18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Chyra: Próbuję być zapomniany (ROZMOWA)

Małgorzata Matuszewska
Tomasz Hołod
W znakomitym filmie Małgośki Szumowskiej "W imię..." zagrał świetnie księdza uwikłanego w dramatyczną sytuację. Andrzej Chyra wciąż czeka na to, że życie zaskoczy go czymś pozytywnym. Z aktorem - nie tylko o życiu - rozmawia Małgorzata Matuszewska

Czy to rola bezwględnego Gerarda Nowaka w filmie "Dług" odmieniła Pana życie?
Tak, na pewno. Ostatnio na Festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu spotkałem - nomen omen - Krzysztofa Krauzego (reżysera "Długu" - przyp. red.).

Jak się zmieniło Pana życie po "Długu"?
Określając to najprościej i najbanalniej: zostałem aktorem. Zacząłem robić to, o czym myślałem kiedyś, a co mi się nie udawało. To był rzeczywiście przełomowy moment. I moje życie nabrało innego tempa i rytmu.

Może Pan przebierać w rolach?
Tak, robię to. Ale nieprzesadnie. To znaczy: nieprzesadnie, bo czasem biorę rzeczy, które albo z pozoru, albo nie tylko z pozoru wydają mi się nie dość interesujące. Potem zmieniam zdanie albo się przekonuję, że rzeczywiście moje myślenie o tym było odpowiednie. Ale raczej staram się, przynajmniej odrobinę, nie brać wszystkiego "z automatu". Bo jednak nie o to chodzi. W kontekście siebie samego, poczucia przyzwoitości i związku z czymś, także wobec ludzi, staram się być jak najmniej ograniczony kontekstami. Niby ich się nie dostrzega, ale i tak się je widzi. Czasem też próbuję być zapomniany, żeby jednak nie być zupełnie rozdrobnionym w tym, co robię.

Przygotowując się do roli Adama spotykał się Pan z opiekunami trudnej młodzieży?
Szczerze mówiąc, niewiele. Mam zasadę - może ona jest zła - że jakoś muszę zdoku-mentować temat, by nie robić głupstw, ale tak naprawdę głęboko zdaję się na swoją wyobraźnię, wrażliwość, na reżysera, z którym pracuję i na scenariusz, który mnie prowadzi. I myślę, że nie odrabiam publicystycznej roboty, tylko - jak w tym przypadku - staram się opowiedzieć historię człowieka wyjątkowego. Ten człowiek oczywiście istnieje w jakichś ramach, ale w pewnym sensie jest wyjątkowy. Nie potrzebuję głębokiego researchu, to jest moje spotkanie z wyobrażonym bohaterem, z którym prowadzę wewnętrzny dialog.

Czym ujął Pana scenariusz Małgośki Szumowskiej i Michała Englerta? Nie obawiał się Pan reakcji na graną przez siebie postać księdza?
Reakcje widzów nie były problemem, który mnie zajmował. A scenariusz ma długą drogę, na początku powstała historia zabójstwa księdza. W pewnym momencie porzuciliśmy temat, bo kryminał nie był dla nas najbardziej interesującą rzeczą, chcieliśmy zdjąć z filmu odium sensacji. Film opowiada o człowieku, który jest trochę nigdzie.

Jest wśród ludzi.
Pomiędzy ludźmi, ale wyrzucony na pustynię emocjonalną, pustynię braku bliskości. Nie chcieliśmy, żeby to była ewidentnie krytyczna wizja polskiej prowincji. Są w filmie rzeczy, które nie do końca zgadzają się z wizerunkiem prowincji, choć kręciliśmy w miejscu, które jest jak najbardziej autentyczne. Poza skromną obsadą aktorską bardzo wiele osób występujących na ekranie było stamtąd, więc to nie jest historia zupełnie oderwana od rzeczywistości. Poczułem, że jest w niej egzystencjalny materiał na dotknięcie i rozważenie tematu człowieka, który jest po prostu samotny.

Samotność księdza jest bardzo dotkliwa.
Nie chodzi tylko o pokazanie samotności księdza, choć ten człowiek jest księdzem i jest samotny. To film o tym, że na-wet w najbardziej - jakby się wydawało - sprzyjających warunkach - jest mnóstwo osób, które do ciebie lgną, dla których jesteś ważny - tak naprawdę w którymś momencie odchodzą i zostajesz sam. To wydało mi się najciekawsze. On też w społeczności dostrzega kogoś, kto jest kompletnym outsiderem, człowiekiem totalnie samotnym, bez prawdziwego kontaktu z rodziną, ze swoją społecznością i właśnie ten outsider jest mu bliski.

Słuchając Adama mówiącego, że postanowił zostać księdzem po śmierci ojca, zastanowiły mnie Pana relacje z ojcem.
Relacje są różne. Bywały trudne, nie byłem do końca bardzo grzecznym dzieckiem. W ogóle relacja ojca z synem nie jest prosta. Patrząc z psychologicznego punktu widzenia, są przecież rywalami. Ja podziwiałem mojego ojca za silną osobowość. W filmie jest jednak inna sytuacja, bo Adam mówi o zmarłym ojcu. On sobie uświadamia, że nie miał z nim poczucia bliskości. Po-dobnie często wobec śmierci kogoś bliskiego, uświadamiamy sobie, że nie byliśmy do końca blisko tej osoby, nie porozmawialiśmy o czymś najważniejszym. Adam poczuł, że czegoś nie dał z siebie w tej relacji. Trudno powiedzieć, że Adam poszedł do Kościoła, by zadośćuczynić, bo miał wiele powodów. Paradoksalnie, szukając bliskości, został jeszcze głębiej zepchnięty w samotność, bo musiał funkcjonować jako pewnego rodzaju figura spełniająca określoną funkcję. A to nie jest formą żadnej bliskości.

Co Pana ojciec, inżynier górnik, sądzi o aktorstwie?
Mówi zwykle: "Ciągle masz takie ciężkie role" (śmiech). "Może byś zagrał coś bardziej przyjemnego". Myślę, że nie ocenia tego w prostych kategoriach, przyjmuje i akceptuje to, co robię, nawet, jeśli to nie są przyjemne i łatwe role. A sam zawód traktuje jak każdą inną aktywność.

Kogo zagrał Pan w "Słowie" Anny Kazejak - filmie w produkcji?
To ciekawy projekt, historia została wzięta z życia. Gram niedużą rolę ojca dziewczyny. Nie mieszka w Polsce, przyjeżdża i staje wobec bardzo trudnej sytuacji - chciałby przestać być ojcem.

Co było najtrudniejsze w zawodzie aktora? Granie w języku francuskim?
To było trudne, kiedy sobie to wyobrażałem. Na początku miałem lekkość spojrzenia (śmiech), potem mnie trochę przygniatało, bo się uczyłem języka i okazało się, że to nie jest takie proste. Kiedy zaczęły się próby w Odeonie i pracowałem z Isabelle Huppert, bardzo szybko poczułem, że to jest możliwe i język nie był największą przeszkodą. Nie wiem, co jest najtrudniejsze. Są momenty, kiedy trzeba sobie wyobrazić coś więcej niż to, co wyobraźnia przynosi. Nie w filmie, a w przedstawieniu "Kabaret Warszawski" Krzysztofa Warlikowskiego rozmawiam ze swoją biografią, z sytuacjami, które są podobne do mojego życia.

Staje Pan przed lustrem?
Trochę tak. W "Kabarecie..." chodzi trochę o spojrzenie na siebie. A to bywa trudne. A co jest najtrudniejsze? Jazda konna jest trudna dla kogoś, kto tego nie robi na co dzień. W filmie Ani Kazejak grałem w scenie po duńsku - może to są te najbardziej realnie formalnie trudne rzeczy? Rodzaj ekshibicjonizmu jest bardzo naturalny w tym zawodzie i to jest trudne. Opowiadamy cudze historie, ale wkładamy w nie siebie i to jest chyba najtrudniejsze.

Na co Pan czeka w życiu?
Że mnie zaskoczy. Czymś przyjemnym, oczywiście (śmiech). Ciągle mam wrażenie, że są możliwości, i to niekoniecznie bardzo oczywiste. Nie mam prostych życzeń wobec życia i może to źle. W związku z tym może życie nie potrafi znaleźć dla mnie rzeczy, na które bym czekał, tego, co chciałbym przeżyć? Ale już historia z Isabelle Huppert trochę wykroczyła poza rzeczywistość. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że będę z nią grał w paryskim Odeonie po francusku. Właśnie takie abstrakcje nagle stają się realne. Jestem otwarty. Nagle, w zupełnie nieoczekiwany dla siebie sposób, zostałem reżyserem operowym (Andrzej Chyra na początku tego roku 2013 wyreżyserował w Operze Bałtyckiej w Gdańsku "Graczy" - przyp. red.). Rzeczywistość ciągle mnie zaskakuje, przynosi coś nowego i otwiera nowe ścieżki, o których wcześniej nawet bym nie pomyślał. Tak, jak bardzo długo ukrywałem przed sobą myśl, że chyba chciałbym być po prostu aktorem. A ponieważ byłem w środowisku zupełnie obcym aktorstwu, więc było to tak abstrakcyjne, że poczułem, iż muszę spróbować dotknąć tej abstrakcji. I to jest śmieszne, że złożyłem papiery na Akademię Górniczo-Hutniczą, na górnictwo, i do szkoły teatralnej. Dlatego, żeby nie stracić naturalnej ochoty, żeby tego dotknąć. I okazuje się, że jestem w Warszawie, a potem Krzysiek Krauze robi ze mną film... Nie czekam na coś konkretnego, ale na to, że życie mnie jeszcze zaskoczy.

Bywa Pan w Polkowicach?
Tak, bywam.

Jak Pan patrzy na miasto, a jak miasto patrzy na Pana?
Nie wiem, jak Polkowice pa-trzą na mnie, bo nie wychodzę bardzo głęboko do miasta. Po prostu bywam u rodziców i tyle. Traktuję to jako naturalną część swojego życia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska