Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

We Wrocławiu działa grupa handlująca dopalaczami?

Marcin Rybak
Sklep na Stawowej
Sklep na Stawowej Zdjęcie Czytelniczki
Na terenie Wrocławia działa najprawdopodobniej co najmniej jedna grupa przestępcza, zajmująca się handlem dopalaczami.

We Wrocławiu działa zorganizowana grupa przestępcza, która truje ludzi i okrada państwo. Tym tekstem zawiadamiany Piotra Kowalczyka, Prokuratora Regionalnego we Wrocławiu o przestępstwie. Oczekujemy, że w przewidzianym przepisami terminie dostaniemy informację co zrobiono w sprawie.

Z naszych ustaleń wynika, że na terenie Wrocławia działa zorganizowana grupa przestępcza (co najmniej jedna), wprowadzająca na rynek szkodliwe dla życia i zdrowia substancje, tzw. dopalacze. Mowa o przestępstwie z art. 165 par. 1 pkt 2 w związku z art. 258 kodeksu karnego.

Celem grupy jest sprzedawanie substancji, które działają tak jak narkotyki, a formalnie nimi nie są. W wyniku tej działalności tylko w lutym i marcu dziewiętnaście osób trafiło do szpitala na oddział toksykologii. Ta grupa przywłaszczyła co najmniej 360 tysięcy złotych należnych Skarbowi Państwa z tytułu kar, jakie nakłada Inspekcja Sanitarna na osoby wprowadzające do obrotu tzw. dopalacze, czyli - jak nazywa je prawo - „środki zastępcze”.

Uzasadnienie

Dopalacze sprzedawane są we Wrocławiu m.in. w wynajmowanych lokalach. Kiedyś miały szyldy lombardów albo punktów ksero czynnych całą dobę. Dziś coraz częściej są to lokale, które nie mają żadnego szyldu. Tylko zasłonięte okna i drzwi oraz własny monitoring.

Klientami są narkomani. Zawsze w okolicy, gdzie taki punkt zaczyna działać, pojawia się duża liczba młodych osób, często zachowujących się agresywnie. A okoliczne ulice i trawniki pełne są pustych opakowań po zażytych dopalaczach.

Skąd teza, że to działalność zorganizowana i zarządzana przez co najmniej jeden „ośrodek decyzyjny”?

Omawiane substancje zawsze sprzedawane są w takiej samej formie. Małe, kwadratowe opakowanie ze srebrnej folii. W środku strunowy woreczek z substancją. Na opakowaniu „legenda”, która ma zamaskować prawdziwy charakter produktu. Czytamy, że są to pochłaniacze wilgoci, substancje do czyszczenia rdzy, osuszania farb czy czyszczenia obudów komputerów albo monet. Na każdym opakowaniu jest napis, że to środek szkodliwy i „nie do spożycia”.

Ktoś musi organizować produkcję tak samo albo podobnie wyglądających opakowań. Ktoś musi organizować produkcję substancji chemicznych. Wszystkie zabezpieczone dotąd - przez policję i sanepid - tego typu produkty zawierały substancje odurzające. Niczego nie czyściły, nie pochłaniały i nie odrdzewiały, jak też nie suszyły. Ich skład chemiczny modyfikowano wtedy, gdy Sejm nowelizował listę „twardych” narkotyków, dopisując na nią substancje znajdowane w dopalaczach. Ktoś wreszcie musi odpowiadać za dystrybucję i sprzedaż. W tym za wyszukiwanie sprzedawców.

Ta działalność opłaca się tylko pod warunkiem, że pochłaniacze, środki do czyszczenia czy osuszania sprzedawane są narkomanom po to, by je zażywali jak narkotyki. Nie mamy wątpliwości, że organizatorzy i uczestnicy tego „biznesu” - szefowie, producenci, sprzedawcy - wiedzą co, komu i po co sprzedają. Nawet nie próbują reklamować swoich „środków chemicznych” zainteresowanym, by coś wyczyścić, odrdzewić albo osuszyć. Szczególnie że kilka gramów produktu w małej paczuszce kosztuje od 20 do 33 złotych.

Dodajmy, że docierają do nas - z różnych źródeł - informacje wskazujące na zaangażowanie w ten biznes osób znanych w „gangsterskim półświatku”.

Często spotkać się można z przekonaniem, że dopalacze to domena sanepidu. Bo ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii nakazuje, by właśnie sanepid ścigał dopalacze przy pomocy prawa administracyjnego. Policja ma walczyć z narkotykami.

Czytaj również: Za nic mają sanepid. Handel dopalaczami kwitnie?

Ale poza ustawą o przeciwdziałaniu narkomanii jest jeszcze kodeks karny. A ten zakazuje działalności, która powoduje zagrożenie dla życia i zdrowia. Wszystkie kontrole sanepidu - w lokalach sprzedających dopalacze - prowadzone są bez wcześniejszego poinformowania „przedsiębiorcy” o planowanych działaniach. Sanepid nie musi informować tylko wtedy, gdy akcja ma związek z zagrożeniem życia i zdrowia. W praktyce w działaniach sanepidu zawsze uczestniczy policja, badając, czy zabezpieczane środki nie zawierają narkotyków albo substancji zagrażających życiu i zdrowiu. - O tym, czy można sprzedawcy zarzucić przestępstwo - na przykład narażania na utratę zdrowia albo życia wielu osób - decyzja zapada w oparciu o zaistniałe okoliczności, zebrany materiał, po konsultacji z prokuraturą - powiedział nam rzecznik dolnośląskiej policji Paweł Petrykowski. - Niedawno sprzedawcę z lokalu na ul. Piłsudskiego zatrzymano i usłyszał właśnie ten zarzut. Dużo zależy od wyników badań, czy biegły wykaże, że w składzie dopalacza są substancje zagrażające życiu i zdrowiu.

To kolejny dowód, że można mówić o zagrożeniu zdrowia i życia przy okazji dopalaczy.

Oni okradają państwo

Odkąd prawo nakazało sanepidowi walczyć z dopalaczami przy pomocy kar administracyjnych, we Wrocławiu wydano decyzje nakazujące zapłacić około 400 tysięcy złotych kar. Z tej sumy wyegzekwowano około 40 tysięcy. Osoby ukarane to najczęściej ludzie zatrzymywani w czasie akcji w punktach z dopalaczami. Urzędy skarbowe odpisują sanepidowi, że nie da się niczego wyegzekwować, bo ukarani nie mają ani adresu, ani konta, ani nie pracują. Moi rozmówcy z sanepidu nie mają wątpliwości, że unikanie opłat nosi znamiona działalności zorganizowanej.

Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że na sprzedawców celowo wybierane są osoby bez adresu, pracy i majątku. Dlatego uważam, że gang dopalaczowy przejął co najmniej 360 tys. zł należnych Skarbowi Państwa. Tak planując swoją działalność, by ewentualne kary były niemożliwe do wyegzekwowania.

Dlaczego suma wszystkich kar to zaledwie 400 tys. zł? Ustawa przewiduje wszak, że jedna kara może wynosić nawet milion złotych. Urzędnicy nie wystawiają kar na duże sumy, wiedząc, że nie da się ich wyegzekwować. Kwota kar nieściągniętych jest należnością Skarbu Państwa. Im jest większa, tym większe problemy będą mieli urzędnicy.

Pogarda dla prawa

Uczestnicy dopalaczowego biznesu demonstrują pogardę dla prawa i procedur, pokazując poczucie bezkarności. Przykład? Urzędnicy sanepidu udający się na kontrole po prostu nie są wpuszczani do środka. Dlatego - ostatnio zawsze - policja proszona jest o wejście siłowe.

Skutkiem takiej kontroli jest też zawsze decyzja o zamknięciu lokalu. Mieszkańcy i przedsiębiorcy z ulicy Stawowej we Wrocławiu opowiadają, że od wielu miesięcy w lokalu na tej właśnie ulicy prowadzone są kontrole sanepidu i policji. Zawsze lokal jest zamykany i plombowany. Ale zaraz potem plomby są zrywane, a działalność nadal prowadzona. Ale przez osoby, których nie obejmują wcześniejsze decyzje i zakazy. Ul. Stawowa to tylko przykład pokazujący to, co dzieje się również w innych miejscach.

W tym miejscu zwracamy się do prokuratora Piotra Kowalczyka i apelujemy o interwencję: Powiedział Pan niedawno, że nie znalazł dotąd na biurku żadnego doniesienia w sprawie handlu dopalaczami. Dziś, razem z tą publikacją, trafia więc na Pana biurko pierwszy taki materiał. Jestem pewien, że potraktuje Pan Prokurator ten tekst tak, jak prawo nakazuje traktować każde zawiadomienie o przestępstwie. I w ustawowym terminie dostaniemy informację, co z tym materiałem zrobiono.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: We Wrocławiu działa grupa handlująca dopalaczami? - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska