Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

I tylko taką mnie ścieżką prowadź

Katarzyna Kaczorowska
Wszyscy podkreślają, że droga, którą wybrali, jest też szczególnym powołaniem dla całej rodziny. Ich rodzice przecież oddają swoich synów innym ludziom
Wszyscy podkreślają, że droga, którą wybrali, jest też szczególnym powołaniem dla całej rodziny. Ich rodzice przecież oddają swoich synów innym ludziom Michał Pawlik
Jan Paweł II powołanie do kapłaństwa nazywał darem i tajemnicą. I tak o tym mówią - jak o szczególnym darze od Boga i tajemnicy, którą trudną nazwać słowami, ale która pociąga i którą chce się wypełnić, jak najważniejsze zadanie w życiu. Jacy są wrocławscy klerycy, którzy za kilka lat pójdą między ludzi wypełnić to powołanie, by dzielić się tym darem?

Krzysiek Puchała nazywa ten stan rezonansem Boga w duszy.
- Fascynuje mnie fizyka. Przed seminarium studiowałem na politechnice - mówi, przyglądając się uważnie zza okularów.

Bartłomiej Kot, najstarszy z czwórki, z którą siedzimy w rozmównicy wrocławskiego seminarium, starannie dobierając słowa, dorzuca:
- Jesteśmy stworzeni jako wspólnota i mamy w niej jakieś role do spełnienia. Mały chłopiec chce być strażakiem, więc gdy dorośnie, naprawdę chce gasić pożary. Ja nie od razu zrozumiałem, jakie zadanie jest przede mną, ale teraz, kiedy już to wiem, mogę powiedzieć, że naprawdę mnie ono pociąga.

Rodzina, znajomi i...
Bartosz Trojanowski, drobny i szczupły blondyn, nikomu w szkole nie powiedział, że chce być księdzem. Znajomi dowiedzieli się o tym dopiero, jak został klerykiem.
- I byłem zaskoczony reakcją. Pozytywną. Jedna z koleżanek napisała, że mnie podziwia, że znalazłem swoje miejsce. Ona zmienia już drugi raz kierunek studiów i to ciągle nie jest to, czego szuka.

Krzysiek przyznaje, że jego tato trochę się obawiał, iż nosi w sobie taki zamiar.
- I dzisiaj jest przyjacielem, z którym mogę dzielić się odkrywanym przeze mnie światem. Mamy inny, znacznie głębszy kontakt - mówi i dodaje ze śmiechem: - Mama, która pracuje w urzędzie skarbowym, zapytała najpierw, czy w seminarium obowiązuje rejonizacja, bo jestem z Podkarpacia.

Najmłodszy (choć najwyższy w gronie) Andrzej Orzech ("Tak, tak, wiem, co to znaczy we Wrocławiu, dlatego zmieniłem nazwisko" - żartuje, puszczając oczko na wspomnienie księdza Orzechowskiego) dodaje:
- To były moje pierwsze wakacje jako kleryka. Siedzieliśmy z kumplami nad jeziorem i nagle jeden z nich wypalił: "Ty, Orzech, ty już pewnie po wodzie chodzisz, pokaż". Ale już w Starym Testamencie Bóg szukał i wybierał człowieka. Więc to nie jest tak, że któryś z nas wymyślił sobie pewnego dnia, że zostanie księdzem. To Bóg go powołał do służby. Po prostu.

Wszyscy są z religijnych domów. I wszyscy podkreślają, że droga, którą wybrali, jest też szczególnym powołaniem dla całej rodziny. Ich rodzice przecież oddają swoich synów innym ludziom. Na zawsze.
Dzień w swoim rytmie
6 rano - pobudka. Bartosz, który jest rannym ptaszkiem, zrywa się o godzinę wcześniej. Bartłomiej przyznaje, że z pobudką nie ma żadnych problemów. Znacznie trudniej jest w skupieniu wy-trwać półtorej godziny w kaplicy.
- W asyście, przy ołtarzu, można się skupić na modlitwie. W ławce bywa, że głowa sama opada, a oczy się kleją - nie kryje. Zgodnie stwierdzają, że to jedno z pierwszych ćwiczeń kleryka - zmaganie się z własnymi słabościami.

Śniadanie zaczyna się o 8. Wspólne, w refektarzu, z dyżurami, kiedy wcielają się w role kelnerów. Dla amatorów jest nawet zupa mleczna. Potem mają zajęcia, modlitwę przed obiadem, obiad i czas wolny (niekiedy w tym czasie są jednak lektoraty) do godziny 15-16.
Wszystko wyznaczone stałym rytmem, co ułatwia samodyscyplinę. Zainteresowanie oczywiście budzi czas wolny kleryka - bo co właściwie w czasie wolnym od modlitwy czy nauki może robić przyszły ksiądz?

- Dużo różnych rzeczy - wyjaśniają ze stoickim spokojem. Po czym Krzysiek mówi do Bartosza:
- Ale powiedz, co robimy, no co?
- Przechadzamy się.
- O! Właśnie! Klerycy przechadzają się - śmieje się Krzysiek. I dodaje: - Przechadzka. Tak się nazywa w seminaryjnej terminologii czas wolny.

Więc kiedy się przechadzają po Wrocławiu, to znaczy, że idą do kina, na siłownię czy salę sportową, gdzie grają w piłkę nożną lub kosza, do teatru czy po prostu spotkać się ze znajomymi. Obowiązuje ich strój duchowny, czyli sutanna i koloratka, ale w uzasadnionych przypadkach przełożony daje zgodę na cywilne ubranie.
- Na przykład kiedy jedziemy gdzieś na rowerach - mówi Bartłomiej. Ale Bartosz kiwa głową: - No, nie wiem, nie wiem. Serialowy ojciec Mateusz przecież jeździ na rowerze w koloratce, a bywa, że i w sutannie...

Na pytanie o seminaryjną cenzurę Krzysiek odpowiada krótko: - Jest ktoś taki jak tak zwany kulturalny. I on wybiera ciekawe, jego zdaniem, filmy czy sztuki warte obejrzenia. Więc jest wybór, ale jak ktoś chce oglądać wszystko, to i tak obejrzy. Nie da się nikogo przymusić do uczciwości.
Krzysiek przez jakiś czas był takim kulturalnym. - Znaczy kaowcem - rzuca i od razu przypomina nam się "Rejs" Marka Piwowskiego.
Zderzenie i konfrontacja
Ale najpierw jest skok na głęboką wodę (choć Bartłomiej mówi, że to raczej wejście do przedszkola), czyli rok w Henrykowie, przedsionku seminarium. Tutaj człowiek przeżywa szok.
- Bo nagle okazuje się, że można żyć bez internetu i telewizji, choć statystycznie przed ekranem spędzamy kilka godzin dziennie. Czas nabiera innego wymiaru. Okazuje się, że jest tyle książek do przeczytania, tyle spraw do omówienia, a to wszystko zaczyna cię wciągać coraz głębiej, fascynować. I wszystko się zmienia - mówi Andrzej.

A Krzysiek dorzuca:
- To jest ciągła rozmowa z Bogiem. Dla mnie przez jakiś czas problemem było to, że jestem sam. A w Bogu znalazłem przyjaciela, który dobrze rozumie, co jest we mnie, przed którym nie muszę nic udawać ani ukrywać. Świadomość, że Jemu zależy na mnie samym, że gra w tej samej drużynie, pomaga, gdy staję przed problemami, które wydają mi się nie do przeskoczenia. To zwyczajne bycie z Bogiem jest dla mnie najważniejsze, a z czasem pojawiają się jacyś ludzie, jakaś książka, rozmowa i wszystko zaczyna z powrotem nabierać sensu.

- Sens walki z własnym zwątpieniem, słabością tkwi w tym, że jest o co się zmagać. Wtedy to wszystko nabiera smaku! A cały smak jest w tym, żeby nie wiedząc, jak walka się skończy, pomimo strachu, zaufać - podkreśla Bartłomiej.

Więc pierwsze zderzenie to wejście w nowy, nieznany świat. Drugie zderzenie to konfrontacja z własnymi wyobrażeniami. Bo, jak mówi Bartłomiej, często idealizujemy to, czego nie znamy z bliska.
- Idealizujemy więc kleryków, bo tak ładnie służą do mszy w katedrze, tacy są grzeczni i mili. A potem nagle bach: okazuje się, że nie zawsze tacy grzeczni i nie zawsze tacy mili. Nagle trzeba nauczyć się ze sobą żyć. Jak w rodzinie.

Czy się kłócą? Czy czasami pod sufitem latają grubsze słowa? A kto się nie kłóci! Tutaj jednak jest tak, że kiedy kolega przychodzi i mówi "przepraszam", to wierzą, że przeprasza naprawdę.

Kryzys? Nieustanny
Jak reagują na opinie o kryzysie w Kościele, na postępującą laicyzację, doniesienia o aferach seksualnych czy o problemie lustracji? Spokojnie.
Bartłomiej przytacza słowa bpa Andrzeja Siemieniewskiego:
- Biskup, zapytany właśnie o kryzys w Kościele, powiedział krótko: "Tak, kryzys w Kościele trwa. Nieustannie. Od 2000 lat, od chwili, gdy Jezus powołał pierwszego apostoła".

- Krytyka daje możliwość dialogu, a dialog to otwarta perspektywa, w której wszystko jest możliwe. Jezus nie obiecywał, że będzie łatwo, a moim zdaniem krytyka oczyszcza Kościół, daje mu siłę i wzmacnia go. Dla mnie istotne jest tylko to, czy chodzi o prawdę, czy o niszczenie człowieka. Bo prawda, nawet najgorsza, ale powiedziana z miłością, daje wyzwolenie, możliwość naprawy. Ale kiedy niszczy się drugiego człowieka, to czuję się tak, jakby ktoś kogoś zabijał na moich oczach. To boli - tłumaczy.
A Andrzej ze stoickim spokojem mówi:
- Jeśli jeden mecz był ustawiony, to czy idea gry w piłkę nożną staje się zła? Apostołów było 12, a gdy przyszła godzina próby, jeden zdradził, jeden się zaparł, dziewięciu uciekło i przy Jezusie został tylko jeden. Czy to znaczy, że nasza wiara nie ma sensu?

- W czasie ostatniej wieczerzy Jezus mówi do uczniów, że jeden z nich Go zdradzi. I ogarnia ich przerażenie, bo czują, że mówi prawdę, że to może być każdy z nich. Więc boją się i proszą Jana, by zapytał Jezusa, który z nich będzie zdrajcą. Świętość to nie jest doskonałość moralna, ale bliskość Boga. Jeśli święty nosi w sobie gotowość do zdrady, to tym bardziej ja - zwykły człowiek, nawet jeśli się bardzo staram, to czasem upadam. Ważne, żeby nie przestać kochać - dodaje Bartłomiej.

Celibat? Jaki problem?
Człowiek jest powołany do rodzicielstwa. Kobieta realizuje się jako matka, mężczyzna jako ojciec. Ale co z tym fantem ma zrobić duchowny? Krzysiek przytacza słowa znajomego księdza, który pracował w ośrodku dla narkomanów. - Powiedział mi: "Słuchaj, Krzysiek, musisz mieć takie miejsce, gdzie będziesz mógł realizować swoje ojcostwo, być dla ludzi ojcem". Mężczyzna kocha w pełni, gdy jest dla kogoś ojcem. Niekoniecznie biologicznym, ale "duchowym".
Andrzej przypomina, że brak rodziny daje im większe możliwości poświęcania swojego czasu innym ludziom.

Bartłomiej mówi wprost:
- Celibat? Żyję w nim od jakiegoś czasu, zaakceptowałem ten stan i choć nie zawsze jest łatwo, to mi się bardzo podoba.
- I proszę o jeszcze?
- Jasne, mam ochotę powalczyć o wieczność - odpowiada.

Z nadzieją na to, co nadejdzie
Krzysiek przyznaje, że czasem trudno mu uwierzyć, że będzie księdzem. Ale imię, które nosi, zobowiązuje. Bo św. Krzysztof chciał służyć najmocniejszemu. Więc poszedł do potężnego króla. Kiedy zobaczył, że ten się boi diabła, poszedł służyć diabłu. Ale kiedy zobaczył, że diabeł boi się Boga, zrozumiał, że tylko Bóg jest najpotężniejszy, i poszedł służyć Bogu. Przyznaje, że i w nim jest taka iskra żołnierza, który chce służyć pod najlepszym generałem.

Bartłomiej, który pracę magisterską pisze o Stefanie Swieżawskim, filozofie, jedynym świeckim zza żelaznej kurtyny uczestnikiem II Soboru Watykańskiego, mówi o nadziei na budowę Kościoła wspólnotowego, w którym widać miłość wzajemną. - Kościoła otwartego na wszystkich, który jest w stanie zaakceptować świat takim, jaki jest, i być jednocześnie zaczynem dobra w tym świecie, i wreszcie Kościoła służebnego w duchu soborowym. Kto chce być wielki, ten musi służyć, nie rządzić - podkreśla.

A Andrzej mówi wprost:
- Naszym celem nie jest życie w seminarium, ale praca między ludźmi, mówienie im o Bogu, dawanie świadectwa.
Nie wiedzą, jak będzie. Czy się nie wysypią, czy więcej będzie chwil trudnych, jak często przyjdzie im się mierzyć z sobą i ludźmi. Ale jedno wiedzą na pewno - zaufali. I tylko to się liczy.
Mieć ideały
Z ks. prof. Andrzejem Łuźniakiem, rektorem Seminarium Duchownego we Wrocławiu, rozmawia Katarzyna Kaczorowska.

Czy dzisiejszym klerykom jest łatwiej, czy też trudniej ze względu na głosy krytyczne wobec Kościoła?

Dziś nikt nie odczytuje pójścia do seminarium jako gestu politycznego, manifestu, a tak bywało kiedyś. Dzisiaj trudności, jakie się rysują na samym początku powołania czy już późniejszej drogi kapłańskiej, to świadomość, że się idzie do środowiska, które czasami walczy z Kościołem. Choć trzeba pamiętać, że jeśli walczy, to wcale nie jest źle, bo wtedy rodzi się pole do dyskusji, do wymiany argumentów i zawsze można kogoś przekonać. Spięcie, konflikt jest okazją do spotkania.
Znacznie gorszą sytuacją jest zderzenie się z obojętnością. I to jest prawdziwe wyzwanie, bo przyjmując święcenia, młody człowiek przyjmuje zobowiązanie do głoszenia. Nietrudno więc o frustrację, kiedy głoszący nie ma do kogo mówić lub nikt nie chce go słuchać.

Dla nich taka sytuacja to próba wiary i charakteru. Poradzą sobie, jak wejdą w normalne życie?

Każde wejście w życie niesie ze sobą niewiadomą. Wypadek drogowy to jest coś, co nas dotyczy dopiero wtedy, kiedy się wydarzy. O 25 latach małżeństwa możemy mówić dopiero, kiedy te 25 lat minie. A jednak w momencie składania przysięgi człowiek decyduje się bezwarunkowo na wszystko, co mu przyniesie życie. I podobnie jest w kapłaństwie. Oczywiście na miarę możliwości ci, którzy formują przyszłych księży, pokazują im trudności, zagrożenia czy niebezpieczeństwa choćby wypalenia zawodowego. Ale kiedy młody ksiądz wchodzi w życie duszpasterskie, to jest przez jakiś czas pod opieką i może zwrócić się o wsparcie. Nikt nie żyje w próżni. Czasem łatwiej jest wejść do wspólnoty parafialnej, a czasem proboszcz jest fajny, świeżo upieczony ksiądz jest fajny, a coś między nimi nie zaskakuje. I to też jest doświadczenie, które uczy.

Socjolodzy ogłosili, że istnieje pokolenie JP II, a teraz twierdzą, że był to twór medialny. Czy po śmierci Jana Pawła II obserwował Ksiądz większą liczbę powołań?

Papież zmarł w kwietniu, nabór był w czerwcu i lipcu. I rzeczywiście ten rocznik jest liczniejszy. Nie chcę mówić, że to zdarzenie wpłynęło na motywację, choć mogło wpłynąć na decyzję na "tak" w przypadku kandydatów wahających się jako bodziec wspierający decyzję. Sądzę jednak, że ważniejsze od liczb jest to, co pokazał nam Jan Paweł II, który nauczył nas bycia dumnym z tego, że się jest Polakiem, oraz to, co dzisiaj pozostało w nas z jego słów.

A Ksiądz Profesor jest dumny ze swoich studentów?

Bardzo.

Jakich kapłanów chciałby Ksiądz wypuszczać z seminarium?

Świadomych tego, kim są. Takich, którzy będą umieli rozmawiać z ludźmi, zwłaszcza z tymi, którzy nie podzielają ich wartości. I takich, którzy będą potrafili budować wspólnotę między sobą i z ludźmi, z którymi przyjdzie im pracować. Żeby potrafili twórczo stawiać czoło konfliktom, z jakimi przyjdzie im się zmierzyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska