Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

75 lat z Czytelnikami i Dolnym Śląskiem - Gazeta Wrocławska i jej historia

Grzegorz Chmielowski
Grzegorz Chmielowski
75 lat z Czytelnikami i Dolnym Śląskiem - Gazeta Wrocławska i jej historia
75 lat z Czytelnikami i Dolnym Śląskiem - Gazeta Wrocławska i jej historia Archiwum Gazety Wrocławskiej
Dziesiątki lat, tysiące wydań, miliony tekstów, a przede wszystkim setki dziennikarzy, którzy je tworzyli... Trudno to objąć. Dlatego przypominamy wydania jubileuszowe. Oddajemy też głos ludziom Gazety, którzy opowiedzieli o ważnych chwilach - Gazety i Czytelników.

1948. Pierwszy numer „Gazety Robotniczej”

Pojawiliśmy się 16 grudnia, w czwartek, numer 1 miał 6 stron, kosztował 5 zł. Ukazał się w drugim dniu Kongresu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Gazeta relacjonowała, że 15 grudnia o godz. 10.12 przybyli najważniejsi politycy, a sekretarz generalny PPR Bolesław Bierut „wśród ogólnego entuzjazmu” ogłosił zjednoczenie Polskiej Partii Robotniczej i Polskiej Partii Socjalistycznej. Redakcja ogłosiła, że powstała z połączenia zespołów „Trybuny Dolnośląskiej” oraz „Ilustrowanego Kuriera Wrocławskiego” i będzie „gazetą partyjną - organem KW PZPR”. Ma łączyć partię z masami, być orężem partii w walce z wrogiem klasowym, z wrogą ideologią, z wyzyskiem bogacza wiejskiego, biurokracją, brakiem szacunku dla ludzi pracy i zrozumienia dla ich potrzeb... Na str. 2 wielka polityka - Chiny, USA…, str. 3 wielkie przemówienie z okazji 30-lecia KPP. O regionie dopiero na str. 4: nowa świetlica dla młodzieży na Dworcu Głównym, nowe zasady w stołówkach pracowniczych, krytyka PKS w Legnicy (stare, ciasne pojazdy). Na ostatniej stronie sport i ligi bokserskie. Na dole 1. odcinek powieści „Anna proletariuszka” Iwana Olbrachta.

Pierwszy numer Gazety Robotniczej
Pierwszy numer Gazety Robotniczej Archiwum Gazety Wrocławskiej

Zawód na minie

Romuald Gomerski miał 18 lat, gdy w połowie lat 50. został jeleniogórskim korespondentem „Gazety Robotniczej”. W swojej książce „Zawód na minie” wspomina wstrząs po roku 1956. Nakład spadł z 250 tys. do 60 tys., bo stracono tzw. prenumeratę zakładową. Wtedy „Gazeta” postawiła na małe miasta i rozwój oddziałów terenowych. W efekcie w szybkim tempie rosła sprzedaż. Także dzięki poruszanej tematyce. Choć łatwo nie było. „Zdarzało się, że sekretarze chcieli im (dziennikarzom - red.) dyktować, co mają pisać. Naczelny bardzo pilnował, by nie było takich praktyk. Ludzie kupowali gazetę dla lokalnych wiadomości. Drętwe mowy i sprawozdania z zebrań odrzucali” - pisze red. Gomerski (w latach 1981-90 redaktor naczelny „Słowa Polskiego”).

1958. 10-lecie „Gazety Robotniczej”
Rocznicę zauważono w wydaniu 13-14 grudnia (sobota-niedziela), 8 stron, 50 groszy. Był bardzo polityczny wstępniak („służymy czytelnikowi i socjalizmowi…”) i ciekawy felieton „U nas wyrośli”, a jako pierwszy wyrósł Tadeusz Galiński, który z pierwszego redaktora naczelnego poszedł na ministra kultury.

Rubryka kulturalna: w kinach dużo filmów radzieckich, ale też austriacki o Hitlerze („Ostatni akt”), „Kapral z Madagaskaru” (franc.), „Wyznania hochsztaplera Feliksa Krulla” (RFN). Z polskich „Kapelusz pana Anatola”, „Pigułki dla Aurelli” i „Eroica”. W operze „Straszny dwór”, w Teatrze Polskim - „Anna Karenina”. Był też program radia i TV. Wieści z Wrocławia lapidarne: Kamienica Złoty Pies w Rynku odbudowana będzie dopiero w 1962 r., 423 rękopisów przybyło Bibliotece Uniwersyteckiej. Wrocławskie Przedsiębiorstwo Budowlane postawi 2557 mieszkań przed terminem. Na Sporcie - pochwała lekkoatletów i zapowiedź meczu koszykówki z Wisłą Kraków.

Drukarz - (przed)ostatnia instancja

Janusz Kaczorowski, wieloletni drukarz „Robotniczej”: - Pracowałem w drukarni przy ul. P. Skargi przy „Wieczorze Wrocławia”, ale miałem scysję z kierowniczką i tak trafiłem do „Gazety Robotniczej”. To było na początku lat 70. Jak nastał Gierek, to każde województwo miało też swój tygodnik. Było bardzo dużo pracy. Byłem metrampażem - dostawało się dużo informacji i my układaliśmy je, decydując, co ważne, a co nie. Gazeta zaufała nam, nie dawali makiety. Robiłem też Magazyn „Gazety Robotniczej”. Najgorzej było, gdy w ostatniej chwili redakcja przynosiła ważny materiał, gdy już trzeba było drukować. Ale jak ktoś miał zmysł, to szybko mu to szło. Nad gazetą czuwała cenzura. Odbijało się strony o g. 19 -20, dyżurny z cenzury siedział w pokoju koło dalekopisów, jak wszystko grało, to stemplował, a jak nie, to kazał nam wyrzucić tekst i wtedy redaktor musiał na łeb na szyję coś tam wsadzić. Ale byli tacy dziennikarze, którzy wiedzieli, jak pisać. Cenzor niczego się nie dopatrzył, a czytelnik się domyślał, o co naprawdę chodzi.

1968. 20-lecie „Gazety Robotniczej”

Obchody rozpoczęły się w „Magazynie Tygodniowym” 14-15 grudnia wielkim wstępniakiem wydrukowanym mikroskopijną czcionką. Obok życzenia od dostojników z KC i KW PZPR, szefów instytucji i zakładów. Wtedy Amerykanie szykowali misję Apollo 8 (lot na orbitę Księżyca), a w uzdrowisku Polanica-Zdrój leczyli się południowowietnamscy partyzanci, ranieni w walkach z Amerykanami. Chwalono wystawę nowoczesnych wyrobów z dolnośląskich fabryk w NOT Wrocław. Są nowe kuchenki gazowe, ale... Wrocławianka narzeka, że stare wypiekały ciasto równomiernie, a nowe przypalają je od spodu, a nie dopiekają od góry. Górnicy kopalni Lubin i Polkowice zameldowali o wydobyciu milionowej tony rudy z okazji V Zjazdu PZPR. Alarm z Chojnowa: PKP nie podstawiły w październiku i listopadzie 150 wagonów i Dolzamet nie ma jak wywieźć wyprodukowanych parników dla rolnictwa. W grudniu na 250 zamówionych dostali kilkanaście wagonów. Dolzametowi grozi postój. Każdy mógł przeczytać kolejny odcinek powieści „Czterej pancerni i pies” Janusza Przymanowskiego.

Gazeta bardzo rodzinna

Gazeta to nie tylko redakcja - dziś głównie internetowa. To także różne działy, jak: handlowy, marketing, biuro ogłoszeń, wreszcie dział graficzny. Kiedyś jeszcze redakcja nocna w drukarni. W niektórych latach setki pracowników. Często więc zawiązywały się tu małżeństwa, potem rodzice pracowali z dziećmi i... wnukami. Jedną z takich rodzin są Besterowie. Już w 1948 roku pracował „przy Gazecie” Józef Bester. Z korektora awansował na redaktora technicznego, potem depeszowego i kierownika redakcji nocnej, by w 1961 roku przenieść się z drukarni do redakcji „Robotniczej” na Podwalu. W 1978 roku jego syn Krzysztof został korektorem. Trzy lata później kierownikiem działu depeszowego w drukarni. I też przeszedł na Podwale, gdzie był sekretarzem redakcji, a potem zastępcą redaktora naczelnego.

Impreza Mikołajkowa dla dzieci w roku 1993. Na pierwszym planie redaktor Elżbieta Gonet, w głębi Gabriela Bester przygotowuje kolejną paczkę.
Impreza Mikołajkowa dla dzieci w roku 1993. Na pierwszym planie redaktor Elżbieta Gonet, w głębi Gabriela Bester przygotowuje kolejną paczkę. Tadeusz Szwed

- Jest takie zdjęcie z redakcji, na którym mój tato Józef stoi obok młodej dziewczyny. Wtedy nie wiedział, że ta pracownica sekretariatu redakcji to przyszła moja żona Gabriela. Nie podejrzewał nawet, że jego wnuczka, a nasza córka, Ania podejmie pracę w dziale marketingu „Gazety”. Był moment, że w „Gazecie” jednocześnie pracowało czworo Besterów - wspomina z uśmiechem Krzysztof Bester. - Zdarzało się bowiem, że w okresie urlopowym brakowało ludzi i mój tata zawieszał emeryturę, by przez parę miesięcy wrócić do pracy. Spotykały się wtedy w „Gazecie” nasze trzy pokolenia...

W dziale ekonomicznym pojawili się Żabińscy: - Razem ze swoją żoną Grażyną, rozpocząłem dziennikarską przygodę w 1976 roku. Jako absolwenci Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu musieliśmy uzyskać zgodę pełnomocnika ds. zatrudnienia na uczelni. Bo zgodnie z przepisami, jako ekonomiści, powinniśmy pracować w wyuczonym zawodzie - wspomina red. Ryszard Żabiński. - Pracę w „Gazecie” rozpoczęliśmy od rocznego stażu. Pracowaliśmy przez miesiąc w każdym dziale „Gazety”, a tematycznych działów było wiele (polityczny, społeczny, ekonomiczny, rolny, kultury, miejski, terenowy). Ostatecznie trafiliśmy do ekonomicznego. Mogliśmy dokładnie, od strony przedsiębiorstw, poznać, jak funkcjonuje gospodarka centralnie planowana: wyśrubowane, zazwyczaj nierealne plany produkcyjne - bardzo ciężka praca ludzi, w tym na nocne zmiany - powszechny niedobór wszystkiego (materiały, paliwa etc.) - centralne dotacje - urzędowe ceny.

Red. Żabiński pracował jeszcze w „Dzienniku Dolnośląskim” (po 1989 r. pierwszy kolorowy dziennik wydawany przez Orkla Media i NSZZ Solidarność), „Słowie Polskim” i po dziennikarskim armagedonie w 2003 roku (Polskapresse, właściciel „Gazety Wrocławskiej”, kupił „Słowo Polskie” i „Wieczór Wrocławia”) - ponownie w „Gazecie Wrocławskiej”.

- Po 2003 roku miałem też zaszczyt pełnić funkcję prezesa Międzyregionalnego Syndykatu Dziennikarzy Polskich, jednej z nielicznych na Dolnym Śląsku organizacji broniących m.in. zwalnianych z pracy dziennikarzy. Moja żona Grażyna była w „Gazecie” przewodniczącą redakcyjnego Koła Syndykatu.

1978. 30-lecie „Gazety Robotniczej”

„Jesteśmy rówieśnikami naszej partii” - tak rozpoczynał się cykl artykułów poświęconych jubileuszowi. Ale poza standardowymi życzeniami była też wystawa zdjęć fotoreporterów „GR” w Klubie Dziennikarza oraz spektakl „Czarna skrzynka” dla dziennikarzy „GR” - o historii ostatnich pokoleń Polaków widzianej oczami chłopa. Redakcyjna dyskusja o gazecie. Na koniec anegdotki: wyszło na jaw, że najczęściej dziennikarze plotkowali o premierze Józefie Cyrankiewiczu oraz to, że on… doskonale o tym wiedział.

Dopiero na str. 5 notatka: zatonął prom na Odrze koło Brzegu Dolnego. Zjechali się wszyscy ważni z ministerstw i komitetów. Dotychczas wydobyto ciała 3 osób i 4 pojazdy. Więcej wyprodukujemy ubrań z welwetu i uszczelek piankowych do okien (choć brakuje do nich kleju...). W Pucharze Europy szczypiorniści Śląska Wrocław wygrali z CSKA Moskwa 26:24.

Od sekretarki do redaktorki

Od samego początku „Gazeta” rozwijała sieć korespondentów terenowych, czyli ludzi współpracujących z redakcją. Jednocześnie tworzyła oddziały terenowe. W pewnym okresie było ich nawet kilkanaście, niemal w każdym powiecie. W oddziale jeleniogórskim pracowała red. Bożena Bryl-Chrząszcz.

- Moje ćwierćwiecze z „Gazetą” zaczęło się na początku trzeciego roku studiów dziennych w 1976 roku, na jeleniogórskim wydziale zamiejscowym Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu - wspomina red. Bożena Bryl-Chrząszcz. - Na posadę sekretarki oddziału trafiłam za sprawą studenckiej wszechnicy dziennikarskiej, gdzie dowiedziałam się, że w redakcji potrzebny jest ktoś taki. Pomyślałam „czemu nie ja”, zwłaszcza że pisanie od liceum mnie kręciło, a ekonomia coraz mniej. Zgłosiłam się i prawie zostałam przyjęta, prawie - bo potrzebna na to była zgoda dziekana mojego wydziału. Zgodził się, ale postawił warunek: wszystko na uczelni mam zaliczać w terminie. Wiedziałam, że ta „dżentelmeńska” umowa jest wiążąca. No to zaliczałam. W redakcji robiłam, co do mnie należy, ale też coraz więcej pisałam - najpierw drobne notatki, potem nieśmiało coraz większe teksty. Kiedy w czerwcu 1978 roku obroniłam pracę magisterską, dowiedziałam się, że od września mogę liczyć na etat stażowy. I tak to się zaczęło. Od dziennikarki, po redaktorkę i kierowniczkę jeleniogórskiego oddziału. Specjalizowałam się w tematyce społecznej, ale także opisywałam najciekawsze wydarzenia z regionu. Pod koniec lat 90. śledziłam wojnę gangów na polsko-niemieckim pograniczu, relacjonując dzięki pozyskanym informatorom kulisy mafijnych bitew o wpływy i terytoria, za co zdobyłam tytuł „Dziennikarza roku Gazety Wrocławskiej”.

1988. 40-lecie „Gazety Robotniczej”

Redakcja świętowała we wrocławskim ratuszu. Był list z gratulacjami od premiera Mieczysława Rakowskiego, życzenia od sekretarza KW PZPR Zdzisława Balickiego i innych „świętych” partyjnych. Ale show na okładce skradła relacja Adama Kłykowa z procesu ws. skarbu średzkiego. Kilka elementów skarbu znalazł miejscowy zegarmistrz na wysypisku śmieci i planował oddać, ale jak zeznawał, czekał na komunikat o nagrodzie. Tyle że zdaniem prokuratora był to teren wykopaliska archeologicznego i zwykła kradzież. Milicja znalazła kosztowności u zegarmistrza w domu. Miesiąc później ministerstwo kultury ogłosiło amnestię i inni znalazcy oddali skarb, a nawet dostali wysokie nagrody i nikt ich o nic nie oskarżał... W odcinkach drukowaliśmy powieść Siergieja N. Chruszczowa pt. „Dziesięć lat Chruszczowa. Spisek”. Na pytanie OBOP, jaki będzie rok 1989, tylko 12 proc. powiedziało, że dobry, a 41, że zły. Dla kogo - nie podano. Był też sukces: trzy pierwsze wydziały lubińskiego urzędu miasta dostały po dwa komputery (biuro organizacyjne, geodezja i komunikacja).

(OD PRAWEJ): REDAKTOR NACZELNY ALEKSANDER KUBISIAK I DZIENNIKARZE: JÓZEF BESTER ORAZ TOMASZ SZYMAŃSKI
(OD PRAWEJ): REDAKTOR NACZELNY ALEKSANDER KUBISIAK I DZIENNIKARZE: JÓZEF BESTER ORAZ TOMASZ SZYMAŃSKI FOT. TADEUSZ DRANKOWSKI

Gazeta prosto z ... Czech

To był początek lat 90. i ogromny popyt na naszą gazetę, która po prywatyzacji wychodziła pod tytułem „Robotnicza Gazeta Wrocławska”. Drukarnia na ul. Piotra Skargi nie mogła już z dnia na dzień wydrukować wielkiego nakładu piątkowego Magazynu, bo wtedy wydawaliśmy około 600 tys. egzemplarzy! A do tego jeszcze jako jedni z pierwszych w Polsce zaczęliśmy do Magazynu dodawać kolorowy Telemagazyn z programem telewizyjnym na cały tydzień. To już było ponad siły naszej drukarni.

- Telemagazyn był drukowany w Austrii, a Magazyn Gazety w czeskich Budziejowicach. Obie te drukarnie należały do tego samego koncernu, co „Gazeta Wrocławska” - Neue Passauer Presse - wspomina Krzysztof Bester, wtedy sekretarz redakcji. - Piątkowy Magazyn powstawał tak, że przygotowywaliśmy ze stron „wyklejkę” w formacie A3. To były też początki druku kolorowego. Wrocławska drukarnia przygotowywała część zdjęć w swojej chemigrafii w czterech podstawowych kolorach (tzw. CMYK). Kompletowałem w środę do popołudnia wszystkie te materiały w wielkiej teczce. W czwartek o godzinie 5 rano przyjeżdżał do mnie redakcyjny kierowca Antoni Kuwałek polonezem z silnikiem citroena i jechaliśmy przez Kudowę-Zdrój, Pardubice i Hradec Kralove do Budziejowic. Byliśmy tam około godziny 10.00. Na granicy oczywiście obowiązywała nas odprawa paszportowa. Gdy oddałem materiały w drukarni, szliśmy na miasto, na śniadanie. Gdy wracaliśmy po dwóch godzinach, drukarze mieli już wszystko gotowe do druku. Sprawdzałem, czy nie pomylono stron, jakość zdjęć, jakość druku. Podpisywałem w końcu gazetę do druku, ale nie wracaliśmy od razu. Czekaliśmy z pół godziny na pierwsze egzemplarze, które (ok. 50 sztuk) zabieraliśmy ze sobą. Czesi drukowali gazetę i mieli też maszynę do wkładkowania Telemagazynu. Cały nakład trafiał ciężarówką do Ruchu i w piątek rano „Gazeta” była już w kioskach. Wracając, na granicy rozdawaliśmy Magazyn pogranicznikom. Znaliśmy się z powodu tych podróży dobrze, więc tak bardzo nas nie przeszukiwali. Nie zdradzę tajemnicy, jeżeli powiem, że udawało nam się przewieźć do Polski np. coś mocniejszego do picia - śmieje się Bester.

Powódź tysiąclecia. „Gazeta” nie utonęła - pomagała ratować

Rok 1997. Deszcz zaczął padać pod koniec maja i niemal przez cały czerwiec. Docierały informacje o dużej wodzie w Czechach. Każdego dnia dziennikarze oddziałów w Wałbrzychu, Kłodzku, Jeleniej Górze raportowali o stanie wód w rzekach na ich terenie. Napięcie rosło, bo deszcz padał nadal.

Mokry Wrocław przygotowywał się do przyjęcia papieża Jana Pawła II, który gościł tu na 46. Międzynarodowym Kongresie Eucharystycznym „Eucharystia i Wolność”. - Prawdziwą wolność mierzy się stopniem gotowości do służby i do daru z siebie. Tylko tak pojęta wolność jest prawdziwie twórcza, buduje nasze człowieczeństwo, buduje więzi międzyludzkie. Buduje i jednoczy, a nie dzieli! - mówił wtedy Jan Paweł II, dziś święty.

Papież we Wrocławiu! Było to wydarzenie wyjątkowe i dla mieszkańców, i dla prasy.
Tłumom mieszkańców i dziennikarzy pogoda nie przeszkadzała. Na zdjęciach naszych fotoreporterów widać było szpalery ludzi z parasolami, stojącymi wzdłuż ulic, oczekujących na przejazd papieskiej kolumny. Niestety, nie wszystkie oryginały tych zdjęć istnieją. Zabrała i zniszczyła je powódź, która wtargnęła do naszej redakcji miesiąc po wizycie Jana Pawła II, i zalała pracownie foto, które były na parterze budynku przy Podwalu 62.

Te, które po ogłoszeniu stanu alarmu przeciwpowodziowego fotoreporter Wojtek Wilczyński ewakuował do domu na Kozanowie Starym, zalała woda razem z mieszkaniem. Wtedy robił zdjęcia w innych częściach zdewastowanego miasta.

- 7 lipca z fotoreporterem Wojtkiem Wilczyńskim byliśmy w drodze do Kłodzka. Przejeżdżając przez Nową Rudę, była może 8, dopadła nas woda, która rozbiła murek oporowy nad rzeką Włodzicą, i rozlała się na ulicę. Służbowy samochód niebezpiecznie zaczął się kołysać na fali sięgającej drzwi. Bałam się, ale kolega nie zważał na moje piski i wyprowadził samochód z niebezpiecznej sytuacji - wspomina red. Iwona Zielińska. - Do Kłodzka dotarliśmy trzy godziny po przejściu wielkiej wody przez centrum. Było zdewastowane, tonęło. Woda zeszła z górnej części starówki i rozlała się kilkunastometrowym kanałem na niższe ulice, szła brunatną falą na Wrocław. Ze zdjęć z tej wyprawy wiało grozą, tragedią ludzi. Niektórych rannych. Jedna z tych fotografii pokazywała mężczyznę z wiosłem na łódce, z przywiązanym pontonem. Płynął ulicą, ewakuując zagrożonych. Zdjęcie to trafiło do serwisów i na okładkę filmu wideo o powodzi. Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że żywioł zabił kilkanaście osób - dodaje red. Zielińska, wtedy wydawczyni Magazynu Tygodniowego Gazety, rok później redaktor naczelna „Gazety”.
10 lipca tytuł na pierwszej stronie „Gazety”: „Woda uderzy o 4 rano”. I uderzyła. Szła od Opola, zalewała pierwsze osiedla Wrocławia. Po zamknięciu „Gazety” następnego dnia zapadła decyzja, że ponieważ odłączono prąd i wodę, to trzeba ewakuować redakcję do naszej drukarni w Bielanach Wrocławskich.

Dziennikarze ewakuowali sprzęt - głównie komputery - do samochodów służbowych, stojących przy Podwalu przy fosie. - Woda w fosie była już równa z nabrzeżem i lekko wylewała się na ulicę. Za każdym kolejnym pakowaniem sprzętu wody było coraz więcej. Gdy sięgała już do połowy opon, kierowca zadecydował, że jedzie, bo za chwilę nie będzie już szans. Pamiętam moment, że gdy odwróciłam się w kierunku ul. Dworcowej, zobaczyłam wysoką, może na pół metra, żółtą falę pędzącą w naszą stronę. Na szczęście samochody odjechały. Wróciliśmy jeszcze do redakcji po dyskietki. W drukarni nie było możliwości założenia sieci wewnętrznej, pisaliśmy na dyskietkach i oddawaliśmy je wydawcy gazety do zgrania. Był już zmierzch, gdy skończyliśmy. Wejście do budynków od strony Podwala było już zalane. Portier z trudem otworzył drzwi. Wyszłam na ulicę i znalazłam się po pas w wodzie. Nurt był silny. Trzymając się ścian budynków, dotarliśmy do skrzyżowania z ul. Skargi - wspomina red. Iwona Zielińska.

Później do redakcji mogliśmy dotrzeć już tylko pontonem albo wpław przez podwórko.

Następnym zadaniem było zaplanowanie kolejnych numerów. W mieście bez prądu, internetu, czystej wody, komunikacji, najważniejsza była informacja o sytuacji i możliwej pomocy. W sobotę i niedzielę do drukarni/redakcji w Bielanach dotarła grupa dziennikarzy, których miejsca zamieszkania to umożliwiały. Byli to: Katarzyna Kaczorowska, Iwona Kostecka, Aldona Andrulewicz, Iwona Zielińska, Tomasz Miarecki, Cezary Trytko, Maciej Wilczek, Krzysztof Gniewkowski, Krzysztof Bester, Andrzej Górny, Wiesław Mielcarski (ówczesny redaktor naczelny), fotoreporterzy: Andrzej Łuc, Wojtek Wilczyński i komputerowi składacze: Adam Łukowicz i Darek Majewski.

Gazeta powodziowa

W poniedziałek, 14 lipca, wydaliśmy bezpłatny numer gazety. Składał się z apeli, komunikatów kryzysowych, najważniejszych telefonów, adresów miejsc, gdzie można znaleźć pomoc, informacji nt. prądu, wody, sposobu, w jaki wojsko będzie do zalanych ulic dostarczać żywność. Niestety, początkowo helikoptery zrzucały na dachy domów oznaczonych żółtym krzyżem worki z mąką, które rozbijały się jak mączne bomby. Podawaliśmy porady i komunikaty: jak odkażać wodę w studniach, gdzie będą dojeżdżać beczkowozy z wodą pitną, gdzie są czynne przychodnie, pogotowia, szpitale.

Reporterzy informowali o sytuacji powodziowej z najbardziej zalanych, zniszczonych terenów. Pisaliśmy o chaosie informacyjnym i organizacyjnym w sztabie kryzysowym, gdzie to dziennikarze odbierali telefony i odpowiadali zdenerwowanym mieszkańcom na pytania. Tak było przez następne dni i tygodnie.

Pierwszy bezpłatny numer gazety w tzw. suchej części miasta dostarczyliśmy do otwartych sklepów i kiosków. Do zalanej części trzeba było jakoś dotrzeć. - Każdy z reporterów dostał plik gazet. Mieliśmy je donieść do jak największej liczby osób uwięzionych w domach. Ja trafiłam na ulicę Kościuszki i Dworcową. Woda była cuchnąca, śmierdziała wymywanymi ściekami i moczem. Po pas wody było na podwórkach przy Kościuszki. Gazety kładłam na wysokich żywopłotach lub przywiązywałam do sznurków, wkładałam do koszyków spuszczanych z okien. Czułam wielką satysfakcję, gdy ludzie krzyczeli: „Jeszcze tu! I do nas prosimy!”. Gazeta była potrzebna i nasza praca też. Ten czas bardzo skonsolidował ówczesny zespół na lata- opowiada red. Iwona Zielińska.

Tamte dwa tygodnie

Tak o tym czasie opowiada sekretarz redakcji Krzysztof Bester: - Wstawałem o 8 rano. O 9 przyjeżdżał po mnie swoim wartburgiem red. Andrzej Górny i wiózł mnie z żoną Gabrysią do drukarni, gdzie robiliśmy gazetę. Cały materiał na dyskietkach przechodził przez mój komputer. Pracowaliśmy do g. 22. Potem drukarze zaczynali ok. g. 24, a o g. 0.30 podpisywałem gazetę do druku. Wsiadaliśmy do samochodu Górnego, zabierając baniaki z wodą. O g. 1 znów byliśmy w domu.

Na pomoc konkurencji

W naszej drukarni po kilku dniach drukowaliśmy i „Słowo Polskie”, i „Wieczór Wrocławia”. Koledzy z konkurencji na swoich łamach dziękowali za pomoc, bo ich drukarnie były zalane.

Przystępowaliśmy do każdej akcji pomocowej, a 19 lipca rozpoczęliśmy naszą akcję „Możesz? Pomóż!”. Zainicjowaliśmy ją wpłatą 100 tys. zł przekazanych przez Polska Press-Verlagrupee Passau, który był wtedy właścicielem gazety.

Na łamach Gazety Wrocławskiej szeroko opisywaliśmy powódź, która nawiedziła Dolny Śląsk.
Na łamach Gazety Wrocławskiej szeroko opisywaliśmy powódź, która nawiedziła Dolny Śląsk. Archiwum Gazety Wrocławskiej

1998. 50-lecie „Gazety Wrocławskiej”

Świętowaliśmy pod nową nazwą (od 1995 roku „Gazeta Wrocławska”) i z nowymi pomysłami. Pokazaliśmy skrót powojennych losów Dolnoślązaków, którym „Gazeta” towarzyszyła. Przypomnieliśmy sprawy wielkie - odgruzowywanie Wrocławia, uruchomienie telewizji, budowę kopalni i elektrowni w Turoszowie, miedź, ale i tragedie. Wrocławską ospę, zawalenie się budynku Wyższej Szkoły Rolniczej (9 ofiar). No i coś z życia… Tym, którzy narzekali na „godzinę 13” gen. Jaruzelskiego, przypomnieliśmy, że w 1956 r. w ogóle zabroniono sprzedaży alkoholu w dniach wypłat, czyli: 1, 10, 15, 25, 30/31.

Przypomnieliśmy też listę redaktorów naczelnych. Byli to: Tadeusz Galiński, Irena Tarłowska, Władysław Biełowicz, Roman Werfel (p.o.), Mieczysław Zawadowski, Zdzisław Balicki, Julian Bartosz, Aleksander Kubisiak, Henryk Jonek, Andrzej Bułat, Wiesław Mielcarski, Iwona Zielińska. Potem kolejni: Stanisław Drozdowski, Julian Beck, Agnieszka Niczewska, Marek Twaróg, Arkadiusz Franas, Alicja Giedroyć-Skiba, Artur Matyszczyk i obecnie Janusz Życzkowski.

Nad nimi byli prezesi wydawnictw. Najpierw RSW Prasa Książka Ruch. Potem spółdzielni dziennikarskiej - Andrzej Bułat. Następnie Polska Presse i Polska Press: A. Bułat, Jacek Czynajtis, Apolonia Świokło, Grzegorz Widenka i Renata Pękala.

2008. 60-lecie „Gazety Wrocławskiej”

Rocznicowych tekstów nie było. Wtedy, po przyłączeniu w 2004 roku „Słowa Polskiego” i „Wieczoru Wrocławia”, nazwa była długa: „Słowo Polskie - Gazeta Wrocławska”. Od 2007 r. była to już „Polska - Gazeta Wrocławska”, a od 2015 roku - znów „Gazeta Wrocławska”. Dodajmy, że od 1948 r. zmieniały się też siedziby redakcji: ul. Podwale, ul. Strzegomska, ul. św. Antoniego. Numer na 60-lecie na pewno miał sporo Czytelników, bo zawierał m.in. II część rozkładu jazdy PKP (ulubiony dodatek na żółtym papierze).

Poza tym badaliśmy, dlaczego najwięcej małżeństw rozwodzi się na Dolnym Śląsku. Był horror: w wyniku pata politycznego nikt wtedy nie miał prawa do emerytury pomostowej. Jak by tego było mało, pod Jelenią Górą psy atakowały sarny i jelenie. Na pocieszenie - UE wykształci więźnia na rzemieślnika, Rzecznik Praw Dziecka uspokaja rodziców, że za lekkiego klapsa nie ma sądu, a zakupy na Boże Narodzenie będą tylko o 2 proc. droższe niż rok wcześniej.

Starzy i młodzi - mieszanka gazetowa

Pod koniec lat 80. do „Gazety Robotniczej” przyjęto grupę nowych, świeżo upieczonych absolwentów wrocławskich uczelni, którzy kształtowali ją w następnych dziesięcioleciach. Każdy bardzo chciał zostać dziennikarzem.

- W tej grupie znalazłam się i ja. - Miałam szczęście, bo dane mi było wtedy pracować z wyjątkowymi redaktorami, którzy nie tylko dobrze zapisali się w historii „Gazety”, ale i w kraj-obrazie kulturalnym, teatralnym, literackim, społecznym miasta - wspomina Zielińska.

Ich nazwiska są pamiętane do dzisiaj. Tadeusz Burzyński, dobry, uczciwy, mądry fachowiec. Krzysztof Kucharski - obydwaj teatromani. A Krzysiek dodatkowo uwielbiał i życiowo, i zawodowo sztukę kulinarną. Zdzisław Smektała, felietonista, literat, showman, jedna z barwniejszych i kontrowersyjnych postaci Wrocławia. Wiesław Wodecki - wymagający intelektualista, żołnierz AK, twórca Magazynu Tygodniowego Gazety, internowany w 1981 roku, literat, reżyser spektakli teatralnych i telewizyjnych. Jan Szatsznajder, pisarz, żołnierz walczący pod Monte Cassino. Autor reportaży o powstającym zagłębiu miedziowym. Andrzej Górny - autor niezwykłych krzyżówek. Niestety, żaden z nich już nie żyje.

- Praca i codzienny z nimi kontakt był bardziej pouczający, poszerzający wyobraźnię i horyzonty życiowe i zawodowe, niż jakiekolwiek studia dziennikarskie - opowiada była redaktor naczelna Iwona Zielińska.

Po nich w Magazynie pisali m.in. Katarzyna Kaczorowska i Maciej Sas (sprawy społeczne), Hanna Wieczorek (historia) i Robert Migdał (kultura).

Jak walczyła Litwa, jak jednoczyli się Niemcy

Zainteresowania niektórych młodych dziennikarzy „Gazety” wykraczały daleko poza region. Zawsze chcieli być tam, gdzie działy się historie ważne. Cezary Trytko i i Anna Fastnach-Stupnicka zawędrowali aż do Czeczenii, by opisywać walki czeczeńskich bojowników o niepodległość.

Iwona Zielińska i fotoreporter Wojtek Wilczyński trafili do Wilna (Litwa) i Rygi (Łotwa). Dlatego że trwały tam krwawe walki w styczniu 1991 roku, na ulicach obydwu stolic, między rosyjskim OMON-em a lokalnymi, miejskimi partyzantami. Dramatyczne zdjęcia, teksty o krwawej łotewskiej Atmodzie (Przebudzenie) uzmysławiały naszym Czytelnikom, że wolność nie tylko dla Polaków jest często ważniejsza niż życie.

Iwona Zielińska, Wojtek Wilczyński i Grzegorz Chmielowski (dziś wydawca Magazynu Tygodniowego) od środka przyglądali się euforii Niemców burzących mur i jednoczących podzielony naród i kraj. Ich wielkie święto przyłączenia Niemieckiej Republiki Demokratycznej do Niemieckiej Republiki Federalnej obserwowali w centrum Berlina całą noc z 3 na 4 października 1990 r. Zostawili szalejący Berlin i stanęli na granicy z Polską, gdzie straż graniczna zmieniała mundury.

Te wszystkie wyjazdy odbywały się bez dzisiejszych delegacji, samochodów służbowych, wsparcia finansowego redakcji. Jeździliśmy, bo chcieliśmy. Nikt nam nie kazał. Bo nasi Czytelnicy zasługiwali na informacje z pierwszej ręki. Jednocześnie przekonaliśmy się, że wykonujemy najciekawszy z możliwych zawodów.

- W „Gazecie Robotniczej/Wrocławskiej”, od stanowiska reportera do redaktor naczelnej, przepracowałam 18 lat, by w 2002 roku zmienić miejsce pracy na „Gazetę Lubuską”, w której byłam redaktorem naczelnym do 2019 roku - podsumowuje redaktor Iwona Zielińska.

2018. 70-lecie „Gazety Wrocławskiej”

Tej rocznicy też nie obchodziliśmy. Czytelnicy dostali jednak sporo aktualności. M.in. notki o najdroższych wyrobach na Jarmarku Bożonarodzeniowym (np. pierścionki po 2 tys. zł), śniegu w Karkonoszach, bilecie na pociąg-autobus do Karpacza). Zapytaliśmy ekspertów, co ze smogiem na Dolnym Śląsku. W Magazynie Rodzinnym radziliśmy, jak nie pokłócić się w Wigilię i podaliśmy przepisy na wigilijną rybę. A Śląsk Wrocław (14. miejsce po sezonie jesiennym Ekstraklasy) zapewniał kibiców, że się z tego upadku wydobędzie.

Jedna Wrocławska - dwie Gazety

Przed 2010 rokiem zaczęła się nasza technologiczna rewolucja. Treści „Gazety Wrocławskiej” Czytelnicy mogli znaleźć w klasycznej, papierowej gazecie, ale i coraz częściej na jej stronie internetowej Gazetawroclawska.pl. Początki były skromne. Wrzucaliśmy na portal niektóre artykuły przygotowywane dla papierowej „Gazety”. Często też ich skróty z dopiskiem „czytaj więcej w Gazecie Wrocławskiej”. Potem proporcje się zmieniały, i to w papierze ukazywały się na końcu tekstu notki „czytaj więcej na Gazetawroclawska.pl”.

Portal pod okiem Michała Gigołły, szefa działu miejskiego i internetu (potem zastępcy redaktora naczelnego), rozwijał się błyskawicznie. W parę lat osiągnął miliony użytkowników, którzy szybko dowiadywali się, co się dzieje we Wrocławiu i mogli to skomentować, przysłać zdjęcie. Przełomowy był rok 2012 - rok piłkarskich Mistrzostw Europy we Wrocławiu, gdy relacjonowaliśmy wydarzenia na żywo.

Zaszła też rewolucja w sztuce dziennikarskiej. - Dzięki internetowym narzędziom skończyły się redakcyjne dyskusje, który materiał był najczęściej czytany, najważniejszy, bo te dane pokazują się teraz w czasie rzeczywistym. Wiemy więc, co Czytelników interesuje i jaki temat ciągnąć dalej - mówi Jerzy Wójcik, szef portalu „Gazety”. - Internet dał ogromne możliwości: ilustrujemy teksty dowolną liczbą zdjęć, tworzymy galerie tematyczne, Czytelnicy mogą na bieżąco zgłaszać różne sprawy i wpisywać opinie. Dziennikarze, kiedyś skoncentrowani nad klawiaturą komputera, nabyli nowych umiejętności. Nie tylko piszą, ale też nagrywają rozmowy, tworzą wideo, fotografują - dodaje red. Wójcik.

W efekcie codziennie powstają dwie „Gazety Wrocławskie”. Jedna w papierze, druga na ekranie laptopa czy nawet telefonu. Jaka będzie „Gazeta Wrocławska” w dniu swojego 80-lecia- ostatecznie zdecydują Czytelnicy.

Taka z kolei jest redakcja Gazety Wrocławskiej w roku 2023:

od 16 lat
75 lat z Czytelnikami i Dolnym Śląskiem - Gazeta Wrocławska i jej historia

75 lat z Czytelnikami i Dolnym Śląskiem - Gazeta Wrocławska ...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska