o pięć lat. Formalnie, na papierze, bo któryś z sąsiadów przyjechał do ojca i powiedział w krótkich, żołnierskich słowach "chcesz, żeby ci chłopaka na roboty wywieźli?". Antoni Gulbinowicz nie chciał i tak w dacie urodzenia trójka dostała dwa brzuszki i została ósemką. Ósemka znów stała się trójką dopiero w 2005 roku, kiedy Henryk Gulbinowicz szykował się do kardynalskiej emerytury.

W październiku 1944 roku, kiedy Rosjanie znów pojawili się na Wileńszczyźnie, Henryk Gulbinowicz wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Wilnie. Kleryków, księży i arcybiskupa Romualda Jałbrzykowskiego do opuszczenia murów uczelni w lutym 1945 roku zmusiło NKWD. Arcybiskup - dla bezpieczeństwa - rozesłał chłopców do podwileńskich parafii. Henryk trafił do Rudomina, gdzie w lipcu zdał maturę. Już ze świadectwem w garści, miesiąc później, ewakuował się do Białegostoku. I to tam przeżył jedną z ważniejszych lekcji patriotyzmu.

- Pierwsze miesiące w seminarium w Polsce. Wraz ze starszymi kolegami zebraliśmy się w kaplicy. Nasz duchowy opiekun podał nam jakąś myśl do modlitewnych rozważań i wyszedł. Wtedy jeden ze starszych kolegów stanął przed ołtarzem i powiedział: "koledzy, módlmy się za wolność naszej Ojczyzny, za wolność Polaków". I ci najstarsi położyli się krzyżem na podłodze - kardynał jeszcze dziś pamięta dreszcz, jaki wtedy poczuł.

Katarzyna Kaczorowska

============06 (pp) Zdjęcie Podpis na apli black(36718818)============
Kardynał Henryk Gulbinowicz - lubiany za poczucie humoru, ale i dbałość o przestrzeganie zasad

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska