Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nowa korona Ewy Wachowicz: z wulkanów

Maria Mazurek
Maria Mazurek
Ewa Wachowicz
Ewa Wachowicz fot. Maciej Gapiński
Przed 24 laty Ewa Wachowicz sięgnęła po koronę Miss Polonia. Teraz zdobywa koronę wulkanów Ziemi - najwyższe szczyty wulkaniczne na świecie.

Kiedy zakochała się Pani w górach?
Kocham je od zawsze. Pochodzę z Beskidu Niskiego. Owszem, to niewielkie góry, ale jednak. Mój rodzinny dom stał na zboczu górki. Razem z dzieciakami z okolicy ubijaliśmy tam śnieg, tworząc stok narciarski. Mieliśmy trasę narciarską aż do rzeczki. Potem poznawałam szlaki wycieczkowe w Małopolsce: na Magurę Małastowską, Turbacz, Murowaniec. Uwielbiałam spać w schronisku. Po wyborach Miss Polonia moje życie potoczyło się w nowym kierunku, lecz góry cały czas były w moim sercu. Powróciłam więc po latach do tej pasji. A że finanse puszczały mnie już dalej, zaczęłam jeździć po świecie, żeby uprawiać trekking, ale też wspinaczkę. Stałam na szczycie afrykańskiej Mt. Kenii, gdy stwierdziłyśmy z Klaudią, moją przyjaciółką, że dobrze by było nadać temu zdobywaniu szczytów jakiś sens. Wymyśliłyśmy, że zdobędziemy koronę wulkanów ziemi, czyli najwyższe szczyty wulkaniczne na wszystkich kontynentach.

I które już udało się Pani zdobyć?
Damavand w Azji, Pico de Orizaba w Ameryce Północnej (precyzyjniej:w Meksyku), Kilimandżaro w Afryce, Elbrus w Europie i Giluwe w Papui Nowej Gwinei, który jest najwyższym szczytem wulkanicznym Australii i Oceanii. Teraz wyruszam na Ojos del Salado w Chile, który jest najwyższym szczytem wulkanicznym nie tylko w Ameryce Południowej, ale i na świecie. Mierzy prawie siedem tysięcy metrów.

Słyszałam, że Ojos del Salado jest jednak dość łatwy - jak na siedmiotysięcznik - do zdobycia.
W tym przypadku największa trudność wynika z wysokości, a więc - z zagrożenia chorobą wysokościową. Na takiej wysokości jest znacznie mniej tlenu, trzeba się dobrze zaaklimatyzować, każdy ruch wykonywać powoli, nie szarżować. Nawet zawiązanie butów czy wyjście do toalety wymaga od nas, na takich wysokościach, niesamowitego wysiłku.

Pani przeżyła kiedyś chorobę wysokościową?
Na Mt. Kenyi. Nie miałam wtedy doświadczenia w trekkingu na takich wysokościach i - co typowe dla nowicjuszy - nieco za bardzo szarżowałam.

Czyli?
Czyli na przykład uparłam się, żeby z bazy na wysokości 3,8 tys. metrów szybko dotrzeć do obozu na 4,8 tys. metrów. Krzysztof, kierownik wyprawy, mówił: Ewa, zwolnij, odpocznij. A ja myślałam, że przesadza albo mnie nie docenia, a ja przecież mam silny organizm. Skończyło się tym, że przez trzy dni nie byłam w stanie nic zjeść, potwornie bolała mnie głowa, miałam mdłości. Dobrze, że nie stało się nic groźniejszego, bo choroba wysokościowa może doprowadzić do obrzęku mózgu i śmierci.

Mt. Kenya była Pani najtrudniejszym szczytem? W sensie technicznym zdecydowanie najtrudniejszy był Pico de Orizaba w Meksyku. To samotnie stojąca góra z lodu. Mierząca „tylko” 5,6 tys. metrów, ale za to jej nachylenie jest bardzo duże, sięga 55 stopni. Wchodzi się po ścianie lodu i zmarzniętego śniegu, oczywiście z rakami, uprzężą, asekuracją przewodnika. I to wymaga niewyobrażalnego wysiłku, szczególnie, że brakuje tlenu. Gdyby nie to, że mieliśmy mnóstwo szczęścia, trafiając na okno pogodowe, pewnie bym tego szczytu nie zdobyła. Nasz przewodnik, Meksykanin, powiedział później, że wchodził tam wiele razy, ale nigdy wcześniej nie widział tam takiej pogody. Na ogół na Pico wieje bardzo silny wiatr, jest również duża mgła. Kiedy wchodzisz po ścianie w takich warunkach, wariuje ci błędnik, tracisz siły, wspinaczka staje się koszmarem. Gdy z Klaudią zeszłyśmy do bazy na 4,2 tys. i spojrzałyśmy w górę, stwierdziłyśmy, że gdyby nie udało nam się zdobyć tego szczytu, chyba już nie odważyłybyśmy się tu wrócić.

Bo w górach chyba sztuką jest też umieć się wycofać?
Oj, tak. Góry najlepiej uczą pokory. Trzeba wiedzieć, kiedy odpuścić. Trzeba znać możliwości swojego organizmu i umieć przewidzieć, jak zareaguje on na zmianę wysokości i pogody. Niezwykle ważne jest też to, żeby zdobywać wysokie szczyty w towarzystwie doświadczonego, zaufanego przewodnika, który jest w stanie z boku ocenić twoje umiejętności. I być gotowym na to, że góra czasem nie puszcza i nie ma co wtedy z nią walczyć, buntować się.

Pani kiedyś jakaś góra nie puściła?
Tak. Raz w Turcji, gdzie byłam na skiturowej wyprawie. Plan był taki, żeby podejść trekkingowo, a zjechać na nartach. Ale pogoda była nierówna, wiatr wiał z prędkością 110 km/godz. Praktycznie przez trzy dni nie wychodziliśmy z namiotów. W końcu wydawało się, że pogoda nieco się polepszyła więc weszliśmy na 4,2 tys. Ale wiatr jednak wiał, odczuwalna temperatura wynosiła minus 37 stopni. A buty skiturowe, nawet jak ma się w nich ocieplacze, nie są zbyt ciepłe. Poczułam, że coś złego dzieje się z moimi stopami i poprosiłam, żebyśmy zawrócili. Część ekipy weszła jeszcze na 4,8 tys. metrów, ale i oni zawrócili: przez wiatr, chmury, mgłę.

Mont Blanc nie udało mi się zdobyć dwa razy. Bo to, wbrew pozorom, dość kapryśna góra: szybko zmienia się tam pogoda, jest lawiniasto. Pierwszy raz próbowałam zdobyć najwyższy szczyt Europy trzy lata temu. To był lipiec, było dość mało śniegu, więc „powychodziły” szczeliny. Przewodnik powiedział: Ewa, innym razem, za dużo jest szczelin, a mosty nad szczelinami są słabe. Wróciłam tam za jakiś czas. Byłam pewna, że tym razem się uda, bo była cudowna pogoda, piękny, skrzący się śnieg, bajeczna przejrzystość, widoki, sielanka. I znów przewodnik stwierdził: zawracamy. Zbuntowałam się: no jak to, przecież jest tak cudnie, a ty każesz nam zawracać? Przewodnik przekonywał dalej, że jest lawiniasto, że jest zbyt niebezpiecznie, a że nauczyłam się słuchać w górach ludzi bardziej doświadczonych od siebie, odpuściłam. Tego dnia z Mont Blanc zeszła lawina, w której zginęło kilkanaście osób.

Być może ten przewodnik ocalił więc Pani życie.
Bardzo możliwe. I za to zawsze będę mu wdzięczna.

I po tym wszystkim nie boi się Pani?
Boję się. Strach jest w górach sprzymierzeńcem, jest niezbędny. Strach i pokora. Przecież nawet w Tatrach ludzie giną, na ogół dlatego, że źle oceniają swoje umiejętności i nie mają odpowiedniego sprzętu. Niebezpieczna może być nawet Babia Góra - szybko zmienia się pogoda, ktoś przypadkowo zboczy ze szlaku, nie potrafi się odnaleźć na mapie. A nawet na najbardziej łagodnej górze, poza szlakiem, są urwiska, groźne miejsca.

A co się w górach je?
Czasami się w ogóle nie je. Na Giluwe na przykład, już pierwszego dnia wyprawy tragarz z przewodnikiem zjedli wszystko, co mieliśmy, żywiliśmy się tylko batonami, które mieliśmy pochowane w kieszeniach.

Czemu zjedli Wasze jedzenie?
Bo to, co u nas jest normą, w Nowej Gwinei wydaje się abstrakcją i odwrotnie. Również to lubię w swoich wyprawach - jeździ się w nowe miejsca, z zupełnie inną kulturą, obyczajami. A nasze wejście na ten szczyt było prawdopodobnie pierwszym wejściem polskiej ekipy. Przynajmniej nikt nie pamiętał, żeby wcześniej byli tam Polacy. Kiedy ostatnio rozmawiałam z Krzysztofem Wielickim, też potwierdził, że prawdopodobnie byliśmy pierwsi.

Powracając do jedzenia...
Zawsze podstawą jest czekolada, batony energetyczne i - najważniejsze - bardzo duża ilość płynów. To pomaga walczyć z wysokością. W górach apetyt raczej nie dopisuje - Kukuczka nie jadał ponoć przez trzy tygodnie. Dlatego podstawowym wyposażeniem jest kisiel - żeby w chwili gdy nie dajemy już rady przełykać „normalnego” jedzenia, mieć cokolwiek w żołądku.

To, co jemy w bazach, zależy od miejsca i od tego, jak zorganizowana jest wyprawa. Na przykład na Kilimandżaro, które jest w moim odczuciu dość łatwą do zdobycia, a co za tym idzie - popularną górą (choć właśnie przez błędy w aklimatyzacji dużo osób, czasem aż osiem na dziesięć nie jest w stanie na nią wejść), wszystko jest znakomicie zorganizowane, z członkami wyprawy idą także tragarze i kucharz, a nikt o jedzenie nie musi się martwić. Na śniadanie jest na ogół owsianka, ewentualnie tosty i jajka. Wieczorem ryż z mięsem albo jakiś makaron.

Ponoć na Elbrusie to Pani była kucharką wyprawy?
Przed wejściem na górę razem z pozostałymi uczestnikami wyprawy zrobiliśmy zakupy. Kupiliśmy to, co było w sklepie: lokalny ser, trochę warzyw, wołowinę, olej do smażenia, ziemniaki, makaron, ryż, orzechy i oczywiście owsiankę. Z tych produktów kucharka miała później gotować dla nas w bazie na 3,8 tys. metrów.

Kiedy weszliśmy na górę i poukładaliśmy się w swoich bunkrach, przyszedł do mnie organizator, Jaś Rojek i powiedział: „Ewa, kucharka nie dojechała. Dasz radę z gotowaniem?”. Mimo że w krojeniu warzyw czy obieraniu ziemniaków pomagały mi inne uczestniczki wyprawy, to zmęczyłam się tym gotowaniem jak nigdy w życiu! Spędziłam w kuchni trzy i pół godziny, bo każde schylenie się, pokrojenie czegokolwiek na takiej wysokości jest niesamowitym wysiłkiem. A ja miałam dodatkowe utrudnienie, bo z jedenastu osób w ekipie aż siedem było wegetarianami. Ugotowałam więc sos na bazie czosnku, pomidorów, marchewki, pora i dużej ilości cebuli. Wegetarianom podałam to z makaronem, a mięsożernym udusiłam dodatkowo mięso. Do tego była sałatka z ogórka, cebuli i miejscowego sera. Na śniadanie owsianka z bakaliami. Muszę się pochwalić: nikt nie narzekał...

Czy inni członkowie ekipy nie dziwią się, że była Miss Polonia, była rzeczniczka rządu i znana twarz - zajmująca się gotowaniem w wersji, powiedzmy, glamour, jeździ w wysokie góry, gdzie ludzie są brudni, spoceni i gdzie wielki wysiłek jest codziennością?
Góry mają taką właściwość, że niesamowicie zbliżają do siebie ludzi. W górach jestem dla innych po prostu Ewą, a nie panią z telewizji. I za to, między innymi, je kocham.

***

Ewa Wachowicz (ur. 19 października 1970 r. w Gorlicach). Producentka i dziennikarka telewizyjna, Miss Polonia 1992, rzecznik prasowy rządu w latach 1993-1995. Była producentką programu Podróże kulinarne Roberta Makłowicza, nadawanego przez dziesięć lat. W 2007 roku zaczęła produkować dla Polsatu autorski program kulinarny Ewa gotuje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Nowa korona Ewy Wachowicz: z wulkanów - Gazeta Krakowska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska