Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mistrz olimpijski Adrian Zieliński: Sponsora żadnego nie mam, ale spełniłem swoje marzenie

Wojciech Koerber
Z Adrianem Zielińskim (Tarpan Mrocza), mistrzem świata i mistrzem olimpijskim z Londynu w podnoszeniu ciężarów (kat. 85 kg), rozmawia Wojciech Koerber.

Co z Pana formą na trzy tygodnie przed mistrzostwami świata we wrocławskiej Hali Ludowej (20-27.10)?

Jeszcze nie wiem, bo nie wchodziłem na duże ciężary. Cały czas jestem na etapie podtrzymywania siły. Ale w piątek powinienem mieć już jakąś wiedzę. Mam nadzieję, że tendencja jest zwyżkowa. Na to przynajmniej wygląda.

Podczas niedawnych mistrzostw Polski wyglądało to bardzo pewnie i obiecująco. A jak forma psychiczna, bo z tym przecież bywa różnie, gdy trzeba jechać z wagą w dół?

Naprawdę wszystko jest w porządku. Ważę 89, zatem do zrzucenia pozostały 4 kg.

W jaki sposób, skoro dłuższe przebieżki to nie bajka ciężarowców?

Powiedzmy, że jeden tydzień to jeden kilogram. Posiłki jem w zasadzie takie same, ale wykonuję trochę mniej treningu objętościowego. Dzięki temu zmniejsza się też objętość mięśnia. Poza tym odstawiłem odżywki, które podtrzymują masę – gainery, proteiny, a po treningu korzystam tylko z tych niezbędnych. Naprawdę nie katuję się jakąś superdietą, choć wiadomo, że ta francuska też się czasem pojawia. Francuska, czyli... mniej żreć.

W kat. 85 występuje Pan od wieku juniora, tymczasem nie ma już Adrianka. Jest blisko 25-letni Adrian. We Wrocławiu po raz ostatni wystartuje Pan w tej wadze?

Wszystko na to wskazuje. Czas pokaże, ale ja bym chciał pójść w górę i taki jest właśnie plan. Ze względów zdrowotnych. Myślę, że wspólnie z trenerem ogłosimy to we Wrocławiu po starcie.

I nie patrzy Pan na to, co się dzieje kategorię wyżej (94)? Do tej pory było to królestwo Kazacha Ilji Iljina, mistrza olimpijskiego z Pekinu i Londynu, rekordzisty świata.
Zgadza się, ale z tego co wiem, Ilja przejdzie prawdopodobnie do 105. Rozmawiałem z nim w Londynie po naszych występach, mówił, że musiał zrzucać 10 kg. A to jest katowanie organizmu i każdy to potwierdzi. Poza tym ja się nikogo nie obawiam. Z tego względu, że zawody to zawody i każdy jest teoretycznie do ogrania. To nie tak, że czegoś się nie da. Wszystko jest kwestią nastawienia psychicznego. Główka, główka – tam się wiele rozgrywa.

Czyli po MŚ we Wrocławiu życie nabierze wreszcie nowego, pewnie lepszego smaku.

Dosłownie i w przenośni. Ale to nie tak, że na hurra będę chciał zrobić od razu 100 kg. Mam o tyle dobrze, że każde 100 gramów, które mi przybywa, nie idzie w żadne boczki czy oponki, lecz wszystko w mięsień. I taki właśnie wartościowy oraz zbity mięsień będę chciał powoli, stopniowo budować. Zrobię to na diecie, zwiększając po prostu ilość spożywanego jedzenia. Bo teraz jem tylko do momentu „najedzony”, a niebawem będę mógł jeść do momentu „nażarty”. Niekiedy mam ochotę pochłonąć więcej ryżu czy mięsa, ale nie mogę.

W kat. 94 kg dźwiga też Pański młodszy brat, Tomasz (olimpijczyk z Londynu, w grudniu skończy 23 lata – WoK), w którym szefowie PZPC widzą kandydata do podium w Rio de Janeiro. Co u niego?

Wiadomo, że ciężko jest wejść od razu na bardzo wysoki poziom i jeszcze się na nim utrzymać. Ale myślę, że to kwestia czasu, może sezonu. W każdym razie na Rio rzeczywiście powinien być Tomek gotowy. Tym bardziej, że w opinii specjalistów ma lepsze warunki ode mnie.

Sportowcy mawiają, że „dzięki Spale są medale”. Stamtąd przyjedzie Pan do Wrocławia?

Dokładnie. Ciężko tu teraz pracujemy, to tak naprawdę najgorszy okres w całym sezonie. I trzeba bardzo na siebie uważać, wręcz pieścić się ze sobą, obchodzić jak z jajkiem. Bo gdy forma jest najwyższa, to słabsza odporność immunologiczna. Trzeba się ciepło ubierać, patrzeć na pogodę i patrzeć, co się je, by nie przytrafiło się nic niezdrowego. Krótko mówiąc już na miesiąc przed startem należy stać się bardzo dużym egoistą w pozytywnym sensie tego słowa. Teraz tylko my dla siebie powinniśmy się liczyć.

Trenujecie dwa razy dziennie, więc poza posiłkami chce się już chyba tylko odpoczywać.

Jeszcze jest odnowa biologiczna. To bardzo ciężki tryb życia, nieraz naprawdę nie starcza na wszystko czasu w ciągu dnia. Nie ma jednak innej recepty, nie znalazł się jeszcze nikt mądry, kto wskazałby inną drogę po sukces. Trzeba się z tym pogodzić, potraktować to jako styl życia, a nie przymus.

Zmieniło się coś w PZPC po objęciu rządów przez Szymona Kołeckiego?

Jeśli chodzi o komunikację między zawodnikami, trenerami i prezesem, wszystko jest OK. Poza tym Szymon tak naprawdę nie rozpoczął jeszcze tego, co planuje. Cały jego czas pochłania organizacja mistrzostw świata, bo to przecież wielka impreza. Musimy być cierpliwi.

We Wrocławiu będziecie używać sprzętu tureckiej firmy Werk San, przy pomocy którego wywalczył Pan mistrzostwo świata w Antalyi (2010). Ma to jakieś znaczenie?

Według mnie nie ma najmniejszego. Jaki by to sprzęt nie był, tak samo trzeba go podnieść.

A czy po londyńskim sukcesie mistrz olimpijski podnosi teraz z pomocą sponsorów, czy może inaczej wyobrażał Pan sobie poolimpijską rzeczywistość?

Wyobrażałem to sobie zupełnie inaczej. Nie mam żadnego sponsora.

Naprawdę żadnego?

Kompletnie żadnego. To jest polskie piekiełko.

A pytał Pan tu i tam?

Ja się zgłaszałem, ale nikt nie był zainteresowany, z reguły tłumaczono to kryzysem gospodarczym. Trudno, pogodziłem się z tym. Najważniejsze, że spełniłem swoje marzenie. Taki jest sport, trzeba sobie radzić.

Może sukces odniesiony w Polsce, we Wrocławiu, coś zmieni?

Może, ale nie myślę o tym.

Uczy się Pan jeszcze czegoś poza zawodowym sportem?

Tak, rozpocząłem studia magisterskie na Wyższej Szkole Gospodarki w Bydgoszczy.

Rozmawiał Wojciech Koerber

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska