Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stanisław Szozda - ostatni etap [HISTORIA KOLARZA]

Jacek Antczak
- Staszek na wyścigach, treningach i po skończeniu kariery zawsze wszystko robił na 120 procent - mówi Jan Brzeźny, kolega z kolarskich tras. Od początku lat 70. wraz z Ryszardem Szurkowskim rządzili w peletonie legendarnego Wyścigu Pokoju i byli idolami kibiców.

Rok 2012, Jelenia Góra, Tour de Pologne. Wy-grał ten wyścig kilka razy, pierwszy raz w 1971 roku, gdy miał 20 lat. Tym razem 61-latek przyjeżdża w środku stawki "amatorskiego" peletonu. "Na tej trasie, gdy byłem piękny i młody, jechałem bardzo szybko, nie oglądając się na nikogo i na nic. Dzisiaj oglądałem się na wszystkich i na wszystko. Mogłem jechać szybko, ale jechałem dla przyjemności. Trzymając się zasady: 49 procent wysiłku i 51 przyjemności, bo jej musi być więcej" - mówi dziennikarzowi Polskiej Agencji Prasowej Arkadiuszowi Filipiakowi, w jednym z nielicznych wywiadów.

Stanisław Szozda, pięciokrotny medalista mistrzostw świata i dwukrotny srebrny medalista olimpijski, niechętnie rozpamiętywał swoją wielką karierę, choć zawsze podkreślał, że lata, które spędził na rowerze, były najwspanialszą przygodą, jaką można sobie wymarzyć w życiu. Do legendy przeszła jego odpowiedź na pytanie, "co najbardziej pamięta z kolarskich czasów". Odpowiedział: "Przednie koło". A był jednym z najlepszych kolarzy w historii polskiego sportu.

Pochowano Stanisława Szozdę. Spoczął w alei zasłużonych [ZDJĘCIA]

Jan Brzeźny stawia go na drugim stopniu podium wszech czasów, za Ryszardem Szurkowskim i dodaje, że mimo ówczesnego rozgraniczenia na zawodowców i amatorów, do połowy lat 70. XX wieku Szurkowski z Szozdą i ich koledzy z polskiej reprezentacji należeli do najlepszych kolarzy na świecie. Udowadniali to podczas wyścigów open, w których mogli się ścigać z zawodowcami. Nie odstawali wtedy nawet od kolarzy pokroju Bernarda Hinaulta, pięciokrotnego zwycięzcy Tour de France.
Kariera samego Stanisława Szozdy była błyskotliwa. Zakończył ją przedwcześnie, w wieku 28 lat, po upadku i kontuzji kręgosłupa w Wyścigu Pokoju w roku 1978. Kontuzja uniemożliwiła mu dalsze ściganie. Jeszcze bardziej przedwcześnie przegrał swój życiowy wyścig - zmarł we Wrocławiu, 23 września, dwa dni przed 63. urodzinami, po kilkumiesięcznej, ciężkiej chorobie.

Hokeista z Prudnika przesiada się na rower

Stanisław Szozda urodził się 25 września 1950 roku. Do dziewiątego roku życia mieszkał w Dobromierzu pod Opolem. Gdy z rodziną przenieśli się do pobliskiego Prudnika, (gdzie mieszkał do końca życia), wraz z dwa lata starszym bratem zapisał się do drużyny hokejowej - w latach 60. sportu niezwykle popularnego w naszym kraju. Waleczny, zadziorny, ale też niski i szczupły chłopiec posturę miał jednak bardziej bliską łyżwiarstwu figurowemu - jako nastolatek ważył około 50 kilogramów. Nie spodobało mu się więc na lodowisku i przesiadł się na rower, który dostał od taty. Oczywiście na zwykły, bez przerzutek, nie na "kolarzówkę".

Już w pierwszych amatorskich wyścigach, w których od startu odjeżdżał peletonowi i z ogromną przewagą dojeżdżał do me-ty było widać, że objawił się wielki talent. Jako uczeń Technikum Rolniczego Stanisław Szozda zaczął więc karierę w barwach LZS Prudnik, a potem trafił do wojska. Czyli do drużyny Legii Warszawa. - To tam się spotkaliśmy, ale nie w mundurze Razem byliśmy w wojsku, choć naszym poligonem były wyłącznie trasy kolarskie - opowiada rok młodszy od Szozdy Jan Brzeźny, wielokrotny mistrz Polski, olimpijczyk z Montrealu. - Byłem w drużynie, z którą Stasiu zdobył swoje pierwsze mistrzostwa Polski w 1971 roku. Był naprawdę wspaniałym kolegą, wesołym i otwartym człowiekiem. Tyle że kiedy zaczynał się wyścig czy nawet trening, dla niego zabawa się kończyła. Zawsze jeździł na full od startu do mety. Tym stylem potrafił zamęczyć wszystkich na trasie, nie tylko przeciwników, ale czasem nawet kolegów z drużyny - dodaje Jan Brzeźny.
Rozprowadził Szurkowskiego

W 1971 roku trener reprezentacji Henryk Łasak wymyślił, że do najważniejszych imprez w sezonie przygotuje dwa zespoły - jeden z Ryszardem Szurkowskim na czele miał powalczyć w najważniejszej i najpopularniejszej przez dziesięciolecia imprezie kolarskiej w Europie ŚrodkowoWschodniej, czyli w Wyścigu Pokoju. Drugi, złożony z "młodych gniewnych" miał ścigać się o medale w mistrzostwach świata.

W ten sposób, od zdobycia brązowego medalu mistrzostw świata w szwajcarskim Mendrisio rozpoczęła się międzynarodowa kariera Stanisława Szozdy.
Rok później już w drużynie z Szurkowskim, Lisem i Barcikiem na igrzyskach olimpijskich w Monachium przegrali wyścig drużynowy już tylko z Rosjanami, a dwa lata później z Szurkowskim, Mytnikiem i Lisem w Barcelonie zostali bezapelacyjnie mistrzami świata. A w wyścigu indywidualnym Szozda został wicemistrzem, za... Szurkowskim, ale wszyscy świadkowie wydarzeń w Barcelonie podkreślają, że to był "wyścig Staszka".

- Miał swoje wielkie cele i zawsze starał się je realizować. Ale był też graczem drużynowym, który potrafił się dostosować do drużyny. Pilnował nawet, żeby wszyscy po równo pracowali. Potrafił podjechać do zawodnika, który nie dawał zmiany i powiedzieć, że jeśli chce się obijać, to widocznie jest za słaby, by jechać w peletonie albo ucieczce - opowiada Jan Brzeźny.
W Barcelonie Szozda był piekielnie mocny, ale liderem był Szurkowski. Szozda to uszanował. Zainicjował ucieczkę już na początku. Jechali w czwórkę z Duńczykiem i Francuzem przez 70 kilometrów. Na kilka kilometrów przed metą zjechał w lewo, myląc rywali i zostawiając miejsce koledze z reprezentacji. Kiedy Szurkowski pomknął po złoto, Szozda morderczym, bo dwukilometrowym, finiszem zamęczył rywali i zdobył swoje srebro.

Był po tych sukcesach już bardzo popularny - w plebiscycie "Przeglądu Sportowego" na Najlepszego Sportowca Polski 1973 roku przegrał tylko z... Szurkowskim - ale do szczytu brakowało tego, co było nawet ważniejsze od mistrzostwa świa-ta. Triumfu w Wyścigu Pokoju. Ten polsko-enerdowsko-czechosłowacki wyścig, najpopularniejsza impreza sportowa demoludów, w którym najistotniejsza była rywalizacja naszych mistrzów z kolarzami radzieckimi, oglądały w telewizji i na stadionach miliony Polaków.

W 1974 roku Ryszard Szurkowski zdecydował, że wystartuje w zachodnich tourach. Szoz-da został więc liderem polskiej ekipy. Miał szansę, którą wykorzystał, jak to on, w 120 procentach. Był wtedy w życiowej formie. Po prostu nie do pokonania. Wygrał nie tylko cały Wyścig, ale i połowę etapów, w tym decydujący finisz w Pradze.

Właśnie jego finisze na stadionach, na które często wpadał na pierwszym miejscu, były najefektowniejsze. Robił to jak nikt inny. Ciężko to sobie wypracował. Jego opowieści wspomina do dziś komentator kolarstwa w Eurosporcie Tomasz Jaroński: "Szozda opowiadał, że jak była już znana trasa, to jechał na każdy nasz stadion, ubierał kilka par dresów i trenował wjazdy na bieżnię. Kilkanaście razy leżał na żużlu, aż wreszcie znajdował najlepszy tor wjazdu".

- Kilka razy pojechałem ze Staszkiem na stadion i pokazywał mi, jak to robi na zakrętach - wspomina Jan Brzeźny. - Ale to nie taka prosta sprawa, to trzeba umieć, nie każdy może to wyćwiczyć. Trzeba się położyć na rowerze na pełnej szybkości, uważać, żeby pedał nie zahaczył o podłoże, żeby koła nie zarzuciło. Staszek robił to perfekcyjnie - opowiada Brzeźny, który miał stały kontakt z przyjacielem i jego rodziną. Często też razem wspominali tamte złote czasy polskiego kolarstwa.
W 1974 roku podczas finiszu na etapie w Zielonej Górze, Szozdę wyprzedził na finiszu Walerij Lichaczew, z którym wtedy rywalizował zaciekle o zwycięstwo w wyścigu. Ewidentnie zajechał mu drogę. Dziennikarz Telewizji Polskiej robił wywiad z wkurzonym Szozdą, który powiedział w żołnierskich słowach, że radziecki kolarz "nie zachował zasady fair play". Przestraszony dziennikarz przerwał wywiad, ale cała Polska była zachwycona... Zrobiła się niezła afera. Po zakończeniu kariery sportowej Szozda najpierw trenował juniorów, a potem wyjechał do Stanów i związał się z reprezentacją Stanów Zjednoczonych. Był mechanikiem amerykańskiej ekipy, a w późnych latach 80. jej przewodnikiem po schyłkowym PRL-u - przyjechał z Amerykanami na Wyścig Pokoju.

Potem zajął się handlem i giełdą. Radził sobie dobrze. W ostatnich latach znów pojawiał się na wyścigach i dużych wydarzeniach sportowych, dopingował naszych, apelował o powrót do szkolenia młodzieży, chwalił działalność Czesława Langa, odsłonił swoją gwiazdę w Alei Gwiazd Kolarstwa Polskiego w Nałęczowie i Polanicy. W tym roku zapowiedział, że pojawi się na Tour de Pologne, był już jednak poważnie chory.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska